Geoblocking stał się nieodłącznym elementem internetowego wideo. YouTube, Vimeo, serwisy VOD, Netflix, Hulu - niemal każda platforma tego typu stosuje...
Geoblocking stał się nieodłącznym elementem internetowego wideo. YouTube, Vimeo, serwisy VOD, Netflix, Hulu - niemal każda platforma tego typu stosuje pewne ograniczenia wynikające po prostu ze sposobu, w jaki utwory są licencjonowane. Komisja Europejska już od jakiegoś czasu mierzy się z tym problemem. Od pewnego czasu trwają też konsultacje.
W czym rzecz? Na początek chodzi o problem braku dostępu do np. polskich usług VOD podczas pobytu na zagranicznych wakacjach. Aktualnie mechanizmy weryfikujące użytkownika działają w oparciu o adres IP - po wykryciu dostępu z za granicy użytkownik jest po prostu blokowany. Jeżeli próbowaliście kiedykolwiek uruchomić Iplę czy Playera w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, doskonale wiecie w czym rzecz.
Jak podaje Gazeta Prawna, nowy system miałby działać w sposób bardziej zaawansowany i zapewniać użytkownikom dostęp do tych treści w sytuacji, gdy są oni obywatelami danego kraju. Nie wiadomo póki co nic o technicznych aspektach przedsięwzięcia. Nie ulega jednak wątpliwości, że każdy, kto tak naprawdę chce obejrzeć polskie VOD w innych krajach, może w prosty sposób ograniczenia obejść. Internet kryje wiele poradników na ten temat.
To jednak zaledwie wierzchołek góry lodowej. Dalekosiężny plan Bruskeli zakłada całkowite zniesienie blokad regionalnych, co miałoby się odbywać w ramach jednolitego rynku cyfrowego, do którego organy europejskie nieustannie dążą. Już jakiś czas temu wspominałem o wizji UE jako jednego regionu, na który będą udostępniane licencje. I tak film, który normalnie zadebiutowałby tydzień wcześniej we Francji, w świetle nowego prawa musiałby równocześnie pojawić się we wszystkich krajach. To samo dotyczyłoby usług sieciowych. Netflix nie musiałby wchodzić wyłącznie do pojedynczych krajów - albo cała Europa, albo nic.
To rodzi szereg kolejnych problemów, na które zwracają uwagę mniejsze koncerny medialne. Zmiany w systemie licencjonowania przełożyłyby się na znacznie wyższe koszty uzyskiwania praw emisji, a to oznaczałoby większą polaryzację na rynku medialnym. Dostęp do najnowszych utworów miałyby tylko duże podmioty, które byłoby na nie stać. Za zniesieniem geoblockingu musiałyby zatem iść zmiany w prawie autorskim. O tych jednak póki co się nie mówi akurat w tym kontekście (co nie znaczy, że nie są one jednym z elementów jednolitego rynku cyfrowego).
Siłą rzeczy zatem wyższe koszty licencji musiałyby zostać w jakiś sposób zrekompensowane. Zakładając pesymistyczny scenariusz, dostawcy usług przełożyliby je na nas. Otrzymalibyśmy zatem szerszą ofertę, większy wybór w połączeniu z wyższymi stawkami. A to nie wszystko. Aktualnie za część usług tego typu Polacy płacą mniej niż Niemcy czy Francuzi. Ujednolicenie rynku oznaczałoby wyrównanie cen, co nie byłoby dla nas korzystne. Szczególnie, jeżeli weźmiemy np. rynek gier w cyfrowej dystrybucji. Jeśli chodzi o produkcje na pecety, naprawdę mamy powody do radości - wystarczy zresztą spojrzeć na stawki na Steam.
Oczywiście zdjęcie blokad regionalnych miałoby też przełożenie na szereg innych płaszczyzn - w tym e-commerce. Jednolity rynek cyfrowy zakłada umożliwienie w bardziej przystępny sposób realizowanie zagranicznych przesyłek i szereg innych ułatwień. Sprzedaż namacalnych produktów ma jednak zupełnie inny wymiar niż ciesząca się coraz większą popularnością dystrybucja cyfrowa.
W Brukseli ruszyły konsultacje. Do końca roku mają pojawić się pierwsze konkretne plany i propozycje zmian. Czy będzie lepiej? Jak widać - nie ma róży bez kolców. Choć z oceną wstrzymajmy się do pojawienia pierwszych konkretnych doniesień.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu