Europa

Facebook, Google i Microsoft mogą mieć wielki problem, bo Europa chce zmienić zasady gry

Maciej Sikorski
Facebook, Google i Microsoft mogą mieć wielki problem, bo Europa chce zmienić zasady gry
15

Google ma chyba dość Europy – to siedlisko problemów… Tak zatytułowałem tekst sprzed kilku dni, w którym przywoływałem temat sporu UE - Google dotyczącego tzw. prawa do bycia zapomnianym. Twardy orzech do zgryzienia dla amerykańskiej korporacji, ale wiele wskazuje na to, że niedługo pojawi się jeszc...

Google ma chyba dość Europy – to siedlisko problemów… Tak zatytułowałem tekst sprzed kilku dni, w którym przywoływałem temat sporu UE - Google dotyczącego tzw. prawa do bycia zapomnianym. Twardy orzech do zgryzienia dla amerykańskiej korporacji, ale wiele wskazuje na to, że niedługo pojawi się jeszcze twardszy. I zmagać będzie się z nim sporo firm technologicznych - zarówno gigantów, jak i mniejszych graczy. Także tym razem chodzi o... dobro obywateli Starego Kontynentu. Znowu.

Koniec "Bezpiecznej przystani"?

Od paru dni europejskie i amerykańskie media zastanawiają się, jakie mogą być konsekwencje opinii Rzecznika generalnego przy Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Zacznijmy od zadań i roli tego ostatniego:

Rzecznik generalny (ang. Advocate General, fr. Avocat général) – wysoki urzędnik sądowy, wchodzący w skład Trybunału Sprawiedliwości. Głównym zadaniem rzeczników jest sporządzanie opinii w przedmiocie sposobu rozpoznawania sprawy jaka wpłynęła do Trybunału. Opinie rzeczników nie są wiążące dla sędziów Trybunału, ani dla sądów krajowych, niemniej często treść wyroku pokrywa się z treścią opinii.[źródło]

Nie będę opisywał funkcji i kompetencji Trybunału - chętnych odsyłam np. do Wikipedii. Pozostanę przy rzeczniku i jego głośnej opinii. Yves Bot, bo to o nim mowa, wziął pod lupę sposób w jaki funkcjonują w Europie amerykańskie firmy technologiczne. Chodzi głównie o przesyłanie danych na serwery ulokowane w USA. Umożliwia to porozumienie o nazwie Bezpieczna przystań (Safe Harbour):

Uchwalona w dniu 24 października 1995 r. Dyrektywa 95/46/WE Parlamentu Europejskiego oraz Rady w sprawie ochrony osób fizycznych w zakresie przetwarzania danych osobowych oraz swobodnym przepływie tych danych zakazuje, co do zasady, przekazywania danych osobowych do krajów niezapewniających odpowiedniego poziomu zabezpieczeń. Z uwagi na różnice pomiędzy prawodawstwem Unii Europejskiej oraz Stanów Zjednoczonych państwo to nie może zostać uznane za gwarantujące odpowiedni poziom ochrony danych osobowych. Mając na uwadze, że sytuacja taka w znacznym stopniu hamuje wymianę gospodarczą pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi Departament Handlu Stanów Zjednoczonych wypracował w porozumieniu z Komisją Europejską program "Safe Harbour"; umożliwiający amerykańskim podmiotom gospodarczym sprostanie wymaganiom wskazanej na wstępie Dyrektywy. Uzyskanie certyfikatu programu "Safe Harbour"; przez uczestniczące w nim podmioty zapewnia, że gwarantują one odpowiedni poziom ochrony danych osobowych, o którym mowa w Dyrektywie 95/46/WE.[źródło]

Pisząc krótko: Safe Harbour ma ułatwiać amerykańskim firmom funkcjonowanie na europejskim rynku. Jeżeli ta umowa przestanie obowiązywać, pojawi się problem. I wiele wskazuje na to, że do tego dojdzie. Wspomniany już Yves Bot stwierdził, że porozumienie jest niekorzystne z punktu widzenia europejskich obywateli. Kilka lat temu okazało się przecież, że amerykańskie służby współpracują z rodzimymi korporacjami technologicznymi i inwigilują obywateli - nie tylko swoich, ale też Europejczyków. Nasze dane są zatem narażone na zbyt dużą ingerencję Amerykanów. To nie tylko nieetyczne, ale też niebezpieczne.

Przypominam, że na razie mowa o opinii rzecznika generalnego, lecz podkreśla się, że mają one spory wpływ na późniejsze decyzje Trybunału Sprawiedliwości. Możliwe zatem, że TSUE pójdzie tym tropem i uzna Safe Harbour za nieważne. A wtedy...

Duży problem dużych graczy. Tych małych też

A wtedy pojawi się problem, ponieważ Amerykanie będą musieli funkcjonować wedle europejskich norm i praw. Może się to wiązać m.in. z zaprzestaniem transferu danych za Ocean. Serwery prawdopodobnie zostaną ulokowane w Europie i dane nie będą mogły opuścić Starego Kontynentu. Zmierzą się z tym Amazon, Facebook, Google, Microsoft, Twitter, Apple. Każda duża amerykańska firma działająca na polu nowych technologii. Spore wyzwanie, ale giganci jakoś mu podołają. Większy kłopot mogą mieć mniejsze przedsiębiorstwa. Można zatem przyjąć, że Amerykanom będzie bardzo zależało na tym, by nie doszło do zmian.

Serwery po naszej stronie Atlantyku to jedno. Kolejną kwestią jest działanie pod nadzorem europejskich urzędników. Może się przecież okazać, że część usług oferowanych przez amerykańskie firmy nie może w Europie funkcjonować, bo wymaga to zbyt dużej ingerencji w prywatne dane. W efekcie Amerykanie zaczną dostosowywać produkty do zasad panujących na Starym Kontynencie lub... odpuszczą, bo stwierdzą, że gra nie jest warta świeczki. Czy taki scenariusz jest realny? Przekonamy się pewnie w kolejnych kwartałach - ważna będzie decyzja Trybunału Sprawiedliwości.

Narzekać czy cieszyć się?

Możliwe, że część Czytelników będzie narzekać na europejskich urzędników. Bo szkodzą firmom, bo wymyślają idiotyczne przepisy, bo przez nich możemy mieć utrudniony dostęp do usług amerykańskich korporacji. Ale spójrzmy na to z drugiej strony: Amerykanie mogą bez większych problemów wyprowadzać za Ocean dane obywateli UE, a w USA zajmują się nimi służby. Brak poszanowania dla wolności i prywatności, deptane są podstawowe prawa. Korporacje będą zapewniać, że chronią te dane w należyty sposób, ale jaką możemy mieć pewność, że tak się faktycznie dzieje? Od Snowdena dowiedzieliśmy się, jak to wygląda w praktyce. To nie jest niszczenie biznesu. To próba dostosowania go do lokalnego prawa i troska o swoich obywateli.

Warto wspomnieć, że podobne przepisy wprowadziła już Rosja - amerykańskie firmy muszą przechowywać dane na serwerach ulokowanych w największym kraju świata. Gdy Rosjanie forsowali te zmiany, nie brakowało opinii, że to zamach na wolność i krok w stronę totalnej cenzury. Powtarzano to także w Europie Zachodniej. Dzisiaj okazuje się, że inne kraje Starego Kontynentu mogą pójść podobną drogą...

PS Kilka dni temu opublikowałem tekst pod tytułem Koniec świata! Nie działają Facebook, Skype i YouTube! Zastanawiałem się, dlaczego ludzie histeryzują, gdy na kilka godzin stracą możliwość korzystania z serwisu czy usługi. Wykluczyłem wówczas opcję dłuższej przerwy w dostępie do tych serwisów. Może to był błąd - nie wiadomo, gdzie zaprowadzi nas temat, który opisałem powyżej.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

InternetUSA