Gdy duże firmy walczyły o patent i prawo wyłączności na dystrybucję w USA, tysiące takich urządzeń spłynęło do kraju z Chin. Sprzedawano je pod różnym...
Gdy duże firmy walczyły o patent i prawo wyłączności na dystrybucję w USA, tysiące takich urządzeń spłynęło do kraju z Chin. Sprzedawano je pod różnymi markami, które można określić jako "no-name". Niezmienna była tylko konstrukcja oraz sposób wykonania. Dziś chiński "hoverboard" ma bana na podróżowanie w samolotach, a nawet transportach pocztowych i kurierskich.
A powód jest bardzo prosty - zwarcia w elektronice pojazdów wywoływały eksplozje. O ile oryginalne urządzenia, gdzie utrzymano wysoki standard wykonania i zadbano o detale nie miały z tym problemu, to chińskie podróbki okazały się prawdziwą zmorą. Popularność tej konstrukcji sprawiła natomiast, że zachód został przez mnie wręcz zalany. Tylko w ciągu jednego tygodnia w Wielkiej Brytanii zarekwirowano 15 tys. egzemplarzy. Sam sprzęt uznano za nielegalny. Niewiadome było jego pochodzenie, użyte komponenty ani tym bardziej jakiekolwiek atesty potwierdzające bezpieczeństwo. W zachodnich mediach przyjęło się nazywanie ich "hoverboard", choć na dobrą sprawę nie mają nic wspólnego z lewitującymi deskami. Sprzęt tego typu ma charakterystyczny wygląd: dwa kółka, a pomiędzy nimi platforma na stopy. Wbudowane silniki odpowiadają za utrzymywanie pasażera w stabilnej pozycji. Pochylając się do przodu jedziemy, a odchylając do tyłu hamujemy.
Pojazdy pojawiły się również na Amazonie. Po pierwszych doniesienia o ryzyku eksplozji sklep zaczął je wycofywać ze swojej oferty. Mało tego, klientów z USA i UK, którzy już dokonali zakupu informowano o ryzyku, nawołując do jak najszybszego pozbycia się urządzeń. Oczywiście koszty poniesione w związku z zakupem są całkowicie zwracane. Podobnie postąpiły inne sieci sprzedażowe, jak Tesco, Argos czy John Lewis. Na tym nie koniec. Pojazdy zostały również zakazane w samolotach oraz w transportach kurierskich i pocztowych.
Do samozapłonu może dojść bowiem szczególnie podczas ładowania. To właśnie ten element ma być słabym punktem urządzeń. Amerykańska komisja zajmująca się bezpieczeństwem produktów postanowiła wziąć tę sprawę pod lupę. Rezultaty jej prac nie są jeszcze znane. Wiadomo natomiast, że odnotowano już dziesięć przypadków eksplozji, a także aż 29 sytuacji, w których urządzenie zrzucało pasażera. Warto tutaj zauważyć, że eksplodujące ogniwa litowo-jonowe nie są jakąś nowością. Podobnych sytuacji przecież już było kilka. Nie tak dawno Nvidia wymieniała tablety Shield na nowe w związku z ryzykiem eksplozji. Wcześniej problemy z laptopami miał Dell. Sęk w tym, że komputery, a w szczególności tablety czy telefony mają akumulatory o małej pojemności. W takim pojeździe jest ono natomiast zdecydowanie pojemniejsze, co przekłada się na znacznie większa ilość energii wyzwalanej w razie eksplozji lub samozapłonu.
Jedno jest pewne - jeżeli dysponujecie większym budżetem na prezenty świąteczne, zakup jednego z takich urządzeń (a zapewniam, że w Polsce również znajdziemy ich setki) nie jest najlepszym pomysłem.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu