Z jednej strony jestem przeciwnikiem zbiórek społecznościowych od dnia kiedy powstał Kickstarer. Z drugiej widzę i doceniam pewne technologiczne proje...
Zbiórki społecznościowe? Nie kupuję kota w worku
Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...
Z jednej strony jestem przeciwnikiem zbiórek społecznościowych od dnia kiedy powstał Kickstarer. Z drugiej widzę i doceniam pewne technologiczne projekty, które udało się zrealizować właśnie dzięki tego typu formie finansowania.
Niejednokrotnie wydawcy czy producenci podejmują decyzje, które podcinają skrzydła twórcom często rewolucyjnych rozwiązań czy produktów. Niejednokrotnie pomysł wydaje się nierealny, a jednak ktoś ma czas, siłę i motywację by go zrealizować. Jednak zawsze rozchodzi się o pieniądze, których brak jest nie tylko podcięciem twórcy skrzydeł, ale również powodem schowania pomysłu do szuflady. Dzięki zbiórkom społecznościowym tego typu pomysły mogą być zrealizowane, często pokazując, że warto inwestować w innowacje nawet jeśli na pierwszy rzut oka temat nie może się udać. Różnica jest jednak taka, że jeśli inwestor wykłada pieniądze, liczy na zysk. Osoby wpłacające na projekty umieszczane w serwisach typu Kickstarter chcą po prostu zobaczyć produkt, o jakimkolwiek zarobku nawet nie myślą. Cudownie, prawda? Niekoniecznie.
Technologie i nowe urządzenia wydają się być idealnym tematem do tego typu zbiórek. I część udanych projektów sfinansowanych w ten sposób potwierdza tę tezę. Smartwatch Pebble, pierwsza konsumencka drukarka 3D czy przełomowy moim zdaniem Oculus Rift – to tylko kilka przykładów. Z tym ostatnim miałem okazję spędzić kilka godzin w momencie wysyłki pierwszej partii testowej. Tyle lat wirtualna rzeczywistość nie potrafiła spełnić naszych oczekiwań, a rzeczone gogle wsparte zbiórką społecznościową wydają się być nie tyle światełkiem w tunelu, co zbliżającą się rewolucją. Jeśli oczywiście niedawne przejęcie projektu przez Facebooka nie wpłynie na niego niekorzystnie.
Niestety na kilka sukcesów musi przypaść przynajmniej podobna liczba porażek. Tu bez wahania wskazuję konsolę OUYA. Sprzęt, który również miałem przyjemność (wątpliwą) testować. Pomysł niegłupi – stacjonarne urządzenie do grania w gry przeznaczone na platformę Android. Testujący nie pozostawili jednak na nim suchej nitki. Zmarnowany potencjał, słabe wykonanie, fatalne wsparcie twórców gier – pomimo wcześniejszych szumnych deklaracji. Warto więc czy nie warto wspierać tego typu projekty? Z drugiej strony czy przy małym wkładzie finansowym, który dopiero przy dużej liczbie wspierających robi wrażenie, ma to jakieś znaczenie? No chyba, że już sama zbiórka niejako „nakazuje” wpłatę kwoty stanowiącej równowartość urządzenia. Mówi się, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Gdybym ową OUYĘ sfinansował, po dniu testów wyrzuciłbym ją przez okno. Tyle byłoby mojego szampana.
Gry
Najbardziej ryzykownym, z punktu widzenia potencjalnego dotującego, wydają się być jednak nie sprzęty czy rozwiązania informatyczne, a gry. O ile jeszcze sam pomysł na jakąś innowacyjną grę jestem w stanie przeboleć, to żerowania na ludzkich wspomnieniach już nie. Zapewne część z Was ma w pamięci tytuły, w które zagrywaliście się dniami i nocami, a jednak obiecane (lub nieobiecane) kontynuacje nigdy się nie ukazały. Rozwiązanie? Zbiórka z wielkim banerem żerującym na naszych wspomnieniach. Pal licho konkrety, obietnice sprzedają się najlepiej, szczególnie jeśli stoją za nimi duże nazwiska. Bo zaufanie, bo przecież tyle wydanych już, świetnych pozycji na koncie – co z tego, że 15 lat temu. Jednak niewiele osób zadaje sobie pytanie, dlaczego owe gry nigdy nie doczekały się kontynuacji, a część proszących o pieniądze twórców nie jest już branżowymi gwiazdami. Wiem, że dzisiejszy rynek gier stawia na kontynuacje – wielkie pieniądze włożone w produkcję muszą zaowocować jeszcze większymi zyskami, w przeciwnym wypadku nikt „duży” w taki projekt nie zainwestuje. Niestety często finał jest taki, że obietnice pozostają obietnicami, część twórców prosi o dodatkowe pieniądze (i często je dostaje). Część projektów zostaje jednak zamknięta. Rozbudzone nadzieje przepadają. Sentyment to ogromna siła, z którą ciężko wygrać, a obietnice wypowiadane ustami ludzi, których niegdyś ubóstwialiśmy brzmią jak najprawdziwsza prawda.
W trakcie pisania tego tekstu, jak na ironię, ze społecznościową zbiórką wyskoczył reaktywowany niedawno magazyn Secret Service (przeczytajcie tekst Pawła), osiągając założony pułap zbiórki, w wysokości 93 tysięcy złotych, w mniej niż dobę. Jak się więc okazuje, miłośnicy gier są sentymentalni. Pal licho, że nie znamy autorów, którzy pojawią się w piśmie (poza ikonami dawnego growego dziennikarstwa - ikonami, które od lat o grach nie pisały), nie wiemy ile stron liczyć będzie gazeta, jaki będzie tak naprawdę jej profil. Wiemy tylko, że ta będzie kwartalnikiem. To, połączone z nostalnią, wystarczyło by zebrać potrzebną kwotę w rekordowo szybkim czasie. Trzeba przyznać, że droga ta nasza nostalgia. W chwili, gdy piszę ten tekst, Secret Service zebrał już ponad 130 tysięcy złotych.
Muzyka
Gdybym miał kiedykolwiek przełamać swoją niechęć do crowdfundingu, zrobiłbym to przy okazji debiutanckiej płyty austriackiego muzyka Krimha. Nigdy nie zrozumiem dlaczego przy takiej popularności, tylu materiałach w serwisie YouTube i tylu znajomościach w branży muzycznej (w końcu Kerim grał na perkusji w dużych zespołach), nie udało się złapać kontraktu płytowego. Może to kwestia wyboru niezależności, a może niebycia klasycznym zespołem. Otóż solowy projekt Krimha to kawał solidnej, świetnie zrealizowanej (przez jedną osobę!), oryginalnej metalowej muzyki. Debiutancka płyta została wsparta środkami z serwisu indiegogo, dziś Austriak prosi o pieniądze na drugi długograj. Podobnie jak w przypadku pierwszego albumu, drugi również kupię po premierze. Tu jednak widzę logikę – duża popularność w sieci przełoży się na pieniądze, kwota znów zostanie bez problemu zebrana. Należy jednak pamiętać, że to aktywny muzyk, który swoim materiałami ręczy za zawartość płyty. W przypadku debiutu chodziło o znane już z YouTube utwory, które doczekały się lepszego, studyjnego brzmienia. Druga płyta to po prostu kontynuacja tamtej ścieżki i tamtych pomysłów. Całkowicie rozumiem zaufanie.
Ale nasz polski Illusion? Koniec końców wspierany na wspieram.to album wyszedł całkiem nieźle, ale sentyment, na którym bazowali muzycy jest dla mnie nie do przyjęcia. Zespół ostatni pełnowymiarowy album wydał 16 lat temu. Jasne, pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku też machałem głową przy utworze „Nóż”, znam większość kawałków tej powstałej w Gdańsku ekipy. Może gdyby gdzieś krążyła wersja demo krążka, muzycy byliby usprawiedliwieni. Ale znów fani, napędzani nostalgią do dawnych czasów i dawnych numerów, kupowali kota w worku. Szczególnie, że dwa utwory nagrane po reaktywacji przynajmniej mnie nie nastroiły specjalnie pozytywnie.
Cowdfunding to instrument wygodny. Nawet bardzo wygodny, bo pomysłodawca nie musi wykładać swojej gotówki, zmniejsza więc tym samym ryzyko ewentualnej porażki. Zmniejsza oczywiście swoje ryzyko. Zapytacie, czy nie mógł po prostu iść do banku po kredyt? Ano mógłby, tyle tylko, że analityk finansowy oceni realnie szanse na zysk lub chociażby sens finansowy przedsięwzięcia, specjalista zajrzy do biznesplanu, może ktoś spojrzy na wniosek merytorycznie. W wypadku zbiórek społecznościowych tymi analitykami są wpłacający i szczerze wątpię, żeby ktokolwiek interesował się sprawą od tej właśnie strony. Niestety najgorszym wrogiem rozsądku są sentyment i nostalgia. To takie bardzo ciemne okulary, przez które kompletnie nic nie widać.
Temat crowdfundingu, Kickstarera i innych podobnych mu serwisów nie jest nowy. Przypomniał mi jednak o sobie za sprawą lipcowej sałatki ziemniaczanej. Niby żart, a jednak w pewien sposób pokazujący, co tak naprawdę kupują wspierający. Obietnice, raz mądrzejsze jak głupsze. Ja jednak wolę wiedzieć za co płacę. Dlatego też nie zamierzam wspierać w ten sposób jakichkolwiek projektów.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu