Jednym prostym trikiem zapewnił sobie nie tylko dyskwalifikację z matury, ale też stał się pośmiewiskiem polskiego internetu. Nie bierzcie z niego przykładu...
Już dziś rozpoczyna się ulubiony okres uczniów szkół średnich, czyli długo wyczekiwany egzamin dojrzałości, zwany potocznie maturą. To właśnie teraz okaże się, czy zarywanie nocek na tydzień przed testami i przeglądanie na szybko streszczeń lektur przyniesie oczekiwany rezultat na poziomie minimum 30%. Na pierwszy ogień poszedł język polski, jednak to nie Słowacki czy Izabela Łęcka stali się najgłośniejszymi bohaterami tegorocznych matur. Jest nim uczeń, który wspaniałomyślnie postanowił złamać dwie największe zasady. Teraz mówi o nim cała Polska.
Polecamy na Geekweek: Co pamiętasz z matury z polskiego? 10/14 i egzamin zdany
Chcesz udostępniać przecieki maturalne? Pamiętaj o jednym ważnym szczególe
Uczniowie przystępujący do egzaminu maturalnego muszą przestrzegać kilku absolutnie obowiązkowych zasad. Te najbardziej błahe dotyczą wnoszenia na salę figurek, maskotek, obrazków czy innych amuletów przynoszących „szczęście”, a te najbardziej oczywiste zakazują przystępowania do egzaminu z elektroniką użytkową, schowaną w kieszeniach – odpadają tablety, słuchawki, inteligentne zegarki i smartfony. To właśnie ten ostatni przedmiot jeden z uczniów postanowił zabrać ze sobą do ławki, ale nie to jest w tej sytuacji najbardziej absurdalne.
Polowanie na przecieki to w zasadzie coroczna tradycja. Uczniowie od rana przeczesują sieć, bo czasem zdarzało się tak, że ktoś upublicznił część pytań dzięki znajomościom lub nieautoryzowanemu dostępowi do arkuszy. Nie przypominam sobie jednak sytuacji, w której ktoś był na tyle lekkomyślny, że w trakcie egzaminu wyciągnął przemycony telefon i zrobił zdjęcie pytań, fotografując przy tym… swój własny PESEL. Następnie podpisał na siebie wyrok i wrzucił zdjęcie do sieci, a karma zadziałała natychmiastowo.
Dyskwalifikacja bez prawa do odwołania
Internauci w mediach społecznościowych z niedowierzaniem debatują nad tym, jak można wykazać się tak skrajną głupotą, ale jak widać życie pisze iście komediowe scenariusze. Uczeń szybko został zidentyfikowany przez władze szkoły i – jak przekazał Marcin Smolik w wypowiedzi dla Interii – zdyskwalifikowany.
Co ciekawe jednak uczeń może przystąpić do egzaminu z innych przedmiotów, ale nawet ich pomyślne zaliczenie nie upoważni go do otrzymania świadectwa maturalnego. Dyskwalifikacja obejmuje też egzamin poprawkowy – następna szansa dopiero w przyszłym roku. W przypadku tak rażącego naruszenia regulaminu uczniowi nie przysługuje możliwość odwołania się od decyzji.
„Zdający wniósł telefon na salę egzaminacyjną, zespół nadzorujący tego nie dopilnował. Zdający sfotografował arkusz razem ze swoim numerem PESEL. Jego egzamin jest już unieważniony. Jego matura już się skończyła. Tzn. może jeszcze zdawać egzaminy z innych przedmiotów, ale w tym roku nie otrzyma już świadectwa. Sprawa jest zamknięta” – Marcin Smolik, szef CKE
Marcin Smolik odniósł się także do innych „przecieków”, które rzekomo krążą po sieci. Oprócz powyższego przypadku żaden z nich nie został potwierdzony przez CKE.
Cóż, cała ta sytuacja jest chyba wystarczającą przestrogą dla wszystkich maturzystów, którym przeszło przez myśl leak’owanie arkuszy maturalnych. Nie zalecamy także wnoszenia smartfonów na salę – nawet jeśli nie macie w planach udostępniania pytań. W 2017 roku matura jednej z uczennic także skończyła się dyskwalifikacją z powodu SMS-a, który przyszedł na telefon „nielegalnie” wniesiony na salę egzaminacyjną.
Stock image form Depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu