Felietony

Fani Androida dostali szału na widok iPhone SE. Gdyby Apple zmieniło w nim dwie rzeczy, ich platforma mogłaby mieć problem

Krzysztof Kurdyła
Fani Androida dostali szału na widok iPhone SE. Gdyby Apple zmieniło w nim dwie rzeczy, ich platforma mogłaby mieć problem
297

Jak zwykle podczas premiery iPhone, za którego zakup nie trzeba oddawać nerki, na nowo wybucha internetowa wojna pomiędzy ultrasami Androida a fanami Apple odnośnie do tego, czy koncern z Cupertino wykorzystuje naiwność tych ostatnich. W odróżnieniu od półświatka piłkarskiego panuje tu na szczęście pełna życzliwości atmosfera, zamaskowani przy pomocy nicków kibice z zielonym robotem na szalikach, próbują przecież uratować portfele nieświadomych pułapki klientów Apple. Niestety, jeśli rozłożyć ich argumenty na czynniki pierwsze, okazuje się, że to właśnie oni są często największymi ofiarami smartfonowego marketingu.

Mojszy i najmojszy smartfon

Zacznijmy od tego, że większość tego typu androidowych wujków dobra rada ocenia potrzeby klienta przez własny pryzmat. Wydaje im się, że ludzi interesuje to, że telefon ma cztery kamery, że ma ekran przeciągnięty na plecy czy panel AMOLED, którego opis zawiera jeszcze 17 innych skrótów opisujących zastosowane w nim technologie. Większości z nich wydaje się, że otwartość Androida to coś, czemu zwykły Kowalski powinien oddać pokłon, przymykając przy okazji oko, że zarówno Google, jak i chińscy producenci tę otwartość rozszerzają także o kwestię naszych danych.

Muszę Wam, drodzy androidowi samarytanie, coś zdradzić. 90% klientów ma w głębokim poważaniu procesory, aparaty, pojemność baterii. Powyżej pewnej granicy nie zauważają żadnych różnic w jakości ekranu, poziomach czerni i szybkości odświeżania. Trzy czwarte z nich nie będzie zastanawiać się nad ilością aparatów, nawet jeśli życie zmusi ich do cofnięcia się kilkanaście kroków, aby zrobić zdjęcie jakiemuś obiektowi. Po prostu zrobią to i nie będą rozpaczać, że nie otrzymali w zestawie szerokokątnego obiektywu.

Tymczasem patrząc na dyskusje pod tematami dotyczącymi tego telefonu, można wyciągnąć wniosek, że jeśli sprzęt nie ma na przykład funkcji Night Mode, to jest nadającym się do natychmiastowej utylizacji elektronicznym śmieciem. Tak jakby użytkownicy smartfonów nie robili nic innego, oprócz chodzenia po nocy i szukania co by tutaj można sfotografować w zupełnych ciemnościach… Możemy zresztą zrobić ankietę w komentarzach, jeśli ktoś ma smartfona z tą software’ową „noktowizją”, niech wpisze, ile razy  użył jej w realnym życiu…

Selling point i grupy klientów

Co więc jest tzw. „selling point” w przypadku 90% smartfonowych klientów? Prawie zawsze jest to wypadkowa ceny i jakości, siły marki oraz wartości ekosystemu. iPhone SE ma trafić w pierwszej kolejności do osób przekonanych do iOS, którym polityka cenowa ostatniej dekady wybiła pomysł zakupu nowego aparatu od Apple z głowy.

Część tego typu klientów została ze starymi modelami serii 6 do 8, które ciągle mają relatywnie duży udział w rynku. Tacy ludzie mają na tyle dużo zainwestowane w ekosystem i aplikacje, działające dodatkowo w chmurze rodzinnej, że Android nie przedstawia dla nich żadnej, powtórzę, żadnej wartości. Ci ludzie w razie awarii sprzętu z bólem serca kupiliby starszy model od Apple i taki SE spada im jak gwiazdka z nieba. Dostają sprzęt, który powinien spełnić wszystkie ich wymagania przez kilka kolejnych lat, a nie przyniesie kosztów i chaosu związanego ze zmianą platformy.

Drugą grupą potencjalnych klientów są osoby, które pomimo tego, że są przekonane co do wyższości iOS, nie zaakceptowały polityki cenowej Apple i przeszły, bardziej nawet na zasadzie konsumenckiego buntu, na Androida. Nowy SE powinien bez większych problemów przekonać ich do powrotu na platformę, zwłaszcza, że spora część z nich korzysta z ekosystemowych produktów.

Trzecią grupą klientów są ludzie, którzy chcieliby systemu Apple spróbować, a stać ich tylko na modele sprzed kilku lat. Oni najczęściej decydują przez pryzmat doświadczeń nabytch na androidowym rynku, gdzie zakup trzyletniego modelu to proszenie się o duże problemy. Do nich może trafić przekaz mówiący, że idziesz na kompromisy pod względem obudowy i ekranu, ale w środku otrzymasz technikę rodem ze smartfonów za 5 tys. złotych, stabilność Apple oraz wsparcie, na które w telefonach z zielonym robotem możesz liczyć tylko we flagowcach.

Nie otrzymasz 4 aparatów, ale 90% twoich zdjęć i filmów będzie wyglądać lepiej, bo fizyczne braki „nadrobi” najlepszy na rynku procesor i oprogramowanie. Jakość aparatu klienci oceniają przecież na podstawie zdjęć wykonywanych w przeciętnych warunkach oświetleniowych i zrobionych przez ludzi z ich otoczenia. Jeśli będą mieli kogoś z iPhonem wśród znajomych, to będą widzieć tę różnicę, szczególnie w materiale video. iPhone nie robi wielu rzeczy najlepiej i najszybciej w skrajnych warunkach, ale ma przewagę tam, gdzie użyje go większość z nas. I to jest dość trudne do zrozumienia dla marketingowców i fanów Androida.

Czwartą grupą klientów są Ci, którzy poszukują mniejszego telefonu. Nowemu SE daleko do ideału, jaki prezentował poprzednik, ale co innego oferuje takim osobom rynek? W USA pojawi się niedługo Pixel 4e, który przyniesie nowocześniejszy ekran, ale jego plastikowy wygląd będzie sprawiała „biedne” wrażenie przy szklano-aluminiowej obudowie iPhone’a. Dużo słabsza jest też siła samej marki Google. Poza tym mamy starsze modele, które zaraz wypadną z rynku, a ich wsparcie, jak to zwykle w przypadku tej platformy, jest wielką niewiadomą: Samsung S10e, który dodatkowo jest droższy oraz Xiaomi Mi9 SE, który jakościowo jest na znacznie niższej półce.

W Androidzie nieosiągalne nawet za dopłatą

Telefon od Apple może trafić także do tych osób, które mają problem z polityką prywatności prowadzoną przez Google, a jeszcze bardziej nie ufają temu, co mogą w tej kwestii robić chińskie firmy. To wbrew pozorom też spora grupa klientów, która może porzucić „lepsze” Androidy na rzecz „antycznego” iPhone’a. Dla niektórych te rzeczy są znacznie ważniejsze od bezramkowości i AMOLED-a. Teraz mają nowoczesny telefon w zasięgu swojego portfela.

Wyśmiewanie tego telefonu przez fanów Androida jest tym bardziej naiwne, że nawet od technologicznej strony iPhone SE ma kilka cech, których mogą mu pozazdrościć konkurenci z porównywalnej półki cenowej. Pomijając oczywistą sprawę grającego w innej lidze procesora, będą to bezprzewodowe ładowanie czy Wifi 6, które przyda się większości klientów znacznie szybciej niż będące w powijakach 5G.

Zresztą, jeśli ktoś jest fanem Androida jako takiego, powinien dziękować Apple, że ten nie przeniósł Touch ID na bok obudowy i nie wstawił, nawet „słabego”, LCD w stylu znanym z modelu XR. Pomimo że w pierwszym momencie wyśmiewano by jego pozorną bezramkowość, zamiótłby przy takiej cenie rynek androidowy na niespotykaną skalę. Dzięki temu, że Apple zdecydowało się na większe kompromisy, kierownictwo Samsunga i innych konkurentów zachowa jakieś włosy na głowie. No może oprócz ludzi odpowiedzialnych za smartfony w Google, którzy chyba powinni przemyśleć czy jest teraz sens wypuszczać Pixela 4a.

Podsumowując, Apple ma bardzo wiele za uszami w ostatnich latach. Jego decyzje doprowadziły do tego, że dziś mają problem z promowaniem części usług zamkniętych w ekosystemie. Wprowadzenie SE, pomimo że nie jest to sprzęt idealny, nie jest ani śmieszne, ani błędne. Jest kolejną oznaką uzdrawiania sytuacji w tej firmie. Podobnie nie jest głupotą wybór tego telefonu przez sporą grupę klientów, kupią go masy i w 99% będą bardzo z tego zadowolone.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu