Gracz Destiny poczuł się niesłusznie oskarżony o złamanie praw autorskich, pokazując na YouTube Destiny 2. Postanowił więc podburzyć innych przeciwko twórcom.
O tym, że twórcy i wydawcy gier różnie podchodzą do lets playerów i osób, które tworzą treści na bazie ich produktów, wiemy nie od dziś. Niektóre studia są otwarte i nie mają problemu z tym, że ktoś tworzy materiały na bazie ich produktu, a inne - wypowiadają otwartą wojnę społeczności i każdy, kto zdecyduje się na stworzenie serii np. na YouTube z wykorzystaniem gry, może liczyć się z tym, że do jego skrzynki mailowej szybko zawita mail od YouTube z informacją o naruszeniu praw autorskich. Dlatego gracze muszą ostrożnie dobierać treści, które pokazują na YouTube, bądź też - wycinać z nich niektóre fragmenty, jak np. muzykę.
Tego nie zrobił YouTuber Nick Minor. Dostał pozew i zdecydował się na odwet
Jak donosi The Verge, Nick otrzymał od YouTube'a informację, że w jego materiale poświęconym grze Destiny 2 (a konkretnie rozszerzeniu The Taken King) znajduje się utwór chroniony prawem autorskim. Zamiast jednak go usunąć ze swojego filmu, Nick poczuł, że oskarżenie jest bezpodstawne i postanowił zemścić się na Bungie. Zrobił to, tworząc fałszywe konto mailowe podszywające się pod CSC Global, firmę zajmującą się ochroną praw autorskich Bungie i z niego wysyłał do YouTube maile informujące, że inni YouTuberzy nagrywający materiały z Destiny 2 naruszyli prawa autorskie Bungie i muszą usunąć swoje materiały. W sumie 96 filmów padło ofiarą YouTube'a, który uwierzył w prawdziwość żądań Minora.
Sprawę ułatwił fakt, że aby przesłać zgłoszenie, YouTube wymaga od zgłaszającego posiadania konta na Gmailu, co znacznie utrudnia weryfikację tego, czy osoba zgłaszająca jest tą, za którą się podaje. Nick wykorzystał tę sposobność by zaatakować duża część kolegów po fachu, jednocześnie sam aktywnie działając na forach, podburzając graczy i społeczność przeciwko rzekomo "zbyt agresywnej polityce studia wobec YouTuberów". Bungie oczywiście wszystkiemu zaprzeczyło i przeprowadziło własne dochodzenie, po którym udało im się namierzyć rzeczywistego sprawcę. Nie wiadomo, jaka kara grozi za podszywanie się pod taką firmę jak CSC Global, ale zdarzenie to unaoczniło, jak bardzo system YouTube'a mający w zamyśle zwalczać naruszanie praw autorskich jest wadliwy.
Nawet Byungie przyznało, że tak ogromna platforma nie ma żadnych zabezpieczeń przed oszustwem, a twórcy nie mają jak bronić się przed fałszywymi oskarżeniami. Czy ten przypadek coś zmieni? Wątpię. Google miało wiele wpadek i skandali, po których wydawałoby się, że wprowadzi lepsze zabezpieczenia dla swoich usług, do czego finalnie nie dochodziło, więc wątpię, by 100 filmików z fałszywym oskarżeniem o łamanie praw autorskich cokolwiek w tej kwestii zmieniło.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu