Crash Team Rumble, czyli ciekawa sieciowa zręcznościówka, czy babol, który chce wykorzystać sympatię i nostalgię graczy do serii?
Crash Bandicoot wraca do łask?
Crash Bandicoot to kiedyś była jedna z największych i najbardziej rozpoznawalnych serii, a nawet twarz całego PlayStation. Zarówno ja, jak i mnóstwo innych graczy, darzy tę serię wyjątkowym uczuciem i specjalnymi wspomnieniami — więc remake oryginalnej trylogii, Crash Bandicoot N. Sane Trilogy, który pojawił się w 2017 roku, oraz Crash Team Racing Nitro-Fueled z 2019 roku okazały się ogromnymi sukcesami i strzałami w dziesiątkę. Nikogo to specjalnie nie dziwiło.
Po niezwykle gorącym przyjęciu odświeżonych wersji najbardziej kultowych odsłon, Toys for Bob postanowiło spróbować stworzyć… czwartą odsłonę. Crash Bandicoot 4: Najwyższy czas okazał się zaskakująco dobrą grą, która również przypadła do gustu graczom. Minęło kilka lat, a Activision wraz ze wspomnianym TFB zdecydowało się na pewien eksperyment; jest nim Crash Team Rumble.
Crash Team Rumble to mieszanka hero shootera z battle royalem
Crash Team Rumble jest multiplayerową platformówką, w której dwie czteroosobowe drużyny się ze sobą mierzą. Na niewielkich mapach jest więc łącznie osiem postaci, których celem jest przejmowanie terytorium w postaci kilku kładek, rywalizacja między graczami oraz zbieranie jak największej ilości owoców Wumpa, które następnie musimy „oddać” do bazy naszej drużyny.
W grze mamy do wyboru trzy klasy postaci, a bohaterów łącznie jest tylko 8, z czego na początku mamy dostęp do Crasha Bandicoota, Coco Bandicoot oraz Dingodile. Każdą z tych postaci należy do innej klasy i te faktycznie charakteryzują się pewnymi cechami (ilością życia, zwinnością, prędkością poruszania się), lecz w praktyce… nie ma znaczenia to, kim zagramy.
Tak samo grało się Crashem i Coco, a jedyna różnica w Dingodile’u była taka, że poruszał się zdecydowanie wolniej. Największy problem miałem jednak z samą walką — bo w tej ostatni bohater jest bez dwóch zdań najmocniejszy, jednak w praktyce w Crash Team Rumble bardziej opłaca się omijać przeciwników szerokim łukiem, niż wchodzić z nimi w jakąkolwiek potyczkę. Lepiej więc wybrać najszybszą postać, zbierać w kółko Wumpa i biec do punktu oddania owoców.
Taktyka? Nie ma na to czasu
W teorii można stwierdzić, że są tu jakieś elementy taktyczne — w końcu mamy dodatkowe perki, które pozwalają nam na leczenie swoich sojuszników lodówką czy umiejscowienie na mapie kwiatków plujących w przeciwników, a po poziomach rozrzucone są jeszcze miejsca z power-upami, które na pewien czas robią z naszej postaci prawdziwego mocarza.
W praktyce jednak, cała rozgrywka potrafi zamknąć się w pięciu, a nawet i czterech minutach — w związku z tym niejednokrotnie nawet zapomnicie o tym, że któryś z Waszych perków się naładował i możecie go użyć, bo już przyjdzie pora na zakończenie rozgrywki. Walka i inwestowanie w power-upy zwyczajnie nie ma więc sensu — lepiej zebrać Wumpa szybkim i zwinnym jamrajem pasiastym, udać się do punktu zwrotu owoców i powtarzać te działania do momentu zwycięstwa.
To jednak ma swoje plusy — dzięki temu Crash Team Rumble jest grą, którą możemy włączyć dosłownie na kwadrans czy pół godzinki, kiedy mamy chwilkę wolnego po szkole czy pracy. Niezobowiązująca rozgrywka online może sprawiać przyjemność, lecz przez powtarzalność zwyczajnie bardzo szybko się to znudzi.
Crash Team Rumble powinno być grą free-to-play
Największym moim problemem z Crash Team Rumble jest to, że za produkcję trzeba zapłacić. Oczywiście, nie jest to cena nowych gier AAA — produkcja w sklepie PlayStation Store kosztuje 136 zł, lecz czy w istocie jest to gra warta swojej ceny? W końcu mamy tutaj płatne battle passy (które mają być rozwijane — Toys for Bob obiecuje, że gra będzie dalej rozwijana, chociaż pierwszy sezon ma trwać łącznie niemal 3 miesiące — bardzo długo), więc twórcy i tak mają furtkę do zarabiania.
Obawiam się jednak, że kwota niemal 140 zł, chociaż nie jest wielka, odrzuci wielu graczy. Gdyby była to gra free-to-play, spodziewałbym się sukcesu podobnego do Multiversus; jednak w takim przypadku… cóż, obawiam się, że może okazać się to niewypałem. A szkoda.
Oprawa audiowizualna na ratunek
Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną, to jest tutaj prawdziwa klasa. Dziewięć map z uniwersum Crasha, a do tego soundtrack z różnych części produkcji, które grają na naszych wspomnieniach i uczuciu nostalgii — coś wspaniałego. Całość wygląda, brzmi, a nawet i działa bez zarzutu — pod tym względem Toys for Bob zrobiło naprawdę kawał dobrej roboty.
Crash Team Rumble — podsumowanie recenzji
Crash Team Rumble jest ciekawym eksperymentem, na który jednak w moim odczuciu zdecydowanie za późno. Gdyby ta gra się pojawiła dekadę temu, jej odbiór byłby całkowicie inny — a tak, mam wrażenie, że pomimo szalenie popularnego IP, wielu graczy nawet nie zdaje sobie sprawy z tej premiery.
To prosta do bólu gra, która potrafi zabawić nas na chwilę — lecz zdecydowanie daleko jej do rewelacji. Nie zrozumcie mnie źle — to wszystko działa bez zarzutu, wygląda i brzmi bajecznie, ale zwyczajnie gra jest nużąca. Jestem przekonany, że gdyby Crash Team Rumble nie było oparte na rudej, podobnej do lisa postaci, która jest w sercach wielu z nas, nikt by za tę produkcję nie dał 140 zł.
Ocena końcowa: 5/10
- Grafika nie zawodzi
- Nostalgiczny soundtrack
- Szybkie i intensywne gry
- To nadal Crash Bandicoot
- Ta gra powinna być darmowa
- Nie ma mowy o żadnej taktyce
- Mało bohaterów
- Bardzo szybko wkradająca się monotonia
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu