Felietony

Premiera sezonu to głupi pomysł. Seriale najlepsze są po odcinku w tygodniu!

Konrad Kozłowski

Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...

Reklama

Cotygodniowe premiery pokazują moc seriali - do takiego wniosku doszedłem po kilku latach obserwowania rynku VOD i oglądania w ogromnych ilościach historii podzielonych na odcinki. Mam kilka przykładów.

Emitowany właśnie 4. sezon "Sukcesji" to solidna dawka emocji na początku każdego tygodnia. Fani serialu wyczekują poniedziałku, by przy porannej kawie spędzić niecałą godzinę z rodem Roy'ów albo odliczają do popołudniowego/wieczornego seansu. Wszystko w miarę możliwości, ale to swego rodzaju rytuał, który pozwala w jak największym stopniu zanurzyć się w świecie seriali, by wręcz rozkoszować się każdą minutą spędzoną na oglądaniu.

Reklama

I nie inaczej wyglądało to w przypadku "The Last of Us", czyli poprzedniego hitu HBO, czy na przestrzeni kilku tygodni, gdy emitowany jest na Disney+ "The Mandalorian". O każdym nowym odcinku, o poszczególnych wydarzeniach dyskutuje się od razu po premierze przez następne kilka dni, a później wszyscy wyczekują nowego epizodu. Nie wyobrażam sobie oglądania np. "Sukcesji" w formie binge'owania całego sezonu. Chyba, że go powtarzam.

Szybka premiera szybko ucichnie

Pamiętacie serial "Wednesday" na Netfliksie? Gigantyczny hit, którego oglądalność pobiła rekordy na platformie giganta, a w mediach społecznościowych i w wielu rozmowach (w branży) wiódł prym przez wiele dni. Wspominało się o nim w każdym zakątku Internetu, ale po kilku, może kilkunastu dniach, szał minął. Ci, którzy obejrzeli serial zaraz po premierze dość szybko przeszli do kolejnego tytułu - bo przecież nie będą bez końca przeżywać tego, co właśnie obejrzeli - a kolejne osoby chciały jak najszybciej nadrobić zaległości, żeby móc dołączyć do konwersacji.

Gdy to zrobiły, cykl życia dyskusji był podobny do reszty - kilka dni emocjonowania się historią i przejście do nowego tytułu. Niby nic wielkiego, ale część produkcji straciłaby na znaczeniu, ponieważ wiele istotnych wydarzeń następowałoby od razu po sobie, a odcinki zlewałyby się ze sobą. Kilkukrotnie rozmawiałem z tymi, którzy po latach oglądali serial, który ja śledziłem na bieżąco i podczas rozmowy okazywało się, że pomimo znajomości fabuły, mało kto z nich był w stanie rozróżnić odcinki od siebie, a czasem i całe sezony.

Cotygodniowe premiery pokazują moc seriali

Twórcy nie bez przyczyny rozkładają w czasie niektóre zdarzenia, bo to służy budowaniu napięcia i właściwemu dostarczaniu emocji. I choć przy nadrabianiu seriali trudno byłoby od kogokolwiek oczekiwać, by serwował sobie seans jednego odcinka tygodniowo, to jednak w natłoku kilku lub kilkunastu epizodów obejrzanych jednego dnia, zupełnie inaczej odbiera się ich zawartość.

To, co stało się w 3. odcinku 4. sezonu "Sukcesji", bardzo szybko byłoby przykryte kolejnymi wydarzeniami z 4. odcinka i rozmowy o całym sezonie byłyby całkowicie odmienne. Nie boję się napisać, że to zdecydowanie umniejszyłoby rangę wydarzenia, którego byliśmy świadkami, bo do końca sezonu otrzymalibyśmy masę innych bodźców. Przez cały tydzień skupialiśmy się jednak na tym pojedynczym zwrocie akcji, dzięki czemu można było go dogłębnie przeanalizować, omówić i poznać punkt widzenia członków obsady oraz twórców.

HBO świetnie wykorzystuje cotygodniowe premiery odcinków seriali

HBO bardzo umiejętnie wykorzystuje też ten model dystrybucji seriali i co tydzień, wraz z nowym odcinkiem, dostarcza nam kilkuminutowe wideo z komentarzami aktorów oraz twórców, jak również odcinek podcastu poświęcony konkretnemu epizodowi. Co więcej, w mediach pojawiają się wywiady i analizy obarczone embargiem daty premiery odcinka, więc zaraz po seansie można przeczytać komentarz od kluczowych osób pracujących przy serialu.

W trakcie emisji sezonu o wiele łatwiej jest też dołączyć do pozostałych, bo mamy do nadrobienia dwa, trzy, cztery odcinki, by być na bieżąco. Gdy serial pojawia się na Netfliksie i zobaczy go pewna grupa osób, nam nie pozostaje nic innego by zrobić to samo, żeby móc dołączyć do konwersacji (online). Odnoszenie się do poszczególnych odcinków czy zdarzeń jest możliwe, ale najwięcej uwagi poświęca się finałowi, a nie temu, co niego doprowadziło.

Reklama

Mniejsze zaległości dla chcących nadrobić

Oczywiście, jeżeli ktoś preferuje taki sposób przyswajania seriali, to emitowane co tydzień nowe odcinki mogą być problematyczne ze względu na spoilery, ale wielokrotnie udawało mi się takich wrażliwych informacji uniknąć, jeśli nie byłem na bieżąco z serialem. Wszyscy chyba pamiętamy, jak fajnym przeżyciem było oglądaniem całych sezonów "House of Cards" czy "Stranger Things", ale wiele seriali nie zyskało rozgłosu na podobną skalę i w mojej ocenie na tym traciły. Ot, choćby ostatni sezon "Ozark", który rozbito na dwie części i właśnie dzięki temu poświęcono mu więcej uwagi i czasu antenowego. Wielkie zwieńczenie tej historii traciło na uroku i renomie, ponieważ już pierwszego dnia niektórzy wiedzieli, jak będzie wyglądać ostatnia scena i nie te osoby nie chciały rozmawiać o niczym innym.

Nie rezygnujmy z cotygodniowych premier. Jest dobrze, tak jak jest

Dla równowagi dodam jednak, że podoba mi się miks sposobów dystrybucji seriali, jakiego teraz doświadczamy. Niektórzy udostępniają sezony w całości (całą "Awanturę" Netfliksa znakomicie oglądało się odcinek po odcinku), inni po jednym odcinku tygodniowo, a pozostali potrafią dać na początek trzy epizody, by kolejne pojedynczo dodawać w cotygodniowych odstępach. To jednak nie kwestia platformy, a raczej konkretnego tytułu. Dla serwisów VOD jest to, co prawda, sposób na zatrzymanie widzów na dłużej, ale niektóre produkcje po prostu zasługują na takie traktowanie, zaś inne - równie dobre - mogą wybrzmieć lepiej jako całość podczas pojedynczego seansu. Cieszy mnie ta różnorodność i fakt, że nie wszyscy dali się zwariować na punkcie binge'owania.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama