Swoją premierę miał wczoraj ostatni epizod Life is Strange, jednej z najlepszych gier przygodowych, jakie dotąd widziałem. Tym samym zakończyła się pr...
Zakończyła się jedna z najpiękniejszych opowieści, w jakie kiedykolwiek było dane mi zagrać
Swoją premierę miał wczoraj ostatni epizod Life is Strange, jednej z najlepszych gier przygodowych, jakie dotąd widziałem. Tym samym zakończyła się przepiękna, wzruszająca opowieść, którą będę wspominał bardzo długo.
Miewacie"kaca" po przeczytaniu dobrej książki, albo o finalnym odcinku ulubionego serialu? Wiecie, taki stan, w którym trudno się zabrać za lekturę/oglądanie czegokolwiek innego, bo ciągle nie można wydostać się ze świata wykreowanego przez poprzedni utwór. Można by to nazwać wręcz pewną pustką. Nieczęsto mi się to zdarza, jeśli chodzi o gry wideo. Prawdę powiedziawszy, na palcach jednej ręki mógłbym wymienić produkcje, którym udało się ze mną to zrobić. Szczególnie dziś, gdy dobrą narrację i wciągającą historię wypiera czysta akcja, intensywne doznania i dynamiczne przeżycia.
Life is Strange bazuje na trendzie, który zapoczątkowało studio Telltale Games. To podzielona na odcinki gra przygodowa (albo wręcz interaktywny film), która kładzie szczególny nacisk na konsekwencje płynące z naszych wyborów. Za produkcję odpowiada studio Dontnod Entertainment (znane m.in. z Remember Me), zaś wydawcą jest Square Enix. Śledzimy tutaj losy 18-letniej studentki fotografii Max Caulfield, która w niewyjaśniony sposób wchodzi w posiadanie umiejętności manipulowania czasem. Dziewczyna szybko się przekona, z jak ogromną odpowiedzialnością się to wiąże i jakie konsekwencje będą niosły za sobą jej decyzje oraz chęć pomocy najbliższym.
Life is Strange nie jest jednak tylko opowieścią o podróżach w czasie. To również (a może przede wszystkim) historia pięknej, bezinteresownej przyjaźni Max z Chloe, zbuntowaną dziewczyną, która ma dziwny dar wpadania w tarapaty. W tle natomiast mamy motyw zabójstwa, porwań i nadchodzącego kataklizmu, który z każdym kolejnym odcinkiem coraz bardziej wysuwa się na pierwszy plan. Fabuła Life is Strange jest świetna, przy czym bazuje na (dość wtórnym, ale wcale tego nie czuć) motywie efektu motyla. Dzięki temu cała opowieść nabiera nieco moralizującego, zmuszającego do refleksji wymiaru.
Przez cały ten czas jednak nie wychodzimy poza ten wymiar zwyczajności (mimo, że główna bohatera ma nadzwyczajne zdolności). Widzimy postaci, które równie dobrze moglibyśmy spotkać w rzeczywistości. Kreacje bohaterów są naprawdę solidne i przekonujące. Jak się jednak z czasem okazuje, niemal każdy z nich ostatecznie okazuje się być kimś innym, niż jest w rzeczywistości. Czasem jest to po prostu ujawnienie prawdziwego ja, a czasem wynika z pewnego procesu, ewolucji poglądów i charakteru. Sprawiający wrażenie paranoika były żołnierz okazuje się kochającym ojcem i mężem, a nękana przez rówieśników, drobna dziewczyna potrafi znaleźć w sobie więcej siły, niż ktokolwiek by przypuszczał.
Jednak największym atutem Life is Strange jest sposób narracji, który twórcy, wydawać by się mogło, opanowali niemal do perfekcji. Gra potrafi być dosłowna, kiedy jest to konieczne. W innych miejscach natomiast stwarza pole do własnej interpretacji i wyciągania wniosków. Sposób kadrowania i przedstawiania pewnych scen sprawia, że nabierają one zupełnie nowej jakości. Twórcy potrafili wręcz za pomocą zwykłego wydarzenia na ulicy chwycić gracza za serce i zmusić do zadania sobie pytania "co ja zrobiłem?". Temu wszystkiego towarzyszy natomiast ciągłe, nieodparte uczucie, że wszystko da się cofnąć. Bo w tej grze da. Odchodzimy zatem od komputera/konsoli i zastanawiamy, co by były, gdyby w rzeczywistości również dało.
Technicznie Life is Strange nie jest idealne. Grę oparto na Unreal Engine 3, ale miejscami tego w ogóle nie czuć. Wiele animacji wymaga solidnej poprawy. Niektóre tekstury mają koszmarną rozdzielczość. Niektóre modele postaci wręcz straszą. To wszystko jednak traci na znaczeniu, gdy zagłębimy się w tę opowieść. Choć tutaj również w miarę upływu czasu pojawiają się pewne luki i niedociągnięcia fabularne. Zdaję sobie sprawę z ich istnienia, choć nie jest to element, który by w zauważalny sposób pogarszał doświadczenia płynące z rozgrywki.
Finał Life is Strange skutecznie mnie wzruszył, co uznaję za ostateczny dowód na wybitność tej produkcji. Zdaję sobie sprawę, że nie zrobi ona takiego wrażenia na każdym. Mnie oczarowała tak, jak dawno żadna inna gra (włączając w to wszystkie dotychczasowe przygodówki od Telltale), pozostawiając po sobie solidnego kaca.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu