Militaria

Zatopienie „Moskwy” wywołało wojnę w Polsce. Przeciwnicy fregat w ofensywie

Krzysztof Kurdyła

...

Reklama

„Moskwa” zatonęła, zdjęcia które pojawiły się w ostatnich dniach wydają się potwierdzać ukraińską wersję o trafieniu okrętu przez dwa pociski „Neptun”. W Polsce to zdarzenie wywołało awanturę „Flota a sprawa polska”, pokazującą jak niewiele osób patrzy na armię jako system.

Katalizator

Przypomnijmy najpierw sprawcę całego zamieszania, przestarzały i niemodernizowany krążownik rakietowy „Moskwa”, będący do tego okrętem flagowym Floty Czarnomorskiej zatonął kilka dni temu na skutek uszkodzeń po pożarze wywołanym wybuchem amunicji.

Reklama

Ukraina, która jako pierwsza podała informację o kłopotach okrętu, poinformowała, że ten został trafiony jej nowymi, dopiero wdrażanymi pociskami przeciwokrętowymi „Neptun”. Zatonięcie tak dużego okrętu w wyniku uderzeń dwu pocisków, mających 150 kg głowice, jest na pierwszy rzut oka faktycznie zaskakujące.

Ukrainie ewidentnie dopisało tutaj szczęście, ale też zdecydowanie musiała im pomóc legendarna już w tej wojnie rosyjska niekompetencja. Ten wątek widoczny jest nawet u najbardziej betonowych rosyjskich propagandystów jak Sołowiow i raczej nikt nie ma wątpliwości, że słowo „rosyjski” jest dla powodów zatopienia kluczowe.

Całą tę sytuację podsumowałbym tak: duży i źle zaprojektowany okręt wojenny, z przestarzałymi radarami i systemami OPL i należący do armii słynącej z kopania się po czole oberwał pechowo, a że nie zadziałały systemy i procedury ratunkowe, poszedł na dno. Tak też odbierane jest to przez większość zachodnich ekspertów. Ale nie w Polsce...

Flota a sprawa polska

W Polsce cała sytuacja trafiła na ważny dla naszej floty moment, akurat niedawno podpisaliśmy kontrakt na zamówienie trzech fregat rakietowych typu „Miecznik”. Będziemy je budować we współpracy z przemysłem brytyjskim, a kontrakt wart jest 8 mld złotych. Jak to w przypadku takich budów bywa, realizacja zakończy się pewnie jeszcze wyższą kwotą.

Dodajmy do tego, że w Polsce z rolą floty nawet historycznie było pod górkę. W II Rzeczypospolitej na okręty wydaliśmy ogromne pieniądze, po czym część okrętów odesłaliśmy na Zachód przed wojną. To, co zostało, albo zostało błyskawicznie zatopione, albo uciekło do neutralnych portów i zostało internowane.

Wiele osób ocenia flotę w drugowojenny (nawet nie zimnowojenny) sposób i twierdzi, że Bałtyk na flotę jest zbyt małym morzem, okręty zatoną po paru minutach i nie powinniśmy ładować w nie pieniędzy. Drugą grupą atakującą ten zakup są bezkrytyczni fani nowoczesnych technik, Ci sami którzy uważają, że nowa armia to piechur z Javelinem na plecach, nad którym krąży dron i tyle. Jeden okręt to przecież tyle Javelinów że ho, ho, a jak jeszcze nie kupimy czołgów, to już w ogóle.

Trzecią grupą są oczywiście politycy, co ciekawe również Ci, którzy są współodpowiedzialni za obecny stan polskiej floty i armii. Widać, że traktują wojsko jako element wewnętrznej walki politycznej. Oczywiście żeby nie było, że w drugą stronę jest wiele lepiej. Rządzący zakupy militarne często traktują jako narzędzie PR-owe, kupując sprzęt z „defiladowymi” priorytetami, względnie jako kroplówkę dla firm państwowej zbrojeniówki.

Reklama

Armię sponsoruje słowo „joint”

Nie, nie chodzi mu tutaj o skręta, ale o to, że armia to system. W przypadku II Rzeczypospolitej można się zastanawiać, czy posiadanie tak rozbudowanej floty miało sens, ale dziś? Długie wybrzeże, strategicznie ważne obiekty (porty, gazoport, planowana elektrownia atomowa), rola transportu morskiego... posiadanie zespołu zapewniającego silną ochronę jest koniecznością. Choćby po to, żeby dać wybrzeżu szansę, zanim sojusznicy przerzucą tu swoje okręty i Rosję całkowicie zablokują.

Polska dodatkowo ma pod nosem okręg kaliningradzki, którego szachowanie umożliwi nam wyłącznie posiadanie zgranej z wojskami lądowymi floty. Już sama obecność takiego zespołu polskiego w okolicy zmusza Rosję do innego planowania ewentualnych operacji. Nowoczesne okręty, a takimi mają być Mieczniki to potężne zespoły baterii OPL z nowoczesnymi radarami i ich zatopienie nie jest łatwe, ale to OPL będzie służyć przede wszystkim obronie lądu. Starajmy się więc równać z armią do krajów NATO, a nie kraju 3 świata jakim jest dzisiejsza Rosja i jej siły zbrojne.

Reklama

Wykorzystać moment

Jeżeli wśród zwolenników fregat i w ogóle rozbudowy armii czegoś mi brakuje, to mocnego głosu za tym, aby Polska spróbowała wywalczyć w NATO jakiś fundusz, choć w części finansujący nasze zbrojenia. To my jesteśmy krajem frontowym, to nas czekają największe wydatki. Jednocześnie nie damy rady zrobić tego metodą „zastaw się, a postaw się”. Dlatego będąc za budową Mieczników, nie wiem, czy nie powinien to być program bardziej rozciągnięty w czasie, ale uzupełniany przez jakiś czas stale operującymi tu okrętami sojuszniczymi.

Tyle, że do tego trzeba powalczyć politycznie i wykazać się wiarygodnością, a dziś ani rządzący, ani opozycja nie rozumieją chyba tego, że NATO jest systemem, tak jak i takim systemem musi być nasza armia. W sumie konkluzją po tej fregatowej awanturze może być tylko to, że jeśli czegoś powinniśmy się bać, to nie Putina, ale całej naszej klasy politycznej.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama