Gry

Jak wkurzyć graczy? Nintendo robi to koncertowo

Piotr Kurek
Jak wkurzyć graczy? Nintendo robi to koncertowo
Reklama

Po wczorajszym Nintendo Direct znów pojawiła się dyskusja na temat polityki Nintendo odnośnie wydawania gier fizycznych. Deweloperzy szukając oszczędności stawiają na wersje cyfrowe, sprzedawane jako fizyczne. Graczom się to nie podoba.

Wczorajsze Nintendo Direct przyniosło sporo zapowiedzi gier na Nintendo Switch 2 od zewnętrznych partnerów – czegoś, czego brakowało na premierze konsoli w czerwcu. Nowe tytuły pojawiać się sukcesywnie do końca roku i na początku 2026. Na co warto zwrócić uwagę? Sprawdźcie nasze podsumowanie. I o ile o wsparcie studiów 3rd party byłem spokojny, tak nie podoba mi się kierunek, w jakim to wszystko zmierza. I nie jestem w tym sam, gdyż obecna polityka Nintendo wkurzyła graczy.

Reklama

Wszystko dotyczy tzw. kartridży Game-Key Card, które z pozoru przypominają fizyczne wydanie, ale w rzeczywistości nimi nie są. By zagrać w taką grę, należy ją pobrać z internetu, mimo konieczności włożenia do konsoli kartridża. To nowość, którą Nintendo wprowadziło wraz z premierą konsoli Nintendo Switch 2. Deweloperzy mają więc trzy opcje do wyboru, jeśli chodzi o dystrybucję gier na tym sprzęcie: klasyczny kartridż, wspomniane już wyżej Game-Key Card, lub w pełni cyfrowe wydanie w Nintendo eShop. I o ile graczy najbardziej interesuje ta pierwsza wersja, wielu deweloperów się na to nie decyduje. Powód? Cena pojedynczego kartridża. A ten ma kosztować ok. 16 dolarów i to bez żadnych zniżek, przy zakupie setek tysięcy, czy milionów sztuk.

Nintendo wkurza ludzi. Nikt nie chce tego typu wydań gier

Problemem nie są sami deweloperzy, ale przede wszystkim Nintendo, które nie daje im zbyt wielu opcji wyboru. Kartridże do Nintendo Switch 2 dostępne są tylko w jednym rozmiarze – 64 GB. Spora liczba gier, także tych zapowiedzianych wczoraj, do tego rozmiaru ma bardzo daleko i nie dziwi, że twórcy nie chcą inwestować dodatkowych, sporych, pieniędzy na rozwiązanie, które dla nich jest zwyczajnie nieopłacalne – bez podnoszenia cen samych gier. Jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się więc wypuszczenie gry na Game-key card licząc, że choć część graczy zdecyduje się na ich zakup. Patrząc jednak na pierwsze liczby związane ze sprzedażą gier w ten sposób, można mieć wrażenie, że społeczność rzeczywiście zagłosowała portfelem i nie daje się nabrać na takie zagrywki.

Nie dziwi więc także, że Nintendo rozsyła do użytkowników Switcha 2 ankiety, w których pyta o różne formy dystrybucji gier – zarówno w wersji cyfrowej, jak i fizycznej. Szkoda tylko, że firma nie zrobiła tego na długo przed wydaniem konsoli. Jestem pewny, że Japończycy przeprowadzili badania opinii w tej kwestii, ale być może obrali złą grupę docelową lub zapytali Japończyków, którzy chętnie zgodzili się na takie rozwiązanie. Dlaczego? To też mnie zastanawia, patrząc na to, w jakim biegu żyje tamtejsze społeczeństwo. Po wyjściu ze sklepu nie zagrają w swoją nową grę i muszą szukać dostępu do internetu, by ją pobrać i zagrać w drodze do pracy, w domu, czy w wolnej chwili.

To nie tak powinno wyglądać. Czas na zmianę polityki?

Dla mnie to jakieś nieporozumienie. Zakup fizycznej edycji oznaczać powinien jedno – możliwość zagrania w nią od razu po zakupie. Konkurencja jednak pokazała, że instalujemy je z płyt Blu-ray (bo pamięć konsoli pozwala na szybszy odczyt danych niż fizyczny nośnik). Częstą praktyką jest już wymuszenie instalacji tzw. aktualizacji Day 0, bez której nie da się uruchomić niektórych tytułów. Dzieje się to głównie dlatego, że twórcy pracują do ostatniej chwili nad optymalizacją lub wprowadzeniem poprawek krytycznych błędów, które wykryto po tym, jak gra trafia do tłoczni. Dotyczy to jednak konsol stacjonarnych, nie przenośnych, które powinny pozwalać na uruchomienie gry, gdy tylko ją zakupię – nawet bez premierowej aktualizacji.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama