Od Justin.tv do lidera streamingu gier. Czy ktokolwiek jest w stanie zagrozić obecnej pozycji Twitcha?
Fenomen Twitcha – od hobbystycznego projektu do bezkonkurencyjnego lidera
Twitch to dziś największa i najbardziej rozpoznawalna platforma do streamowania live szeroko pojętej rozrywki internetowej, ale jeszcze kilka lat temu był to hobbystyczny projekt, tworzony przez dwójkę dobrych znajomych. Jak to się stało, że od strumieniowania codziennego życia jednego z ojców założycieli Twitch urósł do rangi niekwestionowanego lidera branży streamingowej i co najważniejsze, jakim cudem przez lata udało mu się tak skutecznie bronić przed konkurencją? Przyjrzyjmy się tej historii.
A zaczęło się od kamerki na czapce
Początków Twitcha należy doszukiwać się w 2007 roku, kiedy to Justin Kan i Emmett Shear, zainspirowani sukcesami świeżo powstałego wtedy YouTube’a, postanowili stworzyć własną platformę wideo, z tą różnicą, że transmisje miały odbywać się na żywo. Panowie od pomysłu szybko przeszli do realizacji, tworząc Justin.tv. Justin Kan znalazł się w centrum uwagi nie tylko przez nazwę nawiązującą do jego imienia, ale także z uwagi na fakt, że to właśnie on stał się pierwszą gwiazdą platformy. Pierwotnie content opierał się bowiem na transmitowaniu codziennego życia Justina, a jego koledzy – Emmett Shear, Kyle Vogt oraz Michael Seibel zajmowali się zapleczem technicznym.
Początkowo inicjatywa nie przynosiła oczekiwanych rezultatów. Kluczem do sukcesu okazało się ściągnięcie do Justin.tv większej ilości twórców. Zaledwie kilka miesięcy po starcie serwis liczył już kilkadziesiąt kanałów, a to rozpoczęło efekt domina. Ci, którzy jeszcze chwilę temu byli zaledwie widzami, mogli w mgnieniu oka znaleźć się w świetle reflektorów. Każdy z nich podchodził do kwestii contentu na swój sposób, jednak szybko okazało się, że największą popularnością cieszą się kanały związane z grami i nową dyscypliną rozrywki, która w tamtych czasach dopiero raczkowała – mowa oczywiście o e-sporcie.
W ramach odpowiedzi na oczekiwania widzów w 2009 roku powstaje subdomena JTV Gaming, która w 2011 roku przeradza się w Twitch.tv. Po miesiącu platforma mogła pochwalić się 35 milionami odwiedzin, a to zwiastowało nadejście zupełnie nowego rozdziału w historii gamingowego streamingu.
Amazon wkracza do gry, Twitch rozwija skrzydła
W 2013 roku Twitch usprawnił infrastrukturę serwerową w Europie, rozwiązując palące problemy z lagami i spadami wydajności, a rok później nastąpił prawdziwy przełom. Po pierwsze serwis Justin.tv ostatecznie wyzionął ducha, a po drugie Twitchem zainteresował się sam Amazon. Wiecie, co to oznacza? Duże pieniądze. Amazon wykupił Twitcha za 970 milionów dolarów, a to wystarczające środki, by wypłynąć na głęboką wodę. Co ciekawe udział w negocjacjach brało też Google, ale amerykański gigant ostatecznie odpuścił, obawiając się, że zostanie oskarżony o monopol, bo już wtedy w jego posiadaniu znajdował się YouTube.
W grudniu 2014 roku Twitch ogłosił przejęcie GoodGame Agency, do której należały dwa dobrze zapowiadające się zespoły e-sportowe – Evil Geniuses i Alliance. W połączeniu z ogólnym postrzeganiem Twitcha jako platformy do oglądania gier na żywo był to wyraźny znak dla konkurencji, że fioletowa platforma umacnia rolę lidera. Konkurencja nie miała jednak zamiaru przyglądać się temu biernie – zwłaszcza że stały za nią podmioty z naprawdę pokaźnym budżetem.
Pojawienie się nowych platformy do streamowania gier było tylko kwestią czasu. Hitbox, Kick, Steam.tv, YouTube Gaming, Super, Mixer – było ich tak wiele, że nie sposób wymienić wszystkich, a część z nich padała w tak szybkim tempie, że gracze nierzadko nie mieli okazji dowiedzieć się o ich istnieniu. Może się to wydawać dziwne, bo za platformami takimi jak Mixer czy YouTube Gaming stoją Microsoft i Google, a przecież im ani pomysłowości, ani budżetu odmówić nie można. Co więc poszło nie tak? Cóż, ducha, społeczności i historii po prostu nie da się kupić.
Z Twitchem nie poradził sobie nawet Microsoft
Twitch wyznaczył standardy – nie tylko w kwestii funkcjonowania platformy, ale także podejścia do community. Czy słyszeliście kiedyś o czymś takim jak „kappa” czy „pogchamp”? Te z pozoru nic nie znaczące terminy leżą u podstaw wieloletniej kultury Twitcha i na dobre przesiąknęły do gamingowej terminologii. A to w zasadzie tylko emotikony, których widzowie platformy od lat używają na czatach. Są to jednak jedne z najstarszych reliktów Twitcha, sięgających pierwszych lat funkcjonowania serwisu. Jest to oczywiście zaledwie fragment spoiwa łączącego użytkowników i nadającego Twitchowi szczególny charakter, którego inne platformy po prostu nie posiadają.
Trudno nie odnieść wrażenia, że każda kolejna platforma do streamowania gier jest tylko marną kopią lidera. Korporacje stojące na czele tych projektów najwyraźniej kompletnie tego nie zauważają, starając się raz za razem wyrwać Twitchowi trochę tortu wszelkimi sposobami – nawet jeśli PR-owo od początku strzelają sobie w stopę.
Weźmy na przykład sytuację z sierpnia 2019 roku. Tyler Blevins (znany jako Ninja), czyli jedna z ówczesnych gwiazd Twitcha, przechodzi w ramach rekordowego „transferu” do ekipy Mixera, czyli konkurencyjnej platformy od Microsoftu. Wartość kontraktu? Zawrotne 50 milionów dolarów. Microsoft zachwycony, Ninja zachwycony, a widzowie… zniesmaczeni. Sytuacja wywołała całkiem sporo kontrowersji, bo o Blevinsie mówiono wprost – facet się sprzedał. Tyler faktycznie przyciągnął do Mixera nieco twitchowej widowni, ale ostatecznie cała akcja zakończyła się spektakularną porażką. Zaledwie rok później Mixer trafił na śmietnik historii, a Ninja z podkulonym ogonem powrócił na Twitch niczym syn marnotrawny.
Z Twitchem trudno konkurować i niejeden gigant ostro przejechał się na swojej zuchwałości. Przypadek, zrządzenie losu czy może ślepy traf Justin Kana i spółki – jakkolwiek tego nie nazwiemy, nie zmieni to faktu, że Twitch ma historię, społeczność i niezachwianą pozycję, doprawioną wsparciem ze strony Amazonu. Dzięki temu może zaoferować użytkownikom kilka ciekawych usług, takich jak powiązany z Twitchem Prime Gaming – abonament umożliwiający odbieranie dodatkowej zawartości w licznych grach. Z tym nie sposób konkurować, a liczby mówią same siebie – fioletowy streaming odwiedza dzienne aż 31 milionów użytkowników i nic nie wskazuje na to, by ta popularność miała w najbliższym czasie ulec jakiemukolwiek zachwianiu.
Stock image from Depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu