Słyszysz: "bloger". Co sobie myślisz? Przed oczyma masz te wszystkie wyjazdy, drinki i promki sponsorowane przez agencje PR? Uważasz, że to człowiek, który zna się tylko na "względnie poprawnym pisaniu", niekoniecznie mając pojęcie o podejmowanym temacie? Nie jesteś sam. Tak niestety uważa wielu innych ludzi i doprowadziło to do powstania niezwykle śmiesznej według mnie i smutnej sytuacji w polskich mediach społecznościowych.
Moniki Czaplickiej większości z Was przedstawiać nie muszę. Zrobię to jednak po to, by mniej zorientowani czytelnicy wiedzieli, z kim mają do czynienia. Otóż, Pani Monika to uznany w branży ekspert ds. marketingu w mediach społecznościowych. To dodatkowo autorka świetnych publikacji dotyczących hejtu w sieci oraz zarządzania kryzysem, który w czasach mediów społecznościowych i błyskawicznego obiegu informacji może mieć poważne skutki dla marki. Profesjonalizmu Pani Moniki udowadniać nie trzeba, ta osobistość właściwie sama się broni.
Zaangażowani politycznie "piewcy prawdy" przyjrzeli się wydatkom warszawskiego ratusza. Zirytowało ich, że urząd posiłkuje się usługami konsultingowymi "blogerki"
Specjalnie pominąłem w poprzednim akapicie fakt, iż Monika Czaplicka prowadzi również swojego bloga, gdzie dzieli się przydatną wiedzą z użytkownikami internetu. Jej publikacje często rzucają nowe światło na powstałe wcześniej kryzysy w mediach społecznościowych, wzbogacane są o obszerne i trafne analizy. Zwracają uwagę na to, co się udało, co nie i co można było zrobić nieco lepiej. Czyli jest blogerką. Z pewnością jednak nie szarlatanem.
Ktoś, kto jest odpowiedzialny za obywatelskie rozliczenia warszawskiego ratusza jednak albo ma bardzo wąskie horyzonty, albo po prostu zapomniał o odpowiednim researchu. Owszem, Pani Monika wpisuje się w definicję blogera, ale to nie jest jej jedyna profesja. Jako, że w krytycznych wpisach w mediach społecznościowych wspomniano tylko o tej jednej sferze działalności Pani Moniki, rozpętała się malutka "burza", albo jak kto woli - "minikryzys", śmieszny skądinąd. Bo ratuszowi doradzała blogerka. Jakaś tam "Monika Czaplicka". Może podróżniczka, może szafiarka znająca się z Kasią Tusk, albo ktoś pokroju Sexmasterki. Bloger - to nie brzmi przecież dumnie.
Lemingopedii i innym grupom niosącym nadzieję dla "lemingów" przeszkadzało jednak to, że ktoś w ogóle prosi blogera o pomoc
Bo bloger jest "be". To taki sobie człowieczek, który siedzi sobie w Starbucksie, pisze o tym, że go noga boli, albo że pies mu narobił do kapcia. Ewentualnie fajnie się ubierze, wrzuci kilka fotek na bloga oraz SM i dostaje za to miliony monet. Czasami, jak się nieco "zważy", albo i blanta przysmaży, to wywoła jakiś dziwny kryzys, bo w odważnym wpisie sprowokuje swoich odbiorców. Ewentualnie obrazi innego blogera w materiale wideo i nastaje drama, która rozgrzewa branżę przez kilka następnych dni.
Oczywiście, są blogerzy i... blogerzy. W tej grupie znajdują się osoby, które są znane tylko z tego, że w jakiś szczególny dla ich odbiorców sposób po prostu istnieją. Mam styczność z takimi twórcami (nazywającymi się blogerami), którzy żyją z ładnego ubierania się do zdjęć, ale także z tymi, którzy codziennie harują w pocie czoła nad innowacyjnymi projektami, które następnie w ich branżach stają się tworami wręcz kanonicznymi. Czy mam coś do tych pierwszych, "mniej pożytecznych"? Absolutnie nie. Ich odbiorcy ich potrzebują. A oni mają z tego korzyści. To się po prostu dzisiaj sprzedaje.
Ale należy sobie wyjaśnić - nie każdy bloger to leń, śmierdziel i darmozjad. Uwaga, zlecą się zaraz złośliwi, którzy będą próbowali powiedzieć mi, że należy trzepnąć w stół, żeby odezwały się nożyce i chyba to ja jestem owym biurowym przyborem. Nie, wcale mnie nie boli to, że i niektórzy z Was zapewne uważają mnie za lenia, śmierdziela i darmozjada. W sumie, moja szczerość nakazuje mi powiedzieć Wam: "Poniekąd macie rację". Bo przecież jedyne, co Wam daję, to teksty o technologiach i opinie na ich temat. Taka sobie ze mnie "technologiczna szafiarka". Doskonale to rozumiem i uwierzcie mi, że staram się być aktywny (także zawodowo) również poza blogosferą - niektórzy czytelnicy się o tym przekonali, szczególnie ci rzeszowscy. (teraz ja uderzam w stół ;) )
Piewcom prawdy życzę dobrych researchów. Wam wielowymiarowego myślenia. To naprawdę się przydaje
To oczywiście jest trudne, bo dzisiaj wymaga się od nas opinii na każdy temat. Najlepiej takiej jednoznacznej, która stawia nas po którejś ze stron barykady. Warto jednak wiedzieć, że poza światem, w którym standardem jest przerzucanie między sobą gorącego ziemniaka (Bo tak trzeba. A dlaczego trzeba? Bo tak!) jest jeszcze inny, nieco ciekawszy. Taki Paweł Tkaczyk, od którego z książek sporo się nauczyłem też jest blogerem. A jednak nazwać go darmozjadem nie sposób. Swojego bloga ma także Michał Sadowski, który dla wszelkich wannabe-startuper powinien być absolutnym wzorem. Sporo innych wartościowych osób ma swojego bloga, który stanowi dla nich przedłużenie ich działalności.
I musicie wiedzieć jedno - nie ma lepszego miejsca na rozmowę ze swoimi odbiorcami niż blog. Bloger, taki z potrzeby spełnienia jakiejś misji nie traktuje takiego miejsca jak halę produkcyjną, lecz wartościowe kółko dyskusyjne, gdzie twórca jest odpowiedzialny za stworzenie odpowiedniego pola do rozmowy, a społeczność ma w tym swój przeogromny udział. Między innymi dlatego Grzesiek stworzył kiedyś Antyweba, a my dzisiaj możemy się poszczycić wartościowymi dla nas treściami czytelników.
Dzięki Wam bardzo i proszę - pamiętajcie o myśli z ostatniego nagłówka. Miłego weekendu!
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu