Felietony

9 rad od UE na niezależność energetyczną od Rosji. Szkoda, że nie pomogą

Krzysztof Rojek
9 rad od UE na niezależność energetyczną od Rosji. Szkoda, że nie pomogą
Reklama

Czy przesiadka na rower i przykręcenie kaloryferów pozwoliłoby nam uniezależnić się od rosyjskich surowców?: W teorii tak. W praktyce - nie ma szans.

Sytuacja, w której obecnie znaleźli się liderzy polityczni Unii Europejskiej  jest nie  do pozazdroszczenia. Nawet jeżeli część z nich wcale nie ma zamiaru zrywać relacji gospodarczych z Rosją, to oddolna presja obywateli jest w tym aspekcie ogromna. Niestety, realia są takie, że jako cały kontynent w dużej mierze polegamy na rosyjskich surowcach, takich jak węgiel, ropa czy gaz ziemny, nie mówiąc już chociażby o niektórych metalach czy minerałach (Rosja odpowiada np. za większość światowych zapasów niklu). Oczywiście, chęć odcięcia się od rosyjskich surowców to teraz polityczny cel numer jeden, jednak nawet najlepsze chęci nie sprawią, że przejście na inne źródła gazu, węgla i ropy odbędzie się bezpośrednio. Jako, że paliwa kopalne są w wielu krajach podstawą gospodarki (m.in. transportu) to krach mógłby spowodować trudne do opanowania konsekwencje. Nic więc dziwnego, że próbuje się tonować nastroje społeczne sugerując, że obywatele mogą wziąć na siebie część łagodzenia skutków poprzez zmiany swoich codziennych nawyków.

Reklama

Recepta Unii Europejskiej na kryzys energetyczny - jedź wolniej i nie lataj samolotem

Na stronie Międzynarodowej Agencji Energetycznej pojawił się komunikat o akcji pt. "Playing my part" w której Agencja we współpracy z Komisją Europejską instruują obywateli UE w jaki sposób mogą, poprzez zużywanie mniejszej ilości energii, zredukować wpływy do rosyjskiego budżetu, zredukować wydatki i przy okazji - pomóc planecie. Plan zakłada następujące aktywności: mniejsze użycie klimatyzacji/grzejników, efektywniejsze ustawienie boilera, pracę z domu, ekonomiczniejsze użycie samochodu, zmniejszenie prędkości na autostradzie, nie poruszanie się samochodem w dużych miastach w niedzielę, poruszanie się piechotą na krótkie dystanse, użycie transportu publicznego i używanie pociągów zamiast samolotów.

Powstaje pytanie - czy to zadziała? Cóż - o pomyśle na zredukowanie prędkości na autostradach i trasach szybkiego ruchu już wam pisaliśmy. Polecam poczytać komentarze pod tamtym wpisem - myślę, że one dobrze obrazują to, jak chętnie ludzie zastosują się do tej sugestii. Podobnie z użyciem transportu publicznego. O ile Unia może takie rozwiązanie sugerować (i sugeruje je przy każdej możliwej okazji, nie tylko obecnie) to jednak nie ma wiele do powiedzenia w kwestii tego jak ten transport wygląda i czy jest dobrze przemyślany. Boilery i ogrzewanie domu? Wątpię, żeby ktoś sam z siebie przepalał w domu węgiel w większych ilościach niż to jest potrzebne do ogrzewania domu.

Nie zrozumcie mnie źle - tak, uważam, że gdyby wszyscy zastosowali się do tych porad, to faktycznie możliwe byłoby zużycie mniejszej ilości energii i prawdopodobnie wiązałoby się to też oszczędnościami dla domowego budżetu. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to nie wykorzystanie samochodu w niedzielę czy brak pracy zdalnej jest źródłem naszych problemów energetycznych. Skłaniam się bardziej w kierunku tego, że źródłem tego jest brak zadbania o odpowiednio zdywersyfikowane dostawy ropy, gazu i węgla, kiedy była taka możliwość. I owszem, zapewne zmniejszenie indywidualnego zapotrzebowania na energię z pewnością by pomogło, ale w tym wypadku to trochę jak oskarżanie użytkowników o bindwatching seriali na serwisach streamingowych o globalne ocieplenie, ponieważ ich działania sprawiają, że serwery produkują więcej CO2. Nie żartuje - taki był jeden z niedawnych zarzutów aktywistów.

I tak samo, jak w momencie, w którym kilka największych korporacji odpowiada za większość zanieczyszczeń planety, brak oglądania seriali przez ludzi nie sprawi, że degradacja klimatu się zatrzyma, tak samo takie rzeczy jak ograniczenie prędkości bądź zostawienie samochodu w domu w niedziele nie uchronią nas przed kryzysem, jeżeli nie znajdziemy sposobu na pozyskanie kluczowych surowców z innych źródeł. Jeszcze raz chciałbym oczywiście podkreślić, że jeżeli możemy - warto się do zaleceń UE zastosować (szczególnie, że przez ostatnie lata nauczyliśmy się, że np. praca zdalna nie gryzie). Jednak jeżeli wojna na Ukrainie pchnie nas w ramiona kryzysu energetycznego, nie będzie to wina ludzi, którzy do pracy jeździli samochodem, ale polityków, którzy przehandlowali nasze bezpieczeństwo energetyczne.

Nie jestem ekspertem od gospodarki surowcowej, ale domyślam się, że jeżeli sytuacja nie byłaby poważna, nie byłoby potrzeby zwracania się do ludzi. Zwłaszcza, że powyższe zalecenia, według twórców planu miałyby przynieść oszczędności rzędu 220 milionów baryłek ropy rocznie, czyli, jeżeli wierzyć statystykom - nieco mniej, niż 1/4 całego zapotrzebowania UE na ropę. Akurat tyle, ile UE importuje z Rosji. Czy jest to wykonalne? Szczerze wątpię, szczególnie, że w krajach takich jak Polska udział rosyjskiej ropy jest znacznie większy, niż średnia Europejska (ponad 60 proc.). Możemy więc jeździć autobusami ile chcemy, a i tak rosyjska ropa (i inne surowce) będą nam potrzebne jeżeli nie znajdziemy alternatywnego źródła.

Jest to smutne, ponieważ osobiście sercem i dusza chcę pomóc Ukrainie - z żoną pomagamy finansowo i w ramach pomocy ukraińskim zwierzętom zdecydowaliśmy się przygarnąć czworonoga. Jednak obawiam się, że w tym aspekcie przesiadka na rower nie rozwiąże problemu wielu lat złych, politycznych decyzji.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama