Przygotowuję się do wymiany laptopa. Zewsząd słyszę ostatnio zachwyty nad nowymi MacBookami Air — i korzystając z okazji przez ostatnich kilka tygodni miałem przyjemność korzystać z tego właśnie modelu (jeszcze z układem M2). I choć rozumiem skąd się biorą to sam... najzwyczajniej w świecie ich nie podzielam.
Ostatnie tygodnie miałem okazję korzystać z nowego, 15-calowego, wariantu MacBook Air napędzanego procesorem M2. Powiem szczerze, że dość mocno zastanawiałem się nad przesiadką z 14-calowego modelu Pro na coś innego. Mój serdeczny przyjaciel rozpływał się w zachwytach nad nowymi MacBookami Air i... w zupełności rozumiem skąd te zachwyty, acz nie do końca je podzielam.
Polecamy na Geekweek: MacBook Air M3 vs starsze laptopy Apple z M2 i M1. Co wybrać?
Różnica jednego cala ma znaczenie. Przynajmniej dla mnie
MacBook Pro z którego korzystałem od ponad dwóch lat oferuje ekran o przekątnej 14,2 cala. Wspomniany MacBook Air — 15,3 cala. To, dosłownie, 1,1 cala różnicy. Niby niewiele, a w praktyce okazało się być dla mnie dużo, bo komputer jest znacznie większy. I niekoniecznie mi potrzebne na co dzień pracy — rzekłbym raczej, że gdy jestem w drodze więcej to utrudnia, niż ułatwia. I to mimo tego, że komputer jest o sto gramów lżejszy od mniejszego "Prosiaka". Dlatego też nie potrafię ukryć, że to model, który dla mnie okazał się po prostu za duży.
Alternatywą pozostaje zawsze 13,6-calowy model. Ale mając w pamięci moje zachwyty po przesiadce na pierwszą "czternastkę" Pro i to jak doceniłem nowy format, raczej nie chciałbym już wracać do najmniejszego modelu. W obawie że tam ten cal zrobi różnicę, ale... w drugą stronę.
Czas pracy na jednym ładowaniu. To za nią świat pokochał MacBooki Air
MacBooki Air zawsze charakteryzowała lekkość, wygoda, najniższa w portfolio Apple cena i... czas pracy na jednym ładowaniu. Laptopy Apple od lat mają opinię nie do pobicia w temacie — i jako wieloletni użytkownik ich komputerów wiem, że to nie plotki czy naciągane opinie. To fakt. Bo choć windowsowa konkurencja radzi sobie w temacie coraz lepiej, to często czas pracy w ogóle nie przekłada się na jego moc — i tutaj komputery rozwijają skrzydła dopiero gdy są podłączone do prądu. Nie te od Apple.
Będę szczery. Wierzyłem, że mój MacBook Pro (M1 Pro) wytrzymując po dwóch latach 6-7 godzin pracy biurowej jest prawdziwą bestią. Bez problemu też dawał sobie rady z kilkoma godzinami edycji zdjęć i ich eksportem z Lightrooma. Jednak MacBook Air z M2 zjada go na śniadanie — i na poniższym wykresie widać jak bardzo.
Te pierwsze 3,5 godziny między 18 a 22 to cały, w którym cały czas korzystałem wyłącznie z oprogramowania Adobe — Lightrooma i Photoshopa. Jeżeli nie edytowałem, to eksportowałem zdjęcia na potęgę. Kolejne godziny w których rozładowywałem komputer do zera to już zwykła praca biurowa. Kilka okien przeglądarki, parę komunikatorów, odrobina multimediów w tle (żonglerka między Spotify i Apple Music, pewnie coś tam na YouTube też się trafiło). W sumie około 8-9 godzin. Byłem pod wrażeniem, bo... nie ukrywam, kompletnie się tego nie spodziewałem.
Tutaj głównie były rozmaite zadania biurowe, ale jako że u mnie Photoshop właściwie nigdy nie jest wyłączany — około 10 godzin bez jakiegokolwiek oszczędzania i z wysoką jasnością podświetlenia nie stanowi żadnego problemu. Prawdopodobnie bez multimediów i bardziej oszczędnym podchodzeniem do uruchamianych w tle aplikacji wynik ten byłby jeszcze lepszy, ale szczerze? To czas, który dla mnie jest bardziej niż satysfakcjonujący. Cały dzień bez konieczności szukania gniazdka i jeszcze trochę mi zostaje w zapasie? W to mi graj!
M2 okazał się dla mnie trochę zbyt... wolny
Jeżeli zapytacie mnie czy potrzebuję do pracy jakiegoś mocnego komputera, to... nie. Nigdy nie spoglądałem w kierunku co szybszych maszyn. Konstrukcje takie jak Mac Studio pozostawały daleko poza moim zainteresowaniem. I niewiele w temacie zmieniło, bo MacBooki Pro w podstawowej wersji M1 (czyli wówczas M1 Pro) były dla mnie w pełni satysfakcjonujące. Tutaj MacBook Air ze "zwykłym" M2 i 16 GB RAM też dałby radę, to na pewno. Jednak w myśl zasady że do dobrego się człowiek szybko przyzwyczaja — przesiadka z "Pro" na "zwykłą" wersją procesora okazała się nieco irytująca.
Żebyśmy się jednak dobrze zrozumieli: podczas codziennej pracy jakoś specjalnie tego nie odczuwałem. To nie jest tak, że komputer dławił mi się ze względu na zbyt wiele otwartych kart czy inne rozmaitości. Nic z tych rzeczy. Jednak dość mocno odczułem różnicę w szybkości działania chociażby przy... eksporcie zdjęć z Lightrooma. Nie mierzyłem tego ze stoperem w ręce, ale cały ten proces trwał wyraźnie dłużej, niż moim prywatnym modelu. O ile pewnie nikt kto korzysta z komputera przede wszystkim do zadań biurowych, a coś potrzebującego odrobinę więcej mocy zleca od wielkiego dzwonu nie zauważy różnicy, to dla mnie okazało się to rzeczą nie do przeoczenia. Co jasno dało mi do myślenia i wiedziałem już, że to nie jest sprzęt dla mnie. Tak samo jak i podstawowy 14-calowy MacBook z M3. Dla własnego komfortu z odświeżonego portfolio wybieram coś, co ma więcej mocy.
Konstrukcja jest fajna, ale nie tęskniłem za przejściówkami
Z czasów MacBooka Pro z 2018 roku zostało mi jeszcze trochę przejściówek... i całe szczęście. Bo o ile monitor podłączam na co dzień za pośrednictwem stacji dokującej (niezmiennie tej samej: Corsair TBT100 Thunderbolt 3) i za portem HDMI dostępnym w modelach Pro zatęsknić nie zdążyłem, o tyle naprawdę brakowało mi czytnika kart SD w konstrukcji. Ja wiem że nie należą one do najlepszych ani najszybszych, ale są. Działają. Na moje potrzeby są wystarczające i nie ukrywam, że kompletnie nie tęskniłem za sięganiem po przejściówki gdy nie siedzę przy biurku. Bo gdy jestem w domu bez problemu mogę wszystko podłączyć za pośrednictwem wspomnianego Docka. Ale gdy jestem z daleka od biurka, sprawy się komplikują. Na szczęście najtańszy czytnik kart SD z popularnego chińskiego serwisu wciąż działa, podobnie jak mój absolutnie ulubiony dock podróżny który w ostatnich latach był przede wszystkim kompanem iPada Pro: OWC USB-C Travel Dock. I chwała im za to. Chętnie wymieniłbym ten MagSafe na czytnik kart, a nie ukrywam też, że port USB-C z drugiej strony byłby bardzo wygodną opcją. No niestety, nie w tej generacji.
MacBook Air po kilku tygodniach: rozumiem zachwyty, ale sam wolę model Pro
Apple nie bez powodu ma w portfolio kilka modeli komputerów. Różnią się nie tylko ceną, ale również wielkością, grupą odbiorców ku której są kierowane oraz... mocą. Kilka tygodni z MacBookiem Air pozwoliło mi się przekonać, że mniejsze warianty Pro to sprzęty idealnie skrojone pod moje potrzeby. Dłuższy czas działania na jednym ładowaniu bardzo mnie rozleniwił i ostatecznie przekonał, że po tych dwóch latach warto przesiąść się na coś nowszego. I choć MBAir to nie moja bajka, to tak się dobrze składa że MacBooki Pro z M3 Pro mają mocnego asa w rękawie — a mianowicie znacznie dłuższy czas pracy na jednym ładowaniu z porównaniem do konkurencji. I dobrze się składa, bo to wszystko brzmi jak sprzęt którego potrzebuję — a te dwa dodatkowe gigabajty pamięci RAM też pewnie nie zaszkodzą (MBP z M3 Pro oferują nie 16, a 18 GB pamięci). Tym samym wybór kolejnego prywatnego komputera stał się oczywisty. Ale z tej dwójki — wolę jednak mniejszy i mocniejszy wariant. Po prostu lepiej wpisuje się w moje potrzeby.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu