Uwielbiam oglądać filmy. I seriale. Ale teraz będzie o tych pierwszych, bo nareszcie jesteśmy naocznymi świadkami tego, jak zmienia się cały rynek. Najpierw Netflix zachęcał nas do pozostania w domach i zapraszania znajomych na wspólny seans na jednej kanapie, a teraz oferuje wybór - produkcje określone mianem "Film Netflix" można też zobaczyć na ekranach kin. Moja decyzja będzie zawsze taka sama, ale dlaczego Netflix robi to właśnie teraz? I dlaczego towarzyszy temu taka tajemnica?
Filmy Netflix w kinach w Polsce - są, będą, ale jakim cudem się tam znalazły?
Jeśli wpiszecie w wyszukiwarkę internetową te dwie frazy obok siebie: "Netflix" i "Cannes", to natraficie na mnóstwo artykułów. Te z najstarszą datą będą opisywać premierę dwóch filmów Netflix na najprawdopodobniej najbardziej prestiżowym festiwalu filmowym świata (na którym miałem okazję się pojawić). "Okja" i "Opowieści o rodzinie Meyerowitz (utwory wybrane)" zostały odebrane pozytywnie i negatywnie. Filmy same w sobie były i są oceniane naprawdę nieźle, ale ich pokaz w Cannes rozpoczął lawinę zdarzeń, która - dość osłabiona - ale trwa do dzisiaj. Mówiło się o problemach technicznych podczas seansu, co miało zirytować widownię, ale gdy kurz opadł okazało się, że niezadowolenie publiczności wcale nie wynikało z opóźnienia w seansie, lecz falę dziwnych odgłosów (tak to ujmijmy) spowodowała krótka czołówka poprzedzająca start filmu. Białe tło i niemal wyskakujące z ekranu czerwone litery układające się w napis "Netflix". Mówi się, że inspiracją dla dźwięków towarzyszących tej animacji były odgłosy podwójnego puknięcia w blat stołu sygnetem przez Franka Underwooda - głównego bohatera pierwszej i flagowej serii oryginalnej Netfliksa pt. "House of Cards".
Netflix ma swoje zasady
Upór Netfliksa był nie do złamania. Firma nie chciała się zgodzić na wprowadzenie swoich filmów do francuski kin z jednego, bardzo prostego powodu. Oznaczałoby to brak możliwości dodania tych samych filmów do oferty online przez całe trzy lata. Serwis internetowy, który zasłynął z globalnych, jednoczesnych premier swoich produkcji musiałby wyłączyć je na terenie jednego ze swoich większych europejskich rynków. Netflix postawił na swoje zasady i na festiwalu w Cannes się więcej nie pojawił. Zawitał natomiast do Wenecji, gdzie jego “Roma” zdobyła nagrodę. Oczywiście za kulisami nie brakowało kontrowersji - do włodarzy festiwalu docierały listy od wpływowych w branży osób z wnioskami o wykluczenie Netfliksa z konkursów, ale najwyraźniej jak na razie te działania nie przyniosły skutków. Na przestrzeni tych kilkudziesięciu miesięcy nie brakowało też soczystych wypowiedzi twórców filmowych - producentów, reżyserów, scenarzystów i aktorów - które w ich mniemaniu broniły przemysłu filmowego i nawoływały do bojkotu Netfliksa, ale było mnóstwo także tych, które chwaliły podejmowane przez Netflix decyzje, wpływ na rynek (otwarcie nowych możliwości) i nowoczesność, jaką serwis się odznaczył na początku swojego funkcjonowania, gdy postanowił podważyć reguły rządzące całą branżą. Najlepiej swoimi słowami opisał to Jerry Seinfeld podczas jednego z paneli, porównując sytuację do wzięcia w ręce kartki ze wszystkimi formułami, zasadami i strukturami telewizji, pomięcia jej i wyrzucenia, a następnie spróbowania zupełnie innego podejścia.
Ale podejście Netfliksa nie było wcale od początku takie arbitralne. Pokazy niektórych filmów odbywały się w innych krajach, na przykład w USA, gdzie prawo nie wymaga tak długiego okienka czasowego pomiędzy premierą w kinie a w internecie. Była to jednak kropla w morzu premier. Filmów Netflix przybywa każdego miesiąca co najmniej kilka i oczywiście nie wszystkie powinny trafiać do kinowej dystrybucji - co do tego nie ma żadnych wątpliwości. W katalogu znajdą się takie, które z chęcią zobaczyłbym na dużym ekranie z perspektywy widowni, zamiast kanapy ustawionej na wprost telewizora (“Bright” czy “Anihilacja”), ale zdążyłem już zaakceptować wizję Netfliksa. Ich zadaniem jest dostarczanie treści właśnie w ten sposób.
.
Pierwsza i nie ostatnia taka premiera filmu Netflix w Polsce
Na początku września okazało się bowiem, że zapowiadana na październik premiera filmu “22 lipca” wcale nie odbędzie się tylko w internecie. Pojawiły się nieoficjalne, ale pewne przesłanki, że będzie on dystrybuowany w polskich kinach, a niedługo po moim materiale zaczęły pojawiać się zdjęcia materiałów promocyjnych, które potwierdzały nadchodzącą rewolucję. Nikt przecież nie przypuszczał do tej pory, że internetowy gigant zdecyduje się jednak na obranie takiego kursu.
Ale stało się. “22 lipca” trafil do polskich kin, a ja - gdy tylko nadarzyła się okazja - wybrałem się na taki pokaz. Oczywiście proces zakupu biletu i wejścia na salę nie zmienia się - Netflix nie planuje tu żadnej rewolucji, nie spotkacie w progu sali hostess ubranych w czerwone stroje rozdających poduszki i napoje. Seans jak seans. Do chwili jednak, gdy na ekranie pojawiła się kompletnie nowa, nieużywana wcześniej (poza festiwalem w Wenecji) animacja pełniąca rolę intro. Można jedynie spekulować na temat powodów zmiany i wykorzystania innej czołówki w przypadku pokazów kinowych (celem jest jasne odróżnienie sposobów dystrybucji?), ale jestem w stanie potwierdzić, że animacja ta będzie towarzyszyć wszystkim tego rodzaju seansom od tej pory, więc nie bądźcie zdziwieni, gdy będziecie spoglądać na czerwoną literkę “N” na czarnym tle.
Gdy wydawało się, że będzie to jednorazowy eksperyment, swego rodzaju test, dotarłem do informacji, że włoski film “Odpuść nam nasze długi” z udziałem Jerzego Stuhra również zawita do repertuarów polskich kin. Piszę o tym, ponieważ jest to oczywiście Film Netflix i będziecie mogli się na niego wybrać już 26 października. Tylko kto odpowiada za jego dystrybucję?
W tym miejscu musimy wrócić do tytułu “22 lipca”, za którego dystrybucję miał odpowiadać Monolith Films. Z czasem niemal wszystkie wskazówki sugerujące tę nowinę zniknęły, ale pewne ślady pozostały - usunięty z YouTube zwiastun oraz zapis w repertuarze Kina Atlantic. Dziś na wszelkie pytania dotyczące dystrybucji tego filmu oficjalnych odpowiedzi nie uzyskamy, więc możemy tylko domniemywać, na jakiego rodzaju układ zgodziły się kina, Netflix i ewentualny pośrednik. Podejrzewam, i są to tylko i wyłącznie moje rozważania, że Netflix współpracuje i będzie współpracować z lokalnymi dystrybutorami, którzy zapewnią mu rozpowszechnienie kopii filmu po kinach w całej Polsce, ale w żadnym miejscu nie uświadczymy logo tejże firmy, ponieważ umowa byłaby skonstruowana w taki sposób, by widzowie odnosili wrażenie, że całe przedsięwzięcie odpowiada Netflix. By się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na materiały promocyjne - ulotki, plakaty i standy. Tam wszędzie gości czerwone logo Netflix. A czy taki gigant jak Netflix w mgnieniu oka zdołałby wprowadzić swój film do mniejszych kin studyjnych, jak Kino Bajka w Lublinie, które odwiedziłem? Śmiem wątpić, ale tego też do końca nie wolno wykluczyć.
Nieważne jak, ważne że są
Naturalnie przeważającą większość widzów nie będą interesować te wszystkie zakulisowe zagrywki, skoro meritum całej sprawy jest obecność Filmów Netflix na ekranach kin. I jest to bardzo dobra wiadomość, bo przed nami premiery wspomnianej “Romy”, “Ballady o Busterze Scruggsie” braci Coen, a także “The Irishman” z Robertem De Niro i Alem Pacino, którego premiera odbędzie się 2019. W międzyczasie może się okazać, że portfolio kinowych premier Netflix będzie zawierać niezłe niespodzianki, bo przecież i takie rozwiązania stosował już Netflix anonsując reklamą podczas Super Bowl debiut filmu w serwisie następujący kilka godzin później.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu