iPad ma być narzędziem profesjonalistów. Apple obiecało jego rozwój i tonę funkcji które odmienią wizerunek narzędzia. Po latach dla większości użytkowników to wciąż zabawka do konsumpcji treści, nie profesjonalne narzędzie pracy.
iPad to jedno z tych urządzeń z którym mam dość zawiłe relacje. Przez lata się z nim nie lubiłem — kupiłem iPada 3. generacji i trochę korzystałem, ale no właśnie. Trochę, bo naprawdę trudno mi było wdrożyć urządzenie do mojego ówczesnego workflow pracy. Po latach targany niepewnościami skusiłem się na iPada Pro z 2020 roku i... byłem oczarowany. Ekranem, możliwościami, tym jak szybkie i bezproblemowe to urządzenie. Po zakończeniu pracy nie sięgałem już po komputer, a wszelkiej maści komunikatory, nadrabianie czytania czy nawet YouTube'a — odbywało się u mnie na iPadzie Pro właśnie. Miał on jednak ogromny atut w rękawie: po pierwszy był znacznie sprawniejszy od mojego intelowskiego MacBooka Pro. Po drugie - miał tonę oprogramowania po które sięgałem na co dzień.
W 2024 roku z iPada wciąż korzystam kilka razy w tygodniu. Gdy nie mam do niego dostępu - szczerze mi go brakuje. Jednak obecnie nasza miłość mocno osłabła, a sam wykorzystuję go GŁÓWNIE w jednym celu: do wideorozmów. I brak dostępu do urządzenia najbardziej odczuwam właśnie w tym kontekście.
Genialny sprzęt ograniczony oprogramowaniem. Obok tych braków nie da się przejść obojętnie
Apple forsuje wizję iPada jako narzędzia dla profesjonalistów. I jestem w stanie im przytaknąć tak długo, jak tymi profesjonalistami są ilustratorzy. Apple Pencil (zwłaszcza najnowszy) w połączeniu z nowymi iPadami rozwala system - i tutaj nie ma nawet nad czym dyskutować. Ale jeżeli chodzi o innych profesjonalistów dla których iPad może być profesjonalnym narzędziem pracy, to na myśl przychodzą mi wyłącznie... osoby robiące notatki i zaawansowane planery. Zwłaszcza te pięknie ozdobione, w czym aplikacje jak Goodnotes i tysiące naklejek są wyjątkowo pomocne. Bo nawet w kwestii pisania powieści brakuje tam oprogramowania z którego korzysta wielu pisarzy.
Ale za każdym razem gdy Apple próbuje zaklinać rzeczywistość i pokazywać jak to iPad zastąpi mi komputer mogę się tylko uśmiechnąć z politowaniem. Brak wielozadaniowości z prawdziwego zdarzenia to rzecz, której nie da się przeoczyć. Jak już wspominałem w mojej recenzji iPada Air M2 — cały tekst napisałem z nieskrywaną przyjemnością na tablecie wpiętym w Magic Keyboard. Było to wygodne i bezproblemowe. Schody zaczęły się później: gdy trzeba było edytować zdjęcia, hurtowo je zmniejszyć, zmienić nazwy plików, dodać do panelu itd. Na komputerze zajmuje to kilka sekund, na iPadzie to znacznie bardzo skomplikowane i irytujące zadanie.
Ponadto ostatnimi miesiącami na iPada pojawia się coraz więcej profesjonalnych aplikacji od Apple — jak Final Cut Pro. Szkoda tylko, że są one wyjątkowo nieprofesjonalnie przygotowane. Wybrakowane, bez wsparcia narzędzi po które profesjonaliści sięgają na co dzień. A poza tym jeszcze zaklęte w abonamencie, mimo że na komputerze wystarczy jednorazowa opłata.
Aplikacja za którą pokochałem iPada została tak bardzo w tyle, że szkoda mi czasu na jej tabletowe wydanie
Gdy po uszy zakochałem się w iPadzie — Lightroom na tablety w połączeniu z rysikiem Apple Pencil dawał mi możliwości o których na komputerze mogłem zapomnieć. Jako że nie posiadałem żadnego komputerowego tabletu, tworzenie masek w Lightroomie myszką czy touchpadem było irytujące i skomplikowane. Zwłaszcza tych precyzyjnych gdzie wszystko rozbija się o pojedyncze piksele. Tego nie można powiedzieć o robieniu tego na tablecie ze stylusem — do tego można to zrobić zawsze i wszędzie. Bajka.
I z perspektywy tamtych czasów faktycznie: bajka. Ale z perspektywy zaawansowanych masek opartych na sztucznej inteligencji które dostępne są w najnowszych wersjach Lightroom Classic i Lightroom na komputery - to może być co najwyżej fajny dodatek, a nie core'owa działalność. Owszem, na iPadzie można już korzystać z maskowania wspieranego przez AI — jednak na tle tego co oferuje wersja na komputery jest to dopiero rozgrzewka. Dlatego z mojej perspektywy: w ekstremalnych sytuacjach czy na niewielkich bibliotekach — można posiłkowo z narzędzia skorzystać. Ale w przypadku czegoś większego to zwyczajna strata czasu.
Krok do przodu, dwa kroki wstecz
Kiedy Apple kilka lat temu zapowiadało multitasking w iPadach, wsparcie dla zewnętrznych ekranów i profesjonalizację — naprawdę liczyłem że zrobią to w prawdziwie mistrzowskim wydaniu. Bo prawdopodobnie gdyby chcieli — mogliby to zrobić. Ale wiedzą też, że automatycznie kanibalizowaliby swoje inne produkty. Z komputerami na czele.
Multitasking jest fatalny - i nie zapraszam do dyskusji. Wsparcie zewnętrznych ekranów to kompletny żart — bez odpowiedniego skalowania to najzwyczajniej w świecie nie ma większego sensu i naprawdę nie mam pojęcia dla kogo ta opcja w ogóle została stworzona. Jedyne co przychodzi mi na myśl, to rodzinne pokazy slajdów na większym ekranie dla ludzi, którzy nie mają AirPlaya w swoich telewizorach.
Największym bólem jednak jest ta baza aplikacji. Z jednej strony: coraz lepsza i coraz bardziej profesjonalna, oferująca co rusz to więcej możliwości. Z drugiej jednak — w dużej mierze pozostająca w rozkroku między zabawką, a czymś profesjonalnym. W przypadku wielu zadań można je wykonać, owszem, ale nie tak łatwo, jak zrobilibyśmy to na komputerze z macOS, Windowsem czy Linuxem.
iPad: wciąż lubię, ale nigdy nie zabieram go z domu. Szkoda mi na niego miejsca w plecaku
I choć narzekać na iPada mogę godzinami przez ten zmarnowany potencjał tabletów Apple, to nie zmienia to faktu że wciąż korzystam z niego na co dzień. Do wideorozmów, do przeglądania internetu, do przeczytania komiksu, do odpowiadania na wiadomości gdy nie chce mi się wstać po telefon ani do komputera. A czasem nawet do wspomnianej szybkiej edycji małego setu zdjęć.
Jednak po erze zabierania iPada ze sobą zawsze i wszędzie, przeszliśmy do etapu zrobienia z niego urządzenia typowo stacjonarnego krążącego między biurkiem a stolikiem nocnym. Jest ciężki, niewygodny i ograniczony. Z ciekawości zważyłem iPada Air M2 12,9" z Magic Keyboard i MacBooka Pro 14" z M3 Pro. Różnica w wadze wynosi około 300 gramów. I jeżeli to tylko 300 gramów, to zawsze wolę zabrać ze sobą znacznie potężniejsze i bardziej praktyczne narzędzie, czyli komputer. Amen.
Apple mogłoby uczynić iPada znacznie potężniejszym, ale ja już straciłem nadzieję
Czy Apple mogłoby dodać iPadowi mocy i możliwości? Tak. Czy to zrobi? Nie sądzę. Firma będzie wciąż czarować rzeczywistość i opowiadać o możliwościach sprzętu — i nie będzie w tym ani krzty kłamstwa. Bo te możliwości o których słyszymy na konferencjach są realne.
Pomijany jest jednak aspekt tego jak to działa w obrębie całego ekosystemu, współpracy poszczególnych narzędzi, wsparcia zewnętrznych wtyczek czy... tego jak wypada na tle starszego rodzeństwa. I niestety, wypada niezwykle blado.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu