Aplikacje Lite nie są same w sobie zjawiskiem nowym. Wcześniej jednak taki dopisek najczęściej oznaczał wersję zubożoną pod względem funkcji, a obecnie ich istnienie na rynku mobilnym uzasadnione jest wciąż rosnącymi pełnymi wariantami programów. Czy to dobry kierunek?
Życie na pełnej
Jeżeli już poruszamy temat aplikacji zoptymalizowanych pod kątem mniejszej zasobożerności, a tym samym lepiej obchodzące się z baterią, nie sposób nie zwrócić uwagi na to, jak pełne wersje potrafią irytować. Wystarczy tu po prostu ich używać. Chyba sztandarowym przykładem pozostaje oferta Facebooka na telefony, tj. Facebook, Messenger i Instagram. O ile ten ostatni sprawuje się nieźle, o tyle te dwa pierwsze potrafią narobić problemów.
Po pierwsze, wymagają naprawdę dobrego smartfona do płynnego działania, choć tu też wiele zależy bezpośrednio od zainstalowanego oprogramowania i wprowadzonego do niego zmian przez producenta. Na budżetowcach działają fatalnie. Dlaczego? Tu dochodzimy do punktu numer dwa. Mianowicie zupełny przerost formy nad treścią - nie sztuka dodawać kolejne zakładki, bo tak. Rozumiem chęć jeszcze silniejszego przywiązania użytkowników do aplikacji, ale nie powinno to przybierać tak groteskowych form. Po trzecie, co też wynika z dwóch wcześniejszych punktów, zdecydowanie pogarszają czas pracy na jednym ładowaniu. Ich wpływ da się nawet określić na około 20, 30, albo 40%, w zależności od tego, jak dużo z nich korzystamy. Sam zrobiłem taki test i osiągnąłem rezultaty tego rzędu.
Aplikacje Lite - ktoś zapomniał o budżetowcach?
Ciągle przewija się temat optymalizacji. Magiczne pojęcie, nadużywane, ale dzisiaj nie będziemy się mu dokładnie przyglądać z każdej strony. Tycie aplikacji jest możliwe dzięki ciągle rosnącej mocy obliczeniowej smartfonów. W przeszłości telefony nie oferowały niewiarygodnych osiągów, dysponowały ograniczoną ilością RAM i pamięci wbudowanej, co wymuszało na twórcach zupełnie inne praktyki. Teraz nawet modele ze średniej półki mogą pochwalić się 3 czy 4 GB RAM, ośmiordzeniowymi procesorami i poradzą sobie rzeczywiście z każdym programem.
Tu mamy analogiczną historię, jak na rynku komputerów kilkanaście lat temu. W tym wszystkim nagle ktoś sobie przypomniał o najtańszych sprzętach. W sumie sprzedaje się dużo, szczególnie w krajach rozwijających się, więc warto byłoby się do nich przyłożyć i w taki sposób na rynku mobilnym pojawiły się aplikacje Lite. Dużo lżejsze, okrojone ze zbędnych dodatków i nieróżniące się wyglądem. Ogółem świetny plan i na przykład taki Messenger Lite to świetna alternatywa dla pełnej wersji - działa tak jak powinna, a jednocześnie nie powoduje szybkiego spadku naładowania baterii.
Jedynie Spotify Lite negatywnie zaskoczyło, bo nie zapewnia możliwości pobrania muzyki do pamięci urządzenia. Tu Google wraz ze swoim całym imperium Go pokazało, że trzeba pamiętać o tym, że w biedniejszych krajach ceni się bardzo możliwość używania aplikacji offline.
Na pewno możemy się cieszyć, że obecnie nawet tanie telefony z niższej półki obsłużą większość aplikacji. Dobrze by było jeszcze, aby firmy nie chciały nas uszczęśliwiać na siłę i nie dodawały tak wiele zbędnych opcji, swoistego bloatware'u. Skoro producenci nauczyli się pozwalać użytkownikom odinstalowywać śmieci ze smartfonów, to może w aplikacjach będzie się dało rezygnować z niektórych modułów? Szkoda tylko, że to zbyt skomplikowane, aby mogło stać się prawdziwe.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu