Duchowy następca kultowej gry piłkarskiej sprawia, że FIFA w grobie się przewraca. Nie tego spodziewaliśmy się po EA FC 24.
Mamy połowę kwietnia, a to oznacza, że najpopularniejsza gra piłkarska zmierza nieubłaganie do osiągnięcia najważniejszego kamienia milowego. Mowa o etapie Team of the season (TOTS), czyli evencie, który polega na wypuszczaniu przez developera najlepszych kart zawodników z aktualnego sezonu, opartych na prezencji w występach z ostatnich kilku miesięcy. Jest to swego rodzaju podsumowanie, spięcie roku klamrą i okres zarówno wyczekiwany, jak i znienawidzony. Dlaczego? Bo gracze EA FC (a dawniej FIFY) dzielą się na dwa obozy – tych, którzy z wypiekami na twarzy wyczekują najlepszych kart i tych, którzy usuwają grę z dysku, bo składy stają się po prostu zbyt mocne. To idealny moment, by podsumować pierwszy sezon EA FC po rozwiązaniu umowy z Międzynarodową Federacją Piłki Nożnej. Czy to rozstanie wyszło serii na dobre?
FIFA ustąpiła pola – EA Sports wpłynęło na szerokie wody mamony
Sezon 2023/2024 jest dla EA Sports przełomowy. Największa marka wirtualnego futbolu zerwała z FIFĄ po trzech dekach pisania wspólnej historii, dzięki czemu kanadyjski oddział developera – odpowiadający w głównej mierze za rozwój FIFY – mógł (kolokwialnie mówiąc) odpiąć wrotki i zrewolucjonizować grę na swoich zasadach.
Początkowo zapowiadało się świetnie. Zmiany w silniku graficznym, nowe style gry i ulepszone mechaniki miały sprawić, że EA FC 24 będzie najlepszą „FIFĄ” w historii. Szybko jednak okazało się, że nadzieja matką głupich, bo EA Sports – zamiast wykorzystać tę okazję do pokazania się z dobrej strony – ukazało swoje najmroczniejsze oblicze, pełne chciwości i lekceważącego podejścia do graczy. Spójrzmy więc, jak EA FC 24 (szczególnie w kontekście trybu Ultimate Team) prezentuje się po 6 miesiącach od premiery. Na co narzeka społeczność?.
Pewne rzeczy się nie zmieniają – DDA wciąż śni się po nocach
W listopadzie ubiegłego roku pisałem o mechanizmie dynamicznej regulacji poziomu trudności, który toczy EA FC 24 niczym nowotwór. Po kilku kolejnych miesiącach niewiele się w tej kwestii zmieniło. W założeniu mechanika ta ma rzekomo zapewniać lepszy balansu i dostosowywać rozgrywkę w taki sposób, by była ona satysfakcjonująca i uczciwa dla obu stron spotkania. W praktyce jednak gra w wybranych przez siebie momentach wybiera gracza, który otrzyma taryfę ulgową. System DDA pogarsza takie statystyki jak czas reakcji, celność strzałów czy skuteczność dryblingu zawodników tego gracza, który ma w spotkaniu wyraźną przewagę, by dać szansę słabszemu oponentowi.
Absurdalne? Owszem, ale z punktu widzenia EA Sports ten mechanizm ma uzasadnienie. Gdyby FC 24 było grą w stu procentach konkurencyjną, a przebieg rozgrywki zależał jedynie od umiejętności graczy, to tytuł szybko stałby się elitarny – to zaś szkodzi interesom, bo gracz, który ciągle przegrywa, nie będzie miał ochoty spędzać przed ekranem kolejnych godzin i co dla twórców najgorsze, zaprzestanie kupowania za wirtualną walutę paczek z piłkarzami, stanowiących główne źródło dochodów.
Power curve zaburzony przez chciwość
Co oznacza termin z tytułu nagłówka? Cóż, w dużym skrócie termin power curve można wyjaśnić jako krzywą mocy, czyli przydatność danego zawodnika w konkretnym okresie rozgrywkowym. Gdy EA FC 24 było jeszcze FIFĄ, budowanie wymarzonego składu w najważniejszym trybie Ultimate Team zależało od eventów i promocji, równoznacznych z wydawaniem nowych, silniejszych kart zawodników. Gracze, którzy przyspieszali ten proces, wspomagając się mikropłatnościami, mogli od razu liczyć na najlepsze karty, a osoby niechętne do wydawania pieniędzy, dochodzić do tego samego poziomu po czasie, grindując paczki z piłkarzami poprzez codzienną rozgrywkę i wykonywanie zadań.
W EA FC 24 ta wieloletnia „tradycja” została zburzona. Dlaczego? Bo developer na skalę większą niż kiedykolwiek wcześniej wydaje nowe, mocniejsze karty w cyklu tygodniowym, obniżając tym samym prawdopodobieństwo trafienia owych karty w paczkach darmowych.
Ta taktyka ma dwie konsekwencje – po pierwsze karty piłkarzy tracą wartość w zastraszającym tempie, co destabilizuje wewnętrzny rynek transakcyjny, a po drugie gracze, chcący trzymać poziom i wspinać się wyżej w tabelach rankingowych muszą wydawać więcej pieniędzy, by gra w ogóle miała sens. Ta nieustanna rotacja zaburza rozgrywkę, bo zawodnik, na którego intensywnie zbierałeś środki przez kilka tygodni, przestaje nadążać za resztą, zanim jeszcze zdążysz sfinalizować jego transfer do swojego klubu.
W rezultacie może i masz skład oceniony znacznie wyżej niż twoje drużyny z poprzednich odsłon, z tego samego okresu, ale jego faktyczna skuteczność nie jest na tak wysokim poziomie, jak można byłoby oczekiwać.
Udało się zrobić coś dobrze? Zepsujmy to aktualizacją
W opinii społeczności graczy EA FC 24 jedną z nielicznych rzeczy, która twórcom wyszła dobrze, są style gry. Zawodnicy, którzy w prawdziwych spotkaniach wyróżniają się daną cechą (przykładowo świetnie strzelają fałszem lub wewnętrzną częścią stopy), mogą liczyć na wyboostowanie tej statystyki na wirtualnym boisku. To nie tylko nadaje im indywidualnego charakteru, ale też w określonych warunkach zwiększa wartość na rynku transferowym. Dwa miesiące temu EA stwierdziło jednak, że skuteczność owych stylów pogorszy i to w stopniu znaczącym.
Duży update, którego konsekwencje odczuwamy do dziś, wstrząsnął nie tylko wartością kart, ale też ich jakością, odbierając przyjemność z gry wieloma zawodnikami, co jeszcze mocniej pogłębiło problem zaburzonego power curve. Niepisaną tradycją jest to, że sportowa gra od EA im bliżej wakacji – i premiery nowej odsłony – tym staje się łatwiejsza, przyjemniejsza i bogatsza o wciągającą zawartość. W tym roku jednak developer wydaje się nie panować nad własną polityką dystrybucji nowych treści. Aktualizacje wpływające na balans rozgrywki są jak odwrotność alchemika, bo wszystko, czego się dotkną, zmienia się na gorsze. Nie zmieniają się natomiast rzeczy, które zmienić powinny się już dawno – niektóre tak jaskrawo oczywiste, że aż trudno uwierzyć, że twórcy pozostają wobec nich bierni.
UWAGA: poniższe wideo zawiera ostre słownictwo
W kwestii samej rozgrywki mógłbym wypisać całą listę mankamentów, ale ten temat przewijał się już w sieci wiele razy, także w listopadowym tekście. Pozwolę sobie więc w tym ostatnim fragmencie publikacji przytoczyć ostatnią z najbardziej krytykowanych wad EA FC 24, a mianowicie brak kar dla graczy, którzy wychodzą z meczów online o stawkę, co bezpośrednio łączy się z brakiem wynagradzania zmarnowanego czasu.
Jeśli jesteś graczem Ultimate Team to zapewne doskonale wiesz, o czym mówię – jeśli nie, to wczuj się w tę wizualizację. Końcówka dogrywki, ostatnie sekundy spotkania zmierzającego nieuchronnie ku rzutom karnym. Twój zawodnik (tu wstaw ulubionego) wybiega do akcji sam na sam, a ty już czujesz słodki smak zwycięstwa, bo doskonale wiesz, że takiej akcji po prostu nie da się zmarnować. Oddajesz strzał, obserwujesz piłkę lecącą w okienko i nagle… widzisz to.
Co się właściwe stało? Cóż, Twój przeciwnik właśnie wyłączył konsole lub znalazł inny sposób, na natychmiastowe wyłączenie gry. Tak, on przegrał, ale i tak odniósłby porażkę. A Ty? Również możesz czuć się przegrany, bo choć bramka była nieunikniona, to zwycięstwo nie zostanie zaliczone. Małego tego – nie otrzymasz też żadnej rekompensaty za stracony czas, bo EA głuche jest na prośby graczy i ze znanych tylko sobie powodów utrzymuje ten stan rzeczy.
Czarne chmury nad przyszłością EA FC
W EA FC 24 kłody pod nogi rzucają Ci toksyczni gracze, system nastawiony na monetyzację, dynamiczna regulacja trudności, aż w końcu sami twórcy gry. EA Sports nie chwali się, ilu dokładnie użytkowników gra liczy na wszystkich platformach. Zerkając jednak na wskaźniki SteamCharts dowiemy się, że w przypadku tej platformy liczba graczy spadła o niemalże 50% w nieco ponad 3 miesiące.
Rozstanie z FIFA sprawiło, że pracownicy działu monetyzacji w EA Sports mogli rozwinąć skrzydła, ale to odbiło się na kondycji gry. Niestety nic nie zapowiada zmian na lepsze. FC 24 nie musi obawiać się konkurencji, bo żadna poważna na ten moment nie istnieje. To sprawia zaś, że przyszłość marki rysuje się w bardzo ponurych barwach.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu