Pisałem niejednokrotnie, że kategoria wearable nie kończy się na smartwatchach, zagadnienia nie wyczerpują także opaski fitness - pole do popisu jest ...
Pisałem niejednokrotnie, że kategoria wearable nie kończy się na smartwatchach, zagadnienia nie wyczerpują także opaski fitness - pole do popisu jest tu bardzo szerokie i będzie coraz większe. Elektronika trafi (to już się dzieje) do biżuterii, odzieży czy obuwia. Tym razem zatrzymam się przy tym ostatnim przykładzie. W serwisie finansowania społecznościowego pojawiły się buty, które mogą przyciągać uwagę klientów, skłaniać ich do wyciągnięcia portfela. Coś nowego i intrygującego. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, by zespół zrealizował swoje zapowiedzi.
ShiftWear to projekt, który od kilku dni pojawia się w branżowych mediach. Część osób jest nim wręcz oczarowana: buty na miarę XXI wieku. Są lepsze niż słynny model wiążący samodzielnie sznurowadła. Chętnych na zakup nie brakuje - wnioskowano o 25 tysięcy dolarów, a udało się już zebrać blisko 130 tysięcy. Do końca zbiórki prawie trzy tygodnie, szum wokół startupu i ich produktu rośnie, więc wynik można jeszcze podkręcić. I jak tu nie lubić crowdfundingu, nie wierzyć w jego moc?
Czym właściwie jest ten projekt, czym różni się ta para butów od zwykłych adidasów? Mówiąc bardzo ogólnie, wpakowano do nich elektronikę. Jest bateria, jest moduł łączności, podstawę stanowi e-papier. Chodzi o to, by personalizować buty, ich wygląd przez umieszczanie na powierzchni obuwia grafik czy animacji pobieranych z Sieci. Na ekranie smartfonu czy tabletu widzicie fajny wzór, który pojawił się w sklepie stworzonym z myślą o butach, kupujecie go (chyba, że jest darmowy) i obraz trafia na buty. Proste? Proste. Co więcej, to nie jest nowy pomysł.
W pierwszym kwartale bieżącego roku pisałem o projektach Valvorii oraz Tago Arc. Pierwszy dotyczył butów, drugi bransoletki. Oba bazowały na technologii e-papieru. Valvorii bardzo przypominał ShiftWear - różnica polega na tym, że wtedy sprawa dotyczyła szpilek, butów do biura czy koktajlu w korporacji. Wówczas nie udało się zebrać wnioskowanej sumy, grupa docelowa okazała się zbyt wąska. Przynajmniej zbyt mało było ich na Indiegogo. Ktoś jednak podłapał pomysł, przerobił go i skierował do szerszej grupy odbiorców, stworzył lepsze grafiki czy animacje, obiecał kasę z projektowania obrazków i ponownie wkroczył na Indiegogo. Tym razem chwyciło. Pozornie.
Polecam przyjrzeć się opisom butów i progom, jakie w realizacji projektu wyznaczył zespół. Osoba kupująca obuwie może pomyśleć, że dostanie buty ładowane w wyniku przemieszczania się, z dobrym wyświetlaczem, spełniające to, co zapowiedziano. Problem polega na tym, że nie uda się tego osiągnąć nawet przy obecnym, teoretycznie dobrym wyniku zbiórki. Firma przyznaje, że na to potrzebne są miliony dolarów. Czyli obiecują coś, czego nie są w stanie dowieźć. Przynajmniej na tym poziomie finansowania. Nie ukrywają, że pierwszy próg (znamienna jest nazwa survival) ma umożliwić przetrwanie i dalsze badania, rozwój projektu. Trudno jednak stwierdzić, czy to zakończy się dostarczeniem na rynek butów. Zwłaszcza takich, jakie pokazano w filmie. Szczerze wątpię.
Startup nie zdołał mnie przekonać, nie wierzę w to, że im się uda, ale pomysł nie jest zły. Pisałem to kilka miesięcy temu, napiszę ponownie. Koncept ma sens, wszystko trzyma się tu kupy, wierzę, że można na tym zrobić interes. Ale wciąż jednego brakuje: egzekutora. Na rynek musiałby z tym wkroczyć startup, który ma już gotowy prototyp i doczekał się wsparcia (poważnego) ze strony dużego gracza (niekoniecznie z branży) albo firma obuwnicza. Najlepiej rozpoznawalna, producent o globalnym zasięgu. Wtedy pomysł może trafić na właściwe tory i zostanie w końcu zrealizowany. W przeciwnym wypadku będziemy trafiać na kolejne zbiórki organizowane przez ludzi, którzy chcą, ale... nie za bardzo mogą.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu