Felietony

Najcenniejsza waluta w grach wideo. Oto do czego służy

Patryk Łobaza
Najcenniejsza waluta w grach wideo. Oto do czego służy
Reklama

Branża gier coraz częściej przypomina handlarza na bazarze, który wie, że stary, porysowany winyl sprzeda się nie dlatego, że brzmi lepiej od nowej płyty, ale dlatego, że przypomina komuś młodość. I dopóki gracze będą płacić za wspomnienia, dopóty deweloperzy będą je pakować w coraz to nowe pudełka.

W świecie gier wideo istnieje waluta o wiele cenniejsza niż złoto z najdroższych lootboxów i rzadsza niż legendarny drop w MMORPG-ach. To nostalgia. Nie da się jej policzyć, nie da się zamknąć w tabelkach sprzedażowych, a mimo to jej moc sprawia, że gracze portfele otwierają z prędkością godną speedrunnera. Wystarczy odwołać się do wspomnień – pierwszych godzin spędzonych z padem w dłoni, emocji towarzyszących dzieciństwu czy młodości – i już cała machina marketingowa może spokojnie liczyć milionowe zyski. Problem polega na tym, że coraz częściej deweloperzy nadużywają tego mechanizmu, oferując produkty nie tyle potrzebne, co cynicznie skalkulowane, by żerować na sentymencie fanów.

Reklama

Niepotrzebne remake'i i niedopracowane kontynuacje

Przykładów nie trzeba daleko szukać. "The Last of Us" – gra z 2013 roku – doczekała się już kilku wydań, odświeżeń i wersji, które z każdym kolejnym krokiem udowadniają, że dla Sony najważniejsze nie jest dostarczenie czegoś nowego, ale skuteczne wyciągnięcie kolejnych banknotów z kieszeni wiernych graczy. Owszem, produkcja Naughty Dog jest świetna i jest to klasyk gatunku, ale czy naprawdę ktoś potrzebował jej remake’u dziewięć lat po premierze, skoro oryginał wciąż wyglądał dobrze i działał bez zarzutu? Czy kolejne reedycje "The Last of Us Part II" to faktyczne udoskonalenia, czy raczej perfekcyjnie zaplanowana gra na emocjach i pamięci? A może kolejna wersja Skyrima okaże się potrzebną rewolucją?

Grafika: depositphotos.com
Naughty Dogs zdrowo wydoiło graczy.
Grafika: depositphotos.comNaughty Dogs zdrowo wydoiło graczy.

Podobną ścieżką poszło Capcom, serwując nam remake "Resident Evil 4". To tytuł, który pierwotnie zdefiniował nowoczesne survival horrory, ale czy ktokolwiek mógł powiedzieć, że oryginał zestarzał się fatalnie? Wręcz przeciwnie, był wciąż grywalny i dostępny na dziesiątkach platform. Nowa wersja wyglądała świetnie, to prawda, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Capcom bardziej liczył na łatwy zarobek niż na realną potrzebę odświeżenia. Jeszcze bardziej symptomatyczny przykład to "Dead Space". Oto gra z 2008 roku, wciąż klimatyczna, wciąż mrożąca krew w żyłach, która nagle, po piętnastu latach, dostała remake. Czy potrzebny? Raczej nie. Czy kupiony masowo przez fanów serii? Oczywiście tak.

Bo właśnie na tym polega cały trik. Gracze kupują nie tylko grę, ale także wspomnienia. Chodzi tu o wieczory spędzone przed kineskopowym telewizorem, pierwsze konsole, emocje związane z odkrywaniem cyfrowych światów. Szukają w tym wszystkim leku na wypalenie, nie samej gry, ale towarzyszącym im emocjom, gdy po raz pierwszy zagrywali się w tytuł. To sprawia, że często przymykają oko na jakość czy zasadność samego projektu. Wydawcy doskonale o tym wiedzą i traktują nostalgię jak najbardziej opłacalną walutę. W efekcie dostajemy produkcje, które powstają nie dlatego, że świat gier ich potrzebuje, ale dlatego, że gracze są gotowi zapłacić za możliwość ponownego przeżycia tego samego.

Wieszajcie na mnie psy, ale Gothic Remake to flop niewart złamanego grosza

Najlepszym, a może raczej najbardziej gorzkim przykładem tego zjawiska jest trwająca epopeja z remakiem pierwszego "Gothica". Gra, która w 2001 roku była dla wielu polskich graczy przepustką do magicznego świata fantasy, wreszcie miała doczekać się nowoczesnej odsłony. Pamiętamy przecież atmosferę Górniczej Doliny, surowy klimat, charakterystyczny humor, znakomity dubbing. To wszystko sprawiło, że "Gothic" stał się w Polsce kultowy. Problem w tym, że nostalgia w tym przypadku stała się nie tylko paliwem, ale też usprawiedliwieniem bylejakości.

Remake "Gothica" jest w produkcji od lat, a kolejne materiały, zamiast wzbudzać ekscytację, budzą raczej konsternację. Oglądając je, można odnieść wrażenie, że deweloperzy cofają się w rozwoju, a każda nowa prezentacja wygląda jakoś gorzej, mniej klimatycznie, bardziej topornie. A jednak projekt wciąż żyje, wciąż budzi emocje i wciąż przyciąga uwagę, bo przecież "to Gothic". Ile jeszcze lat można żerować na wspomnieniach graczy, pokazując im coraz słabsze próbki, które z oryginalnym klimatem mają coraz mniej wspólnego?

Ale wierni fani i tak to łykają — a co gorsza — sami wytrwale bronią gry. Najpierw były tłumaczenia, że odpowiedzialne za to studio jest małe i niedoświadczone. Potem doszukiwanie się na siłę jakichkolwiek pozytywów, a teraz nawet obrona kosmicznie wysokiej ceny, bo przecież "gry AAA tyle teraz kosztują". A to wszystko w strachu przed tym, że następnego remake'u nie będzie. W strachu, że jest to jedyny strzał i jeżeli nie będą głaskać wydawcy po główce, to ten przykręci kurek z pieniędzmi i poniżej wszelkiej krytyki "Gothic Remake" będzie ostatnią częścią serii, jaką gracze kiedykolwiek zobaczą.

Grafika: THQ Nordic

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama