Felietony

Laptopy dla uczniów w niczym nie pomogą, potrzeba głębszych zmian

Szymon Barczak
Laptopy dla uczniów w niczym nie pomogą, potrzeba głębszych zmian

Pod koniec marca rząd wrócił do pomysłu laptopa dla ucznia, tym razem miałyby one jednak trafić nie do gimnazjalistów, a do podstawówek. Netbooki miał...


Pod koniec marca rząd wrócił do pomysłu laptopa dla ucznia, tym razem miałyby one jednak trafić nie do gimnazjalistów, a do podstawówek. Netbooki miałyby zostać przekazane na własność każdemu pierwszoklasiście, czyli rząd wydałby pieniądze na około 350 tysięcy egzemplarzy urządzenia, bo tyle dzieci jest w roczniku. Co ciekawsze, rząd planował zakup jednego netbooka za 400 zł z wliczonym w cenę oprogramowaniem dla uczniów i nauczycieli. Nikomu niepotrzebne cuda na kiju - zakupienie niskobudżetowych urządzeń elektronicznych w niczym nie pomoże, potrzeba zmiany skostniałego systemu edukacyjnego. Wydanie blisko 150 milionów złotych by odbębnić obowiązek wprowadzenia zmian to czysta głupota.

Pomysł na laptopa dla gimnazjalisty legł w gruzach ze względów finansowych - skąd zatem wzięły się nagle pieniądze na komputery dla uczniów podstawówek? Rząd planował przeznaczyć na wdrożenie tego pomysłu w życie pieniądze uzyskane od operatorów komórkowych za opłaty koncesyjne na rzecz państwa za telefonię trzeciej generacji. Może i pieniądze są, ale uważam, że wydanie ich w taki sposób jest bezsensowne. Pierwsza kwestia to jakość sprzętu i oprogramowania. Czterysta złotych za netbooka z oprogramowaniem najpewniej pisanym na zamówienie? Rozumiem, że przy zamówieniu tak ogromnej liczby egzemplarzy producent maksymalnie zjedzie z marży, ale raczej nie będzie dokładał do biznesu. By osiągnąć taką cenę, trzeba by było zbudować komputery z naprawdę słabych części komputerowych albo wręcz zamówić netbooki typu no-name z Androidem.

Druga kwestia dotyczy tego, że nawet jeśli pieniądze na netbooki są, to kto je będzie potem naprawiał? W Polsce modne jest zachowanie w stylu - mam kasę, to kupuję, nie ważne co będzie potem. A potem, jak coś się popsuje, to trzeba sobie od ust odejmować, żeby tylko zapłacić za naprawę. W przypadku zakupu tego typu sprzętu dla uczniów, trzeba by było zabezpieczyć pewną część pieniędzy na ew. naprawy czy wręcz wymianę sprzętu. Tylko połowa budżetu powinna być moim zdaniem wydana na zakup sprzętu, druga połowa powinna zostać odłożona na jego serwisowanie. Bo jak by to miało wyglądać - uczniowi zepsuje się komputer i jest wykluczony z lekcji? Nie może brać udziału w lekcjach, dopóki komputer nie wróci z serwisu albo wręcz - dopóki rodzice nie kupią nowego?


Jednym z głównych problemów, które są zaporowe dla tego typu projektów, są niedokształceni nauczyciele, który to temat Gniewomir poruszył w jednym z ostatnich wpisów. Drugi poważny problem to tak na prawdę skostniała struktura oświaty. To tutaj trzeba wprowadzić zmiany najpierw, zanim ktokolwiek wpadnie na pomysł kupowania sprzętu dzieciakom. Do tego typu wdrożenia trzeba szkoły przygotować, a nie kupić sprzęty, z których i tak nie będzie się na lekcjach korzystało (mogę się założyć, że tak by to wyglądało na obecną chwilę!). Nauczyciele, zwłaszcza starsi, traktowaliby nowe urządzenia jako dodatek, który wykorzystaliby raz na kilka godzin przedmiotu, żeby tylko pokazać, że coś się robi. Sam chodzę jeszcze do szkoły, więc wiem jak to wygląda - szkoła kupuje kilka telewizorów HD, które wiszą na ścianach cały czas wyłączone, ale jeśli pojawi się w szkole gość z ministerstwa, to szkoła może powiedzieć, że wykorzystuje nowoczesne metody nauczania. Tak samo sprawa ma się z tablicami multimedialnymi, projektorami etc.

Temat zmian w samym systemie edukacyjnym poruszyłem na AntyWebie już dwukrotnie - we wpisie o Rocketship Education oraz we wpisie o możliwej dominacji książki elektronicznej nad tradycyjną. Ciekawy pomysł został także zaprezentowany podczas jednej z konferencji TEDx - Salman Khan przedstawił swój projekt Khan Academy. Właśnie takich zmian oczekuję. W innym przypadku nie ma mowy o wprowadzaniu netbooków, tabletów czy Bóg wie czego jeszcze.

Jeśli nie zmieni się systemu od podszewki, wszelkie tego typu inicjatywy będą skazane na porażkę. Już w 2007 roku New York Times donosił o tym, że szkoły rezygnują z tego typu projektów ze względu na brak oczekiwanych efektów. Problemem jest tutaj jednak również to, że szkoły nie myślą o nowych technologiach jako zamienniku obecnie stosowanych do nauki metod, a jako o narzędziach, które wpłyną na polepszenie wyników edukacyjnych, np. osiąganych w testach, co jest bez sensu, bo nikt nagle nie przeskoczy na wyższy poziom intelektualny tylko dlatego, że czyta książkę na iPadzie zamiast na papierze. Szkoły w Stanach skarżyły się także na to, że dzieciaki grają na komputerach, a przecież gry też mogą być edukacyjne [1].

Potrzebne jest tutaj zrozumienie nowych technologii i tego, w jaki sposób można je wykorzystać do zmiany struktury oświaty, a nie rzucać się na hura na kupno netbooków, bo znalazły się na to pieniądze.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu