Felietony

AntyNiedziela

Grzegorz Ułan
AntyNiedziela
Reklama

Czas na kolejny odcinek Waszej AntyNiedzieli. Trochę dziwny ten tydzień był, zresztą jak każdy z opcją długiego weekendu, ale i tak bardzo aktywnie ...



Czas na kolejny odcinek Waszej AntyNiedzieli. Trochę dziwny ten tydzień był, zresztą jak każdy z opcją długiego weekendu, ale i tak bardzo aktywnie udzielaliście się w naszych wpisach, wzbogacając je ciekawymi komentarzami. Tak, jak w poprzednich odcinkach, wybraliśmy po jednym artykule z interesującymi Waszymi komentarzami z każdego dnia.

Reklama

I. Poniedziałek – Autor Tomasz Popielarczyk.


Valve szuka chętnych do testów linuksowego Steama. Sprawdź czy się nadajesz! Co otrzymają betatesterzy? Oczywście dostęp do testowej wersji Steama, a także jedną grę, która posłuży do sprawdzenia podstawowych funkcji platformy. Z czasem ma pojawić się obsługa wielu gier oraz idące za tym nowe możliwości. Same testy ruszą natomiast jeszcze w tym tygodniu.

Sam jestem niezwykle ciekaw, jak zaprezentuje się Steam na Linuksa. Chyba nawet pokuszę się o ponowną instalację tego systemu u siebie, tylko po to, aby wesprzeć ideę i pokazać developerom, że warto robić na niego gry. Może to jednak nie być takie proste, bo Linux bez odpowiedniej liczby użytkowników będzie jedynie uwzględniany przez ruch indie, a wielkie firmy będą mieli go w nosie.

- W momencie kiedy dystrybucją na Linuxie zajmie się Steam, stanie się to prostsze i może nabrać sensu dla większej ilości gier. Spodziewałbym się raczej więcej małych gier niezależnych w wersji Linuxowej bo dla największych wydawców takich jak EA czy Activision to pewnie w dalszym ciągu będzie za mały rynek. Tak naprawdę czas pokaże jaka jest wielkość sprzedaży, a wszystko zależy własnie od tego. – Dodaje Wojciech.

Piotr Teicher:

Jeśli to wypali, OS X będzie nieco w plecy - za grami pójdą programy (o ile się opłacą), a jeśli będzie tego chociaż 1/4 z tego, co posiada Windows - OS X zwyczajnie zmieni kolor z białego na zarumieniony ze wstydu.

Tomasz Popielarczyk:

Oby tak było. Linux jest mocno niedoceniany, bo patrzy się na niego przez pryzmat tego, co było jeszcze kilka lat temu. Tymczasem dziś niektóre dystrybucje to naprawdę przystępne, intuicyjne i funkcjonalne systemy do codziennego użytku, które z powodzeniem mogłyby konkurować z liderem rynku, gdyby tylko zapewnić im odpowiednie zaplecze w postaci gier i programów.

Marcin Antczak:

Reklama

Tomasz Popielarczyk A niestety Linux potrzebuje świeżej krwi. Ubuntu było próbą popchnięcia systemu do przodu. Niestety ze względu na beznadziejną ostatnio politykę Canonicala cały impet został kompletnie wyhamowany.
Nie wierzę, żeby Steam coś wniósł konstruktywnego do systemu - raczej będą typowym sępem żerującym na nim - jak wielu. Ale może faktycznie dzięki większej popularności - społeczność wymusi pewne zmiany. Zwłaszcza, że chcą bazować na Ubuntu czyli niestety Debianie.

Tomasz Popielarczyk:

Reklama

Też mi się to średnio podoba, bo pójście przez Canonical nieco inną drogą mogłoby być znacznie bardziej opłacalne.

Co do świeżej krwi, to czy taką świeżynką nie jest Mint (gra słów niezamierzona ;) )? Osobiście bardzo mi się podoba ich kierunek i to, jak punktują w aspektach, na których Canonical się wyłożyło. Jak ostatnio miałem Minta na wirtualnej maszynie, to działał o niebo lepiej niż Ubuntu.

Valve na pewno będzie żerować, bo nie jest to raczej misja ratunkowa dla Pingwina ze światłym celem wyswobodzenia świata z jarzma Windowsa, tylko zwykły biznes. Będą mieli ofertę w postaci swoich produkcji (a te mają naprawdę niezłe) i indyków, a od czasu do czasu może się trafi jakiś większy wydawca. Korzyści dla Linuksa bezpośrednich pewnie nie będzie poza popularyzacją i większą przystępnością pod względem dystrybucji. Ale to i tak już dużo, biorąc pod uwagę fakt, jak wiele firm się wypięło na tę platformę.

Marcin Antczak:

Tomasz Popielarczyk Kwestia co kto rozumie jako "działał o niebo lepiej". Niestety nie można oceniać rozwoju platformy na postawie tylko frontendu. Ten może być lepiej lub gorzej przygotowany domyślnie, może być kwestia wyboru czy Unity, czy Gnome.
Natomiast cytując ze strony Mint'a: "Based on Debian and Ubuntu, it provides about 30,000 packages and one of the best software managers"

No i to jest porażka - Debian mianowicie i jego pakiety. Tzn. żeby była jasność nie sama konstrukcja, nie manager pakietów - to jest faktycznie najlepsze - tylko sam stan repozytorium pakietów, ich "niedorobienie" i fakt iż ogromna większość jest kompletnie outdated. A właśnie brak jest świeżej krwi, która by zaczęła tym porządnie zarządzać i rozwijać. Ubuntu na początku takie było - wyprzedzało Debiana. Później sobie jednak odpuścili, zsynchronizowali repo z Debianem no i jest jak jest - fatalnie.

Reklama

Konrad Materka:

Ale z pewnością interesuje Cię to by system rozwijał się dalej. Do tego niestety potrzebne są fundusze, które (przeważnie) idą w parze z większym zainteresowaniem. Tak więc czy tego chcesz czy nie, takie wydarzenia wpływają na wszystkich. Porażka Steam na Linuksie byłaby już chyba ostatecznym dowodem że nie nadaje się on desktopy... A tego bym nie chciał :)

Adam Wicherek:

Steam zrobił błąd pakując się w Ubuntu a nie np. a Minta (oficjalnie, bo wiadomo, nie problem uruchomić na innych dystrybucach). Canonical zaczeło wprowadzać coraz to nowsze rozwiązania, lecz często w bardzo niestabilnej wersji (Kto pamięta jak bardzo nie-do-użytku było Unity przy pierwszym STABILNYM wydaniu?).

Piotr Teicher:

Adam Wicherek Zależy jak patrzymy na "błąd". Ubuntu jest najpopularniejszy i najbliższy wingrozie ;) A dzięki temu, że bazuje na Debianie będzie można szybko zainstalować Steama dla Ubuntu na dowolnym linuksie (kilka mega bibliotek, gdebi i śmiga). Moim zdaniem błędem byłoby ładowanie go na Mandrivę czy Red Hata - paczka .deb jest odpowiednikiem .exe z windows - to jeszcze ułatwi życie laikom.

Adam Wicherek:

Ahh, a co napisałem? W porpozycji napisałem o Mincie który bazuje na Ubuntu (więc *deb ). Ogólnie brzmi jakbyś zapomniał, że Mandriva czy RedHat mają rpmy, no ale nie o tym teraz. Mint byłby swego rodzaju bezpieczną przystania - rozwija się ale odpowiednio powoli, stabilnie. Ubuntu nie może pochwalić się niestety stabilnością na takim samym poziomie. Możecie mnie skrytykować, ale mówię o odczuciu własnym (Sporo spędziłem na zwykłym, czystym Debianie, na Ubuntu oraz na Mincie. O Mandrivie i RedHacie nie warto wspominać, nie są one tak dobrze dopracowane pod Desktopy niestety, choć Fedora jako odłam RedHata ma pewien potencjał).

II. Wtorek – Autor Maciej Sikorski.


O Nokii, która igrała z ogniem. Część fanów Nokii pewnie nadal czeka na te modele i nie uważa, by wspomniane kwoty były czymś nienaturalnym – dobry sprzęt przecież kosztuje. Inni poczekają kilka miesięcy aż firma spuści z tonu lub będą śledzić oferty operatorów w nadziei na ciekawą propozycję. Spora grupa osób mogła jednak odpaść po wczorajszym wieczorze i raczej już nie będzie zainteresowana sprzętem fińskiej korporacji – konkurencja zaproponowała przecież dobry sprzęt za mniejsze pieniądze (w przypadku HTC 8S można mówić o prawdziwej okazji. Swoją drogą, jestem ciekaw, jak potoczy się przyszłość WP8 np. w obliczu szatańskiej ceny Nexusa 4 i innych tanich modeli z Androidem?). Zamiast zdobywać punkty u potencjalnych klientów, Nokia ciągle je traci.

Korporacja szuka ostatnio pieniędzy na wszelkich możliwych płaszczyznach. Zwalniani są kolejni pracownicy, głośno mówi się o wypuszczeniu obligacji, pod młotek idą też nieruchomości firmy. Plotka głosi, iż producent chce sprzedać swoją siedzibę w Espoo (którą następnie wynajmie), a ostatnio pojawiła się także informacja, że Nokia sprzeda przynajmniej część zakładów w Salo (nabywcą będzie firma farmaceutyczna Orion). Zdobyte w ten sposób pieniądze nie uratują biznesu, ale mają zapewnić korporacji dodatkowy czas, który ta sensownie spożytkuje na promocję produktów i tworzenie ich następców. Przy prezentowanym obecnie podejściu Nokii można już dziś stwierdzić, że gotówka pójdzie w błoto.

tom_fed:

To mile, ze Nokia dba o kasiastych userow,
ale moze juz czas pomyslec o smartfonach za 500-1000zl ?
I to TERAZ a nie za 12-18 m-cy.

Maciej J. Czech:

Lumia 610 i 710? 800 także już kosztuje poniżej 1k PLN. Co ciekawe w Polsce od kwietnia realne ceny 610 i 710 wręcz wzrosły o ok. 50%! Tłumaczyć może to popyt ale jakoś nie widać dużo tych tel wokół, a szkoda :)

Wojtek Fortaszewski:

Myślę, że koledze chodziło o telefon z Windows Phone 8, a nie uśmierconą przez MS betą jaką był 7.5. 7.8 jest w zasadzie tylko skinpackiem do 7.5 na dłuższą metę. Nic z najważniejszych feature 8 nie pojawi się w 7.8, a Nokia wykręca się zapotrzebowaniem dwurdzeniowego procesora. Tym oto sposobem dostępna od 3 miesięcy flagowa Lumia 900 nadaje się co najwyżej na śmietnik.

rybaklukasz:

Mnie do tej platformy zniechęcił brak informacji na temat udostępnienia Windows Phone 7.8. (pominę brak aktualizacji do WP8) Wiadomo że będzie ale nie wiadomo kiedy. Nokia nie zdobędzie klientów takimi gadaninami. Mogli by się jakoś zrewanżować, przynajmniej użytkownikami Lumii 900 a tak tylko obiecują gruszki na wierzbie.

Wczoraj była prezentacja WP8 ale o 7.8 zapomnieli. Na mnie już nie zarobią jak będą tak robić.

Kupiłem Lumie 800 i jestem zadowolony ale cały czas mam niewrażenie że Nokia i M$ ma mnie gdzieś. Nawet sam nic nie zrobię bo mam zablokowany bootloader.

Wojtek Fortaszewski:

MS nie ma Cię gdzieś. MS po prostu traktuje Cię jak beta testera, który na dodatek sam zapłacił za to, żeby tym beta testerem być. WP7.8 to jest raczej smutny dowcip, nic dziwnego, że nie wspominają o nim nigdzie, bo to najzwyklejszy w świecie skinpack...

Rafał Małek:

Jasne, klient powie, że 2150zł to za dużo, więc kupi iPhone'a :)
Nokia w dobrą stronę kombinuje, tylko ostatnio tak coś nie za bardzo wychodzi im tworzenie telefonów.

iOS-a nie może zastosować. W przypadku Androida wdaliby się w bezpośrednią konkurencję cenową z Koreańczykami, a tego nie wygrają. Tworzenie swojego systemu jest bardzo drogie. Jedynym wyjściem pozostaje system Microsoftu, a zostawienie sobie tylko konstrukcji sprzętu. Wraz z nowymi komputerami rozpowszechni się Windows 8, więc Windows na telefony też zyska nieco popularności.

Obok ekskluzywnych Lumii jest jeszcze tania Asha, z dotykowym ekranem, choć ograniczoną bazą aplikacji. Jednak zaniedbali tradycyjne telefony oraz Ashe, albo to mi wydaje się, że są takie jakieś odpustowe, błyszczące (a więc rysujące się), brakuje tradycyjnej, solidnej obudowy.
Trochę racji mieli kiedyś w stwierdzeniu, że smartfony to tylko tymczasowa moda. Nadal wiele osób chce "zwykłego" telefonu, wytrzymującego z tydzień bez ładowania. Przydałby się jakiś prostszy, tańszy model (jest kilka), oraz lepszy, z dobrej klasy aparatem i kamerką do wideokonferencji (tego ŻADEN producent już nie oferuje i tu jest luka), może jeszcze GPS.

Większość (3/4?) użytkowników nie instaluje żadnych aplikacji, bo nie potrzebuje, nie używa e-maila w komórce, bo raz na dzień zajrzy do skrzynki pocztowej na stacjonarnym komputerze i nie musi czytać w ubikacji (lub innych sytuacjach), nie musi być cały czas online. A jak potrzebuje skorzystać poza domem z kieszonkowego komputerka, to zabierze tablet, większy ekran jest o wiele bardziej wygodny.
Dlatego wydaje mi się, że smartfony zostaną wyparte przez tablety, a pojawi się luka na zwykłe, tanie, kieszonkowe telefony. Choć część osób będzie jednak woleć smartfona, kwestia gustu.

Ja osobiście używam Samsunga Solida i ani myślę o smartfonie, jak na mój gust są zbyt delikatne by cały czas mieć ze sobą i po prostu szkoda, jak upadnie lub się zamoczy.

Mariusz Tehnik:

zgadzam się z większą częścią Twojego posta - wystarczy spytac ludzi po 40-50 roku życia czy potrzebny im smartfon, wiem po swoich rodzicach że to więcej kłopotu niż pożytku dla nich. ale nikt już nie robi przyzwoitych feature-phonów - to że mama nie potrzebuje smartfona, nie oznacza że nie chce zrobić porządnego zdjecia czy nagrac filmiku w dobrej jakosci gdy bedzie miala ochote. tymczasem producenci oferuja sprzet ktory 5 lat temu wywolywal by usmiech politowania, a co dopiero dzisiaj

Wojtek Fortaszewski:

Ja czekam aż Nokia wyda następcę PureView 808 na Windows Phone 8. Sam WP8 to raczej słaba zachęta do nabycia przeciętnych produktów Nokii. To jest właśnie jej paradoks. Ich najlepsze telefony chodzą pod mega gównianym Symbianem, a flagowce z WP są mega biedne.

III. Środa – Autor Grzegorz Marczak.


Problem 20 PLN. Dlaczego więc wydanie na przykład 20 PLN na książkę tak bardzo boli w momencie kiedy lekką ręką kupujemy do niczego nie potrzebne aplikacje mobilne?

Czy produkty cyfrowe muszą być dużo tańsze abyśmy je kupowali – gdzie jest granica w takim razie? Nexto ostatnio sprzedawało książki poniżej 10 PLN. Bardzo fajna stawka i zrobili na tej akcji dobre wyniki. Pytanie tylko jak to wygląda z drugiej strony – czy twórca i osoby pracujące nad projektem jakim jest książka zarobili wystarczająco aby mieć zapał do napisania następnej książki? Jeśli tak to gratuluję bo udowodnili, że przy niższej stawce można zarobić poprzez odpowiednią wielkość sprzedaży.

Pytanie tylko czy za każdym razem taka akcja się uda i czy każda pozycja będzie tak chętnie kupowana tylko dlatego, że ma atrakcyjną cenę?

Nie zrozumcie mnie źle – ja też chcę płacić za wszystko coraz mniej. Jednak w tym pędzie do taniości musi być gdzieś granica zdrowego rozsądku. Inaczej wpadniemy w błędne koło gdzie wymagania odnośnie jakości nie będą pokrywać się z chęcią zapłacenia za tę jakość. Do czego to prowadzi wszyscy wiemy.

Anita Więsyk:

Wydaje mi się, że internauta ma poczucie, że kupując książkę w formie ebooka i tak robi "łaskę" twórcy. Bo przecież mógłby ją ściągnąć za darmo. Według mnie koszt 20zł za ebooka jest w pełni akceptowalny. Przecież to i tak jest mniej więcej zaledwie połowa książki papierowej.

Grzegorz Marczak:

Zgadzam się, mam tylko wrażenie że w raz z pokoleniem które od urodzenia jest w internecie niestety niewielu będzie podzielać taki pogląd. Pytanie co się musi zmienić ? Nie wierzę, że z wiekiem to minie

Przemyslaw CyberScyzor Fura:

Zmienia się.. patrz steam, patrz cdp.pl, patrz rynek aplikacji mobilnych. Model całkowicie darmowych treśći się nie sprawdza dla wielu ludzi. Mam wrażenie, że społeczność ewoluuje jako świadomość zbiorowa. Zwróć uwagę, że ludzie zaczynają już znać "kulisy" tych niby darmowych treść, bo darmowe treśći rzadko są darmowe. konsumujemy je w hałasie reklam, bo ktoś za to musi przecież zapłacić (vide twój blog/serwis.. niby za darmo ale reklamy są - czyli jednak pieniądz się pojawia - co jest dodam normalne). Wraz ze zrozumieniem przyjdzie świadomość za co się płaci.. z jednej strony zwiększy się świadomość konsumenta i skłonność do zwiększenia kwoty jaką się płaci za treści, z drugiej zaś strony produceni będą musieli zweryfikować swoje plany finansowe i zgodzić się na niższą cenę... myślę, że 20 zł jest bliskie kompromisu.

Michal Jeczalik:

Dokładnie. I podejście do dóbr wirtualnych. Większość osób ma tak, że to co na półce to wie że to jest i będzie, jest to dobro namacalne, jest ciągle w obrocie. Kupione ebooki które są w chmurze jak sami wiemy nie dają pewności że tam pozostaną. Książki z półki - można zorganizować wyprzedaż w internecie, allegro, przed domem i pozbyć się ich jednocześnie zyskując kilka złotych, można powymieniać się ze znajomymi. Ja osobiście póki co równoważę kupowanie tu i tu (niektóre rzeczy wygodniej czytać mi w papierze). A za ebooka dałbym 20zł jak najbardziej. :)

Michał Korzeniowski:

coś w tym jest że w necie idzie jakoś trudniej ale wydaje mi się, że wynika to z braku "namacalności" przedmiotów...zresztą jest to chyba kwestia czasu, pare lat temu przez myśl mi nie przeszło żeby kupować abonamenty na aplikację czy ebooki a teraz nie mam z tym problemu..

Inscripte.pl:

Ceny e-booków powinny być niższe niż książek papierowych, bo to się wszystkim opłaca. Wydania elektroniczne nie mają ograniczeń związanych z nakładem - jest ich niemal nieskończenie dużo. Dla wydawcy i autora lepiej moim zdaniem sprzedać 10 tys. kopii e-booka po 5 zł niż tysiąc pod 50 zł.

Kamil Rydzyński:

Tyle tylko, że koszt produkcji ebooka jest - mimo wciskania nam kitu przez wydawców - tak naprawdę znikomy. Większość tych książek wygląda podobnie i ma się wrażenie, że powstały na jednej makiecie raz ułożonej w programie do składu. Wydawca zawsze ma treść (tekst, ilustracje, zdjęcia) w formie elektronicznej, więc tworząc ebooka wydaje pieniądze tylko na skład w programie i eksport do formatów. Przy wydaniu papierowym zysk wydawnictwa oscyluje podobno wokół 5-7% końcowej ceny, tyleż samo dostaje autor (razem powiedzmy, że te koszty stanowią 15%) a reszta - 85% zostaje do podzielenia na zysk sprzedawcy (20-25%), druk, dystrybucję, korektę, skład, spotkania autorskie, plakaty, itd. W przypadku ebooka druk, dystrybucja, korekta odpadają - zostaje tylko zysk autora książki, zysk sprzedawcy, skład do ebooka (przy gotowej makiecie koszt marginalny w całym przedsięwzięciu) - co razem daje nam powiedzmy 35-40% - a reszta stanowi czysty zysk. Jest tu duże pole do obniżenia ceny.

Jędrzej Wiczkowski:

Kamil Rydzyński druk odpada, fakt, ale nie odpada promocja, dystrybucja (eksięgarnie w końcu też muszą zarobić, mało które wydawnictwo sprzedaje ebooki bezpośrednio), porządnie zrobiony skład ebooka tez nie jest wcale sprawą prostą, szybką (więc pewnie tez nie tanią), polecam pobawić się na przykład w calibre z przerobieniem pdfa na porządny ePub z formatowaniem, spisem treści, ilustracjami, itd. Podobnie jak do wielkonakładowej drukarni nie wyślesz ePuba.
Z drugiej strony, uważam, że różnica w cenie między papierem a plikami jest Polsce za mała, głównie z powodu mniejszych możliwości odsprzedaży i podzielenia się ze znajomymi (np. każdy musi mieć swoje urządzenia). Byłbym happy gdyby, dobrze zrobionego ebooka mógłbym kupić za 2/3-3/4 ceny papierowej książki

Kamil Mizera:

Efekt skali jest możliwy tylko wtedy, jeżeli upowszechnią się technologie mobilne do czytania ebooków, czytaj, będą na tyle tanie, że kupno ich nie będzie stanowiło dużego wydatku, oraz rozwinie się nawyk e-czytania, powiązany zarówno z umasowieniem technologii, jak i rozwojem oferty, a także ceną. Obecnie w Polsce wciąż niewiele osób ma czytnik czy tablet, do tego ma dość niewielką ofertę, szczególnie jeżeli chodzi o tytuły starsze, które muszą zostać zdigitalizowane, ale również i nowe, bo wydawcy nie zawsze jeszcze wydają ebooka przy wydaniu papieru. Należy również brać pod uwagę, że to nie power user, ale przeciętny czytelnik decyduje o ostatecznym wyniku sprzedaży. Przeciętny Kowalski jeszcze może nie mieć tabletu i nawet nie wiedzieć, że istnieje coś takiego, jak ebook. Cyfrowi dystrybutorzy i wydawcy nie są w stanie wygenerować efektu skali przy niskich cenach poza jednorazowymi i okolicznościowymi zrywami. Najpierw muszą przekonać ludzi, że e-czytanie jest lepsze, niż papier. Do tego potrzeba jest dobra reklama, ale przede wszystkim zapewnienie taniego sprzętu oraz budowanie lojalności wobec marki, jak to się robi, pokazał Amazon.

Mikolaj Zacharow:

VAT itd nie powinny klienta interesować. Co do kawy to zapraszam do zapoznania się jak to jest z VAT na kawę czarną, kawę biała i np. cafe latte... To już większa paranoja niż eBooki.

Ale co do samej ceny to nie chodzi wg mnie o dokładną kwotę. Książka w formie elektronicznej powinna być, w sposób wyraźny, tańsza od papierowej. Jeśli przykładowo, książka "w papierze" kosztuje 29.99zł to eBook powinien kosztować 19.99zł. Bez łaski, bez promocji. W końcu "za papier" i dystrybucję płaci w tej chwili klient. Oczywiście, platforma sprzedażowa także kosztuje, ale mniej niż utrzymanie księgarni, a dowóz jest gratis. Nie ma człowieka, który pakuje paczki, który wydaje towar itd (duże uproszczeni, bo w serwisie internetowym też pracuje kilak osób, ale jednak mniej).

Jak dla mnie, właśnie te 2/3 ceny "papieru" to akceptowalna granica dla książek "typowych". Za tytuł który w wersji analogowej kosztuje 50-60zł nie chciałbym płacić więcej niż 29.99zł chociaż czasem płacę i po 50zł za eBooki.

Grzegorz Marczak:

Vat nie powinien klienta interesować? Sorry ale w jakim świecie żyjesz skoro nie ma dla ciebie różnicy między 7 a 23% ? Przecież to jest koszt stały produktu

Adam Ły:

Pewnie nie powinien interesować w tym sensie, że klient i tak płaci cenę brutto i większość osób tylko na to patrzy. Oczywiście można prowadzić akcje lobbingowe uświadamiające czytelników o tego typu smaczkach. Oddając głos w dyskusji - bierzmy pod uwagę siłę nabywczą konsumenta. W Stanach ebook kosztuje kilka, czasami kilkanaście dolarów. Gdyby w Polsce przeciętne ceny ebooków kształtowały się w przedziale 10-kilkanaście pln brutto (a ceny papierowe pozostały na obecnym poziomie, marże tam i tak są bardzo niskie) myślę, że ludzie coraz chętniej sięgaliby po ebooki. Jeżeli produkt/usługa ma być masowa, trzeba się dostosować do realiów i tyle. Spójrzmy na kina - kiedyś bilet za 10pln, max kilkanaście pln był czymś normalnym. Teraz przeciętny koszt biletu to zazwyczaj 25-30pln. W moim środowisku zauważyłem znaczny spadek częstotliwości odwiedzania kina.

Mikolaj Zacharow:

Grzegorz: dla mnie, jako klienta końcowego, nie powinno mieć znaczenia jak podzielone są koszta produkcji / dostawy danego towaru tylko jego cena przy kasie. Na książki masz akurat 5% (7% to w ogóle już w Polsce nie ma), a kawy 5 lub 8 procent, w zależności od rodzaju.

Adam: fakt, jak widzę ceny biletów do CinemaCity to wcale się nie dziwię, że mają "puste przebiegi" przy biletach za ~60zł/2szt. Doliczając popcorn/napoje to robi się kwota, która wynosi dniówkę przy polskim przeciętnym wynagrodzeniu czyli u większości społeczeństwa zdecydowanie tą dniówkę przekracza. eBook, w momencie gdy urządzenia będą bardziej ogólnodostępne (czytaj: tańsze jak np. najnowszy model w empiku za niecałe 300zł) to większa będzie ich sprzedaż.

Paweł Raczkowski:

Moim problemem nie jest 20 PLN za książkę w postaci ebooka ale to co mogę z tą książką zrobić.
Dla przykładu kupiłem książkę w formie papierowej zapłaciłem za nią 70 PLN jako ebook kosztuje ona niewiele mniej bo coś około 60 PLN. Książkę papierową mogę dać żonie do przeczytania, mamie, tacie, siostrze. A ebook? Tu jest dla mnie problem. Bo jeżeli będę mógł się podzielić ebookiem to wydam te 60 PLN na ebook. Natomiast jeżeli ebooka chcę dać żonie do przeczytania to albo musi ona korzystać z mojego urządzenia albo musi kupić go sobie żeby go przeczytać. Pierwszy wariant jest dla mnie nie wygodny a drugi za drogi. W związku z tym jeżeli ta książka która kosztuje w formie papierowej 70 jako ebook kosztowałaby 10 PLN to kupie ją sobie żonie i polecę rodzicom żeby sobie kupili. Lub jeżeli po jej przeczytaniu będę mógł pożyczyć (udostępnić dla wskazanej osoby) ją żonie to zapłacę te 60 PLN. A w obecnej sytuacji jest to zwyczajnie nieopłacalne.

Kamil Rydzyński:

Problem w tym, że ebooki w cenie do 20 zł to zazwyczaj albo średniej jakości beletrystyka albo przywołane już przez kogoś poradniki "Złotych Myśli" - czyli jakość tej treści jest dyskusyjna, szczególnie, że większość z nich jest do przeczytania w godzinę - dwie, jeśli ktoś do tego przysiądzie i nic nie rozprasza jego uwagi. Pod warunkiem oczywiście, że będzie co czytać, bo w przypadku rozmaitych raportów czy poradników gdyby zastosować normalny rozmiar czcionki całą treść pewnie upchniemy na 30 stronach. Kilka razy również naciąłem się na to, że darmowy fragment na stronie księgarni był w sumie najbardziej atrakcyjnym fragmentem książki, której reszta była nudna, a bogaty spis treści sugerujący poważne potraktowanie tematu - był tylko wabikiem, bo kolejne akapity miały długość 3-5-10 zdań i traktowały o temacie bardzo ogólnikowo (przykładem pewna książka o handlu w sieci). Czułem się oszukany i szczerze mówiąc żałowałem, że nie ściągnąłem takiej książki z Chomika. Czy zatem wydawanie 20 zł za godzinę czytania to dużo? Moim zdaniem tak i to bardzo.

Wartościowe pozycje są zaś niewiele tańsze albo w tej samej cenie co drukowana wersja, więc jedyną korzyścią będzie natychmiastowy dostęp do publikacji, podczas gdy na przesyłkę z księgarni trzeba poczekać 2-3 dni.

Przemek Fornal:

Dawno nie widziałem tutaj tak konstruktywnych wypowiedzi:) ale do rzeczy.
Zgadam się z poglądem, że pokolenie 30+ jest trochę mało przystosowane do dóbr elektronicznych i woli mieć coś "namacalnego" i nie dotyczy to tylko książek ale gier, muzyki. Osobiście też wolę papierową wersję książki czy komiksu od elektronicznej, chyba, że jest to książka techniczna.
Argumenty, że tradycyjna forma jest tylko 20% droższa a ma większe możliwości (więcej potencjalnych użytkowników, możliwość odsprzedania, wbrew pozorom dłuższe życie, dla niektórych jest również ważnym elementem wystroju wnętrza :), nie są bez znaczenia.
Nie poruszaną kwestią wcześniej jest piractwo, bo jeżeli można "za darmo" ściągnąć książkę z chomika to dlaczego za nią płacić? Niestety jest to nasz narodowy problem nad czym ubolewam, szczególnie jako miłośnik komiksu, bo właśnie komiksy są mocno piracone ze względu na dość wysoką cenę.

Jędrzej Wiczkowski:

Tu według mnie jedynym rozwiązaniem jest pójście w jakość. Jeżeli mam do wyboru profesjonalnego ebooka, porządnie złożonego to nie będę spędzał pół godziny na szukaniu pdfa na chomiku, a potem kolejnych dwóch godzin na przerabianiu go do strawnej postaci

Krystian Włodarczyk:

20 zł to spora suma, zważając na fakt, że zarobki w naszym kraju są zdecydowanie niższe, niż ma to miejsce na Zachodzie. Ciężko mi mówić za inne osoby, ale gdy nawet wydaję taką sumę na dobra (np. ebooki), które nie są pierwszej potrzeby, raczej robię to w sposób rozważny.
Dochodzą do tego dwa czynniki psychologiczne, które warunkują zakup dobra cyfrowego:

1. Namacalność produktu.
2. Świadomość niższych kosztów.

Dziwi mnie też ofensywa usprawiedliwiająca ceny ebooków w Polsce. Rynek dopiero się rozwija i poziomy akceptacji ceny przez klientów są testowane. Dochodzi do tego fakt wyżej wymienionej świadomości kosztów produkcji, dystrybucji i promocji. Naturalnie firmom zależy na utrzymaniu wysokiego zysku, aczkolwiek będą musiały wraz z rozwojem rynku pogodzić z tym, że poziom ich przychodów będzie oscylował na odpowiednio niższych poziomach (tak jak ma to miejsce w innych gałęziach e-przemysłu - reklamie, prasie, czy też usługach).

Z mojej perspektywy cena 20 zł za ebooka jest zaledwie akceptowalna, pod warunkiem, że książka jest wg. mnie dobra i że różnica w cenie z książką tradycyjną jest zauważalna. Wychodzę z założenia, że nie po to kupiłem czytnik, aby za ebooki płacić tyle samo lub prawie tyle samo, co za normalne książki. Innymi słowy ebook jest dla mnie jedynie tańszą alternatywą dla normalnej książki, a nie równoważnym produktem.

Marcin Dabkowski:

Płacenie za kontent w sieci jest okej, czy to książki czy gry, jedynym problemem, przynajmniej dla mnie jest ta pewna bariera, że czemu za produkt cyfrowy płacę tyle samo co za fizyczny. Nie kupuję ebooków w sieci, bo bardzo często są droższe od wersji papierowych - wolę kupić papierową, a plik epub ściągnąć z chomika (wiem, że to nie do końca legalne) i wychodzi mnie to taniej. To samo jest z grami - jeśli Sony proponuje mi NFS: Most Wanted na PSNie za 279 złotych, to wolę iść do Media Markt i kupić go za 179, a później mieć możliwość sprzedania.

No i właśnie tym dodatkowym problemem jest brak możliwość pozbycia się tego co kupiłem. Po przeczytaniu książka jest mi zbędna, tak jak i gra po ukończeniu - kupując ją cyfrowo jestem z nią związany na amen i wisi mi na tej cyfrowej liście.

Gdyby faktycznie wersje cyfrowe czy to książek czy gier czy filmów kosztowały około połowy wersji fizycznej, to byłoby to zachęcające do kupna - w innym przypadku nie.

Krzysztof Jerzy Dukowicz:

Tylko, żeby jeszcze za te 20 złotych dostać bestseller, to by było super! Za 20 zł to możemy jedynie kupić książki, których papierowe wydania są droższe o 5 złotych, albo o zgrozo nawet tańsze są papierowe. Oczywiście pomijając wszelkiego typu promocje, wyprzedaże etc. Potrafią nawet być takie ładne kwiatki, że bestseller w wersji cyfrowej jest droższy od papierowej. Przy problemach w m.in. odsprzedaży e-booka czy też możliwości wypożyczenia go bliskiej osobie, czy też konieczności zakupu odpowiedniego urządzenia. Cena e-booka powinna być zdecydowanie 40-50% mniejsza od wersji namacalnej. Tutaj nie chodzi, o 20 zł o żaden dokładny nominał. Tylko, po prostu o to aby książki w wersji cyfrowej były odpowiednio tańsze do swoich odpowiedników, które zdecydowanie mają więcej takich zalet i wad, które powinny wpłynąć na cenę tych pierwszych. :)

IV. Piątek – Autor Michał Majchrzycki.


Polaku, zacznij się uczyć internetu!. 45% Polaków boi się, że na cyfryzacji w naszym kraju „skorzystają głównie osoby posiadające lepsze zasoby”. Wprawdzie 96% obywateli naszego państwa potrafi wysłać e-mail, ale jak komentują całkiem słusznie twórcy raportu, to trochę mało, aby mówić o sobie jako osobie w pełni potrafiącej wykorzystywać zasoby internetu. Dobrze chociaż, że większość jest za uruchamianiem dodatkowych programów edukacyjnych polepszających wiedzę i umiejętności dotyczących korzystania z internetu.

Jest się czym martwić? I tak i nie. Polska odstaje od norm Unii Europejskiej, ale z drugiej strony trzeba też wziąć pod uwagę, że mamy duże zaległości jeśli chodzi o rozwój. Niestety, znacznie poważniejsze jest pogłębiające się cyfrowe wykluczenie. Spośród nastolatków około 15% nie potrafi w ogóle korzystać z internetu. Wśród starszych procenty są oczywiście jeszcze większe. I to powinno najbardziej martwić. Nie tylko nas, ale przede wszystkim władze. Im więcej osób wykluczonych cyfrowo, tym więcej problemów.

Dawid Deja:

"Nauczyciel z mozołem dyktował dzieciakom, gdzie trzeba kliknąć w Wordzie, aby stworzyć tabelkę, a w którym miejscu znajduje się pasek z narzędziami do justowania tekstu."

A ja tam jestem zdania, że podstawy muszą być. Jak tego nie ma to potem takie "dzieciaki" dorastają i nie potrafią poprawnie CV sklecić a nie daj wielki B, żeby jeszcze zamiast worda na open office kazali pracować.

Oczywiście za podstawami powinna podąrzać praktyka. Czyli jak już się taki jegomość w wordzie kleić akapity nauczył to pozwolić mu tę umiejętności wykorzystać np. pisząc wypracowanie z polskiego:)

Justyna Malinowska:

Też jestem za nauczeniem pewnych podstaw. A tak - naprawdę często widzę osoby z roku (piąty rok na uczelni technicznej!), których przerasta ustawienie marginesów czy stworzenie PDF-a...

Beata Warszakowska:

Uczenie, gdzie co jest w wordzie jest moim zdaniem ok, bo przydaje się (mama 11 i 8), ale co powiecie na uczenie się painta przez kilka lat, czyli kilka pierwszych lat podstawówki? To są dopiero zmarnowane godziny. Kto rysuje w paincie, do tego myszką?

Mieszko Kamyczek:

Moja wizja edukacji jest bardzo egocentryczna i antysystemowa, opierająca się na wewnętrznej potrzebie człowieka do samodoskonalenia się.

Obecnie system wygląda tak:
-W szkole podstawowej robi się z dzieci debili. Dosłownie. Śpiewanie głupich pioseneczek, malowanie, wycinanie, uczenie się wierszyków, wf'y, i wiedza na najmniejszym możliwym poziomie której w większości szkół i tak nie wymagają, bo wystarczy być miłym na nauczycieli i siedzieć cicho.
-W gimnazjum robi się z młodej młodzieży debili. Dosłownie. Nie ma tam już praktycznie głupich pioseneczek i prac plastycznych, ale za to dochodzi masa wycinków wiedzy z różnych dziedzin i każe się je wkuwać na pamięć, w szczególności nie tłumacząc po co. Ile z tego zostaje? Nie wiele.
-W liceum robi się z młodzieży debili. Dosłownie. Zalewa się ich całą masą wycinków wiedzy z różnych dziedzin, tylko do wykucia bo nikt nie jest w stanie nauczyć się wszystkiego i w szczególności zapamiętać to na dłużej. Do tego masa 'lektur' które są na takim samym poziomie przydatności, czy wartości edukacyjnej jak np. filmy czy gry komputerowe.

Studia pomijam ponieważ w przeciwieństwie do szkoły średniej i matury nie panuje w społeczeństwie polskim całkiem mylne przekonanie iż 'trzeba je mieć'.

To nie jest temat który można wyczerpać w komentarzu, ale taki system jest bardzo szkodliwy między innymi przez to iż:
-Jest centralnie sterowany, przez co nieelastyczny i nie reaguje na zmiany otoczenia w jakim istnieje. Popatrz jak świat wokół nas się zmienia, a szkoła nie. Oczywiście nie licząc utworzenia gimnazjów by dać więcej etatów nauczycielom (czyt. pasożytom).
-Zakłada jedną, właściwą drogę dla każdego. Każdy jest taki sam? Każdy się uczy najwydajniej w taki sam sposób? Każdy ma takie same predyspozycje? Każdy jest dobry w tym samym? Każdy ma takie same zainteresowania?
-Jest przymusowy. Każdy musi z niego korzystać do ukończenia gimnazjum lub 18 roku życia. Nie możesz sobie tak po prostu zdecydować że twoje dziecko będzie się uczyć w domu.
-Jest ograniczający. Jak wiele dzieci i młodzieży chce się jeszcze uczyć, rozwijać swoje zainteresowania po powrocie ze szkoły o 16, i odrobieniu tego co było zadane?
-Biorąc z każdego punktu po trochę - jest nieadekwatny do potrzeb i nieefektywny. Nie pasuje do potrzeb, a jest bardzo kosztowny. W końcu to ludzie pracujący utrzymują te wszystkie szkoły i nauczycieli (czyt. pasożytów).

W mojej wizji system edukacji powinien zostać uwolniony tak samo jak system gospodarczy. Powinien być kierowany 'niewidzialną ręką rynku' Adama Smitha, a nie ślepą łapą oderwanych od rzeczywistości urzędników. To by doprowadziło do osiągnięcia efektywności, sprawności i skuteczności. Nie powinno być 'jednej właściwej drogi' i przekonania młodzieży o tym że 'teraz się uczą, później pójdą na studia, dostaną papier i znajdą wymarzoną pracę'. Taki system wychowuje kolejne pokolenia głupich ludzi, z zewnętrznym umiejscowieniem kontroli, bez pojęcia o tym jak działa otaczający nas świat, system gospodarczy, czy łatwo poddających się propagandzie.

Pomijając dyskusję o tym czy edukacja podstawowa powinna być utrzymywana przez państwo, czyli przez ludzi pracujących, czy też nie, to z pewnością nie powinna wyglądać tak jak teraz. Oprócz oczywiście nauki czytania i pisania, powinna tłumaczyć dzieciom jak działa społeczeństwo, jak działa państwo, jak działa system gospodarczy. Powinna otworzyć młodym ludziom umysły i pozostawić ich ze świadomością iż od tego co teraz robią ze sobą, zależy reszta ich życia, a człowiek uczy się przez cały swój żywot, nie tylko w młodości. W XXI w. więcej nie trzeba. Mamy pełny, bardzo łatwy i praktycznie darmowy dostęp do wiedzy - wystarczy tylko chcieć.

Jak masz jeszcze jakieś pytania to pisz na fb, a w ciągu kilku najbliższych lat powinienem umieścić pełną wizję Egocentrycznej Teorii Edukacji na wolnaedukacja.pl.

Z kolei jeśli chodzi o informatykę, to czego mają uczyć w szkole?
Jak używać MS Windows? Używam inny system.
Jak używać MS Office? Używam inny pakiet biurowy.
Może o budowie komputera, sieci, algorytmiki czy inżynierii oprogramowania? Nie..

Może ty coś wymyślisz?

P.S. W podstawówce graliśmy na każdej lekcji w Half-life z nauczycielem. Byłem zawsze najlepszy :)

Aleksandra Sawko:

Tak podstawy muszą być ale nie oszukujmy sie to jest praktycznie robienie w kółko tego samego i podstawówka i gimnazjum o technikum nie wspomnę. Moim zdaniem powinni uczyć czegoś co naprawde może nam się przydać a nie tylko robic to po to żeby robić cokolwiek.

Marcin KA:

do programu edukacji informatycznej powinni dorzucić zajęcia z netykiety, to pewne. tekst porusza bardzo ważny problem. może blogerzy wezmą to pod rozwagę, mając taką siłę przebicia i będąc opiniotwórczym środowiskiem, wpłyną na Ministerstwo Edukacji i.. może i włączą do prac nad zmianami, bo wiadomo, że Internet (bardzo szerokie pojęcie), to przyszłość każdej gospodarki, wszyscy to wiemy. „Czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci”

Maciej Wilgucki:

Fakt, szkoła powinna uczyć młodych ludzi korzystania z komputera oraz Internetu, ale konia z rzędem temu, kto wie co to jest pl.ID. Jedyne osoby, które kojarzą tę nazwę to osoby, które bezpośrednio interesują się tematem. Wynika to z faktu, że media, które zasypują nas śmieciowymi informacjami, pomijają tematy z definicji nudne. Sądzę, że zanim zaczniemy produkować zastępy informatyków, powinniśmy położyć nacisk na informowanie społeczeństwa o możliwościach jakie daje cyfryzacja. I tutaj jest największe wyzwanie - jak w przystępny i ciekawy sposób przekazać statystycznemu Kowalskiemu tę wiedzę.

Bartosz Kucki:

Jestem nauczycielem. Dla informacji w szkołach podstawowych i gimnazjach uczeń może uczyć się obsługi programów komp. W szkole średniej uczeń ma już to umieć. Niestety cześć uczniów jest uczony przez tzw. Panią Krysie i przychodzi do szkoły średniej niedouczona podstaw. Jak wrócę do domu (poniedziałek) to chętnie skrobne cały art na ten temat(pisze terraz z telefonu) bo przykro mi to mówić ale cześć z was mija się z prawda albo była w szkole dawno temu. Btw tez sadze ze jest złe z nasza nauka ....

Karol Bancerz:

To nie wina nauczycieli, ze lekcje prowadzą właśnie w taki sposób. Materiał maja określony w podstawie programowej która jest niczym konstytucja. Nauczyciele może i mieliby wiedzę, aby prowadzić lekcje na poziomie, ale problemem jest fakt, ze każda zmianę w sposobie nauczania muszą mieć akceptację rady pedagogicznych i dyrekcji. Z drugiej jednak strony - dzieciaki, które teraz chodzą do szkoły są - jakby tutaj nikogo nie obrazić - upośledzonymi funkcjonalnie...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama