Social Media

Elon Musk chciał zrobić sąd w balona. Teraz musi za to zapłacić

Bartosz Gabiś
Elon Musk chciał zrobić sąd w balona. Teraz musi za to zapłacić

Wszystko wskazuje na to, że Elon Musk po prostu nie potrafi się uczyć na błędach, albo ma wszystkich za durni. Ponownie spróbował wygrać z sądem, lecz ten nie dał się nabrać.

Pod wodzą Elona Muska, nie padło chyba jeszcze ani jedno dobre słowo na temat jego platformy X (dawniej Twitter). Cały czas dobiegają tylko informacje o nietrafionych decyzjach albo kolejnych karach. Tak jak i tym razem.

Czy on naprawdę myślał, że to przejdzie?

Platforma X (dawniej Twitter), będzie musiała zapłacić około 400 000 dolarów grzywny. Jest to wynik po nieudanej próbie uniknięcia nowych przepisów australijskiego rządu. Są to też pierwsze social media ukarane w ramach australijskiego Aktu o Bezpieczeństwie w Sieci. Kara została nałożona po tym jak nie potrafili się ustosunkować do dwunastu pytań przedstawionych przez komisarza do spraw eBezpieczeństwa.

Źródło: Depositphotos

Otrzymali 28 dni okna na złożenie apelacji decyzji lub po prostu opłacenia kary. Oczywiście przedstawiciele platformy, próbowali przekonać sędziego Micheala Wheelahana, że grzywna wcale ich nie dotyczy. Dlaczego miałaby nie dotyczyć? Tutaj chyba wszystkim szczęki opadły gdy dostali takie pismo. Sędzia sparafrazował linię obrony X'a Elona Muska, następująco:

"X Corp. nie jest zobowiązane to przygotowania raportu w imieniu Twitter Inc., ponieważ X corp. nie było tą samą jednostką, jak usługa na którą została naniesiona kara"

Czysty absurd.

Próbowali odwrócić kota ogonem

Powyższe się nie udało, więc sędzia zadecydował, że decyzja zostaje podtrzymana. Platforma dalej musi zapłacić karę za nieustosunkowanie się do przedstawionych zarzutów. Nie zadziało też odwracanie kota ogonem, w powołaniu się na przepisy amerykańskiego stanu Nevada, żeby wskazać, kto tak naprawdę musi zapłacić grzywnę. Michael Wheelahan zinterpretował, że opłaty wciąż dotyczą X Corp. Skomentował zaś obronę eksperta do spraw przepisów biznesowych X (dawniej Twitter), Scotta Bogatza jako: próbę uformowania (przepisów) w taki sposób, aby wspierała wnioski przedstawione w jego raporcie. Dostrzegł braki w logice ów raportu i jako zwykłą próbę przekonania sądu, że przepisy Nevady wspierają pozycję platformy Elona Muska w tym temacie.

"To jest oczywiste, że według praw Nevady, termin "zobowiązanie" odnosi się do finansowych obciążeń. Nie mogę zaakceptować takiego dowodu (przepisy stanu wykorzystane do stworzenia linii obrony) bez skrupulatniejszego wyjaśnienia toku rozumowania Pana Bogatza", skomentował sędzia. "Zatem X Corp. nie przedstawiło jednoznacznych dowodów na to, że nie musi odpowiedzieć na wezwanie do zapłaty"

Czy X (dawniej Twitter) ponownie zapłaci więcej?

Cała historia brzmi bardzo znajomo. Z tego powodu można by się nawet pokusić zastanowienie jak będzie wyglądał dalszy scenariusz Elona Muska. Ciekawe czy jak to uczynił w przypadku Brazylii, znów na łamach swojej platformy zacznie atakować sędziego i porównywać go do Voldemorta. Ośmieszając, takim dziecinnym zachowaniem, bardziej siebie niż jego. Poprzednim razem doprowadziło to do podwyższenia kary i kajania się właściciela Twittera.

Nowe przepisy w Australii nie zostały oczywiście stworzone tylko po to, aby obrać sobie za cel jedną firmę. Rząd stara się coraz bardziej chronić najbardziej narażoną na niebezpieczeństwa sieci grupę. Z tego powodu są kontrolowani wszyscy główni gracze social media. Dotyczy to więc Mety, Microsoftu, Discorda, TikToka, Twitcha czy Google. Jak pokazują raporty, każdy ma problemy i nie zapewnia wystarczającej ochrony, swoim najbardziej zagrożonym użytkownikom. Wiemy też, że poza X (dawniej Twitter) formalne ostrzeżenie dostała także firma Google.

dawniej Twitter

Z perspektywy australijskiego urzędu, sprawa jest bardzo prosta. To właścicielom tych wszystkich platform powinno najbardziej zależeć na bezpieczeństwie ich użytkowników. Zatem jeżeli się nie chcą zobowiązać do kar, jasno świadczy o unikaniu obowiązków. Tym bardziej, że - jak wspominał komisarz na łamach Guardiana - rozumieją niechęć właścicieli platform do przyznania o istnieniu problemu, ale to właśnie oni deklarują, że robią wszystko w celu jego zapobiegania. Zatem dlaczego nie sprawdzać, czy obietnice spełniają?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu