Elon Musk przejmując Twitter zapewniał, że platforma stanie się bezpiecznym i przyjaznym miejscem do dyskusji. Dla wszystkich. Miała gwarantować rzetelność i stać na straży prawdziwych i sprawdzonych informacji. Rzeczywistość weryfikuje te zapewnienia.
W sieci rozgrzała dyskusja po tym, jak Elon Musk na swoim profilu w serwisie X zamieścił materiał typu deep fake, w którym kandydatka na urząd Prezydenta Stanów Zjednoczonych przyznaje, że nie ma zielonego pojęcia na temat rządzenia krajem i uczona była m.in. tego, by skutecznie ukrywać swoje niekompetencje. O co chodzi? Zerknijcie tylko na ten wpis.
Warto też zajrzeć do dyskusji pod nim. Część komentujących nie widzi żadnego problemu w tego typu treściach, podkreślając, że łatwo też rozpoznać, że promowane przez Muska wideo jest spreparowane. Problem w tym, że takich osób nie musi być dużo. Ekscentryczny miliarder ma ogromne zasięgi, a jego posty są mocno promowane na platformie i wyświetlane nawet tym, którzy go nie obserwują. Wideo, które repostował, wyświetlono 128 mln razy i dotarło zapewne również do osób, dla których nie jest oczywiste, czy mają do czynienia z manipulacją, czy prawdziwym materiałem.
Dlatego też tak potrzebne są "uwagi społeczności" (Community Notes), które nadają kontekst konkretnej wypowiedzi, czy prostują manipulacje i fake newsy pojawiające się na X. Te jednak nie powinny być kasowane wedle uznania właściciela X. Nie można też zapomnieć o fakcie, że Elon Musk łamie regulamin, który sam wprowadził. Ten stanowi jasno:
Użytkownik nie może udostępniać syntetycznych, zmanipulowanych lub wyrwanych z kontekstu materiałów, które mogą wprowadzać w błąd lub dezorientować ludzi i prowadzić do szkód („wprowadzające w błąd materiały”). Ponadto możemy oznaczać posty zawierające wprowadzające w błąd media, aby pomóc ludziom zrozumieć ich autentyczność i zapewnić dodatkowy kontekst.
Czytaj dalej poniżej
Widać są równi i równiejsi i Elon Musk nie ma problemu z promowaniem tego typu treści.
X miał być bezpiecznym miejscem dla wszystkich. Czy tak jest?
Oliwy do ognia dolewa dyskusja na temat listy kont, które mają być chronione przez platformę. Kilkanaście dni temu na X pojawiły się zrzuty ekranów sugerujące, że doszło do wycieku plików jasno wskazujących, że niektóre mocno prawicowe konta są objęte specjalną ochroną i mogą robić, na co mają ochotę. Bez żadnych konsekwencji. Na liście znaleźć się miały osoby powiązane z grupami o bardzo skrajnych poglądach oraz takie, które według zapewnień Elona Muska, nie powinny mieć głosu w dyskusji. Co ciekawe, kilka dni po tym, jak lista trafiła na X, konta je rozpowszechniające zostały zablokowane z powodu naruszenia regulaminu platformy – bez ostrzeżenia i możliwości odwołania. Czy coś jest na rzeczy? Nie. Głos w sprawie zabrała amerykańska firma Okta, która zajmuje się bezpieczeństwem i dostarcza oprogramowanie Identity and Access Management do zarządzania dostępem do platform. Potwierdziła ona, że krążące w mediach społecznościowych zrzuty są fałszywe.
Patrząc jednak na to, jak Elon Musk prowadzi X, można śmiało powiedzieć, że nie jest to już medium społecznościowe, które jeszcze kilka lat temu przyciągało uwagę wszystkich. Teraz cała nadzieja w Threads, które rośnie powoli, ale stabilnie. Konkurencja dla X ma ponad 175 milionów aktywnych użytkowników miesięcznie. To znacznie mniej niż platforma należąca do Elon Muska, który jeszcze kilka miesięcy temu mówił, że z X korzysta ponad 550 mln osób każdego miesiąca. I choć wielu mówiło, że Threads nie jest żadnym zagrożeniem dla X, Mark Zuckerberg (Szef Meta, do której należy serwis Threads) ma nadzieję, że część społeczności byłego Twittera znajdzie na nowej platformie miejsce do wyrażania siebie i prowadzenia dyskusji w cywilizowany sposób.
Stock image from Depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu