Producenci telefonów doszli do ściany. Jest nią nie tylko minimalne technologiczne pole manewru, ale też oczekiwania użytkowników.
Jako osoba zajmująca się smartfonami, mam możliwość korzystania z większości nowych urządzeń. I po przetestowaniu każdego z lubością powracam do swojego prywatnego telefonu, który został wypuszczony na rynek w 2019 r. Trzy lata temu.
Mówi się, że w technologii czas płynie szybciej. Przykładem może być OPPO strzelające nowymi flagowcami jak z karabinu. Inni producenci też nie są lepsi. Jednak działając w ten sposób, sami założyli sobie na szyję pętlę, z której ciężko będzie im się teraz wyplątać.
Do pewnego czasu każda nowa wersja telefonu przynosiła zauważalną zmianę na lepsze. W budowie, wyświetlaczu, dźwięku, baterii czy fotografii. Ale ten czas już się skończył. Różnice pomiędzy kolejnymi edycjami są kosmetyczne, ba czasem zmiany są na gorsze.
Lepsze wrogiem dobrego
Np. producenci procesorów, a konkretnie Qualcomm, w pogoni za coraz większą wydajnością zapomniał o zbalansowaniu swoich jednostek. I model 888 a teraz 8 Gen 1 grzeją się na potęgę. Są co prawda najwydajniejsze, ale przez chwilę. Potem wydajność jest dławiona przez wysoką temperaturę. W efekcie starsze Snapdragony, np. 870, potrafią działać wydajniej przez dłuższy czas niż najnowsze jednostki. I jeszcze mniej obciążają baterię.
Zresztą. W kolejnych procesorach poprawiane są wydajność, obróbka zdjęć, ale są to już zmiany kosmetyczne. Tak jak pisałem – używając trzyletniego telefonu nie czuję wcale, bym obcował ze starym urządzeniem.
Od dawna też żaden nowy telefon nie wgniótł mnie w fotel jakością zdjęć. Ostatnim, który wywarł na mnie wielkie wrażenie był chyba Huawei P20 Pro z jego trybem nocnym. To był 2018 rok… Od tego czasu zmienia się niewiele, wprowadzane są jakieś nowe filtry, kręcenie przednią i tylną kamerą, coraz wyższe rozdzielczości, ale i tak najważniejsza jest podstawa. Czyli dobre fotografie. A to mam w swoim telefonie sprzed trzech lat.
Oczywiście firmy musza nakręcać spiralę i ładują olbrzymie pieniądze w marketing, którego przekaz jest dość prosty. Nasz najnowszy smartfon jest o niebo lepszy od starszego, więc koniecznie musisz go zmienić. Tyle że ludzie już nie nabierają się na to tak łatwo. Coraz częściej pod recenzjami czytam komentarze typu: „nie widzę powodu by wymieniać mój dwu, (trzy, cztero…) letni smartfon”. I ja się nie dziwię. Różnice w zdjęciach – minimalne. W działaniu – podobnie. W wyświetlaczu i baterii – też. To po co przepłacać?
Już od dawna mówiło się, że takie tempo wydawania kolejnych modeli doprowadzi producentów do sytuacji, w której nie będą mogli zaoferować użytkownikom nic nowego. I to się właśnie dzieje.
Gdzie jest ciekawie?
Czyli z jednej strony mamy maksymalną nudę. Ale z drugiej – oglądanie tego rynku wciąż może być i jest fascynujące.
Po pierwsze. Zastój zmusza producentów do szukania nowych rozwiązań. Tu najlepszym przykładem są wszelkiej maści „składaki” – duże i małe. Traktowane przez wiele firm wciąż nieufnie. Ale i tak większość się nimi interesuje. Na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo, kiedy pomysł odpali na dużą skalę i wtedy lepiej mieć możliwość szybkiej reakcji. Nikt nie chce się stać następną Nokią. To również okazja dla producentów podzespołów – elastyczne wyświetlacze, nowe, niestosowane do tej pory mechanizmy, tu też każdy chce być w czubie stawki, bo liczy, że inwestycje w którymś momencie się zwrócą i to ze sporą nawiązką.
Po drugie – fascynuje mnie co jeszcze mogą wymyślić firmy. Trendem który istnieje od jakiegoś czasu jest tworzenie ekosystemów. Czyli nie sprzedajemy już tylko telefonu, ale też zegarek, słuchawki, tablet, komputer. Każdy chciałby być jak Apple, bo w ten sposób można zgarnąć z rynku większe pieniądze. Tyle, że Apple jest jedno, bo ma swój system. W świecie Androida konkurencja jest trudniejsza, „zmuszenie” klienta do wierności nie jest takie łatwe, ale oczywiście też się da. Np. niektóre funkcje zegarków Samsunga działają tylko z jego smartfonami. Chcesz mieć „full wypas” – musisz być tylko nasz. Jeśli zdradzasz nas z innymi, dostaniesz tylko część.
Oczywiście jeśli ktoś w taki ekosystem wsiąknie, pozostanie wierny marce na dłużej. Zmieniając urządzenie na nowsze, będzie się ograniczał tylko do niej, bo przecież zainwestował duże pieniądze w kilka produktów i chce, by wszystko dobrze działało.
Po trzecie – wielkie pole do popisu mają teraz merketingowcy. Tradycyjne nośniki – telewizja, prasa – odchodzą powoli w zapomnienie. Internet, YouTube, Instagram, TikTok – tu teraz są odbiorcy. Tyle że współpraca z młodymi twórcami bardzo często jest dla firm spacerem po polu minowym. Łatwo trafić źle, zasięgi jednego dnia są, drugiego już nie, bo ktoś zmienia algorytm. Ale wygląda na to, że firmy nie mają wyboru. I pomimo potknięć i pomyłek, będą dalej w to szły.
Co z tego wszystkiego wynika
Mój prywatny telefon zostaje ze mną na rok lub dwa. Nie sądzę, by pojawiło się coś, co skusiłoby mnie do zmiany. Ja zaś z olbrzymią ciekawością będę się przyglądał temu, co wymyślą producenci. Paradoksalnie może pandemia i niedobory na rynku podzespołów będą dla nich wybawieniem – ostudzą ich pęd w wydawaniu kolejnych modeli. Zamiast 15 nowych dostaniemy 5, ale za to z dopracowanym oprogramowaniem i działaniem. Niby niewiele, ale tego ostatnio brakuje mi najbardziej.
Ps. Mój prywatny telefon to Pixel 4 XL
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu