Gry

Wolfenstein II to małe dzieło sztuki na Nintendo Switch

Artur Janczak
Wolfenstein II to małe dzieło sztuki na Nintendo Switch
Reklama

Nintendo Switch nie jest najpotężniejszą platformą do grania. Nie przeszkodziło to jednak firmie Bethesda i studiu Panic Button wydać na nią gry Doom. Port nie był idealny, miewał problemy z animacją, a w wersji przenośnej odstraszał rozmytym obrazem. Był to jednak taki sam shooter, jaki do niedawna oferowały jedynie duże konsole i PC. Pierwszy raz ktoś tak wiernie przeniósł produkcję AAA z tego gatunku na mobilny sprzęt. Kompromisy były nieuniknione, a dalsze aktualizacje jeszcze bardziej usprawniły Switchową wersję Dooma. Od premiery tej gry minęło już trochę czasu, a deweloper za nią odpowiedzialny w pocie czoła pracował nad kolejnym projektem. Mowa tutaj o Wolfenstein II: The New Colossus, który wzbogacił bibliotekę najmłodszej platformy Nintendo. Obawy czy omawiana konsola ma szansę uciągnąć tak zaawansowany First Person Shooter były ogromne. Ponownie nie obeszło się bez pewnych cięć i wielu sztuczek, ale Panic Button dostarczyło fenomenalny produkt, który robi wrażenie na każdym kroku.

Koszmar wciąż trwa

Jeżeli ktoś nie miał styczności z Wolfenstein II, to uprzedzam, że pewne informacje lub obrazy mogą zawierać spoilery. Akcja „dwójki” ma miejsce zaraz po wydarzeniach z The New Order. Jak się pewnie domyślacie, niezniszczalny William Joseph „B.J.” Blazkowicz przeżył i musi dalej walczyć z nazistami. Niestety, jego ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa, a pierwszą potyczkę z wrogiem toczy na wózku inwalidzkim. Odkryto pozycję ruchu oporu i nie pozostaje nic innego, jak odeprzeć atak nieprzyjaciela. W międzyczasie gra przedstawia dzieciństwo protagonisty. Gracze dostają możliwość poznania losów herosa z czasów, gdy był jeszcze dzieckiem.

Reklama



Wolfenstein II - Tryb Handheld (kliknij, aby powiększyć)

 




Wolfenstein II - Tryb TV (kliknij, aby powiększyć)

 

To właśnie z tych wydarzeń można się dowiedzieć, że jego ojciec był rasistą, tyranem i wyżej stawiał pieniądze niż swoją rodzinę. Zmuszał potomka do makabrycznych czynów, a gdy ten się nie zgadzał, to bił go, wiązał i pod naciskiem starał się zmienić w swoją podobiznę. Czy mu się to udało? Tego będziecie musieli dowiedzieć się sami. W „dwójce” powróci wiele znanych postaci z „jedynki”, w tym okrutna Irene Engel, która za wszelką cenę chce zniszczyć tych, którzy nie zgadzają się na nazistowską dyktaturę. Historia Wolfenstein II: The New Colossus jest ważnym aspektem całej zabawy i szkoda by było zdradzać te wszystkie smaczki. Wierzcie, że fabuła robi wrażenie i zachęca do dalszej zabawy. Niby strzelania nie brakuje, ale ciągła walka ma solidne ku temu podstawy.

Panic Button ponownie nie zawiodło

Omawiany tytuł jest jedną z najbardziej zaawansowanych gier pod względem geometrii poziomów. Ilość detali robi ogromne wrażenie i aż dziw bierze, gdy tak bogata produkcja nie ma większych problemów na dzisiejszym sprzęcie. Tym większe obawy pojawiały się po zapowiedzi Wolfensteina na Nintendo Switch. Do prawidłowego działania potrzeba określonych zasobów, a jak wiadomo, ten sprzęt nie jest napędzany najpotężniejszym procesorem na rynku. Ludzie odpowiedzialni wcześniej za mobilnego Dooma mieli teraz nie lada zadanie. Przystosować jeszcze bardziej wymagającą grę do specyficznej platformy. Nikt nie wierzył w 60 klatek na sekundę i rozdzielczość 1080p, ale obawy co do 30 FPS-ów i 720p były już realne.




Wolfenstein II - Tryb Handheld (kliknij, aby powiększyć)

 




Wolfenstein II - Tryb TV (kliknij, aby powiększyć)

 

Co więcej, trzeba było wziąć pod uwagę fakt, że maszyna Nintendo działa w dwóch trybach, gdzie tylko jeden pozwala na wykorzystanie pełni mocy. Na szczęście, taki projekt nie trafił w ręce żółtodziobów tylko do Panic Button, a ci już wcześniej podjęli się podobnego wyzwania. Efekt ich pracy zrobił na mnie duże wrażenie. Zastosowali masę mechanizmów, uproszczeń, a nawet i technik, które swoje początki pamiętają jeszcze na pierwszej konsoli Xbox. Nie sądziłem, że to, co dane mi było zobaczyć w Doom zostanie przebite w The New Colossus. Dobrze, że w 2018 mamy jeszcze firmy, dla których optymalizacja coś znaczy, bo słabych portów na różne platformy nie brakuje, a dopracowanych do tego stopnie nie ma aż tak wiele.

Reklama

Wolfenstein II to: Kompromisy, kompromisy, kompromisy

Żeby w ogóle można było mówić o grywalnym Wolfenstein II na Nintendo Switch, Panic Button musiał tak przerobić grę, aby w danej chwili wszystko działało i wyglądało, jak należy. W pewnych miejscach dodano nowe ściany, zmniejszono ilość klatek na sekundę danym NPC-kom, usunięto pewne efekty graficzne, a także zastosowano dynamiczną rozdzielczość. Ten ostatni element jest dość istotny, gdyż w dużej mierze dzięki niemu omawiany tytuł jest obsługiwany przez sprzęt japońskiej firmy. W pewnych momentach widać, że obraz jest ostrzejszy, a w innych bardziej rozmazany. Podczas ruchu jest to mniej zauważalne, ale jak zatrzymamy się gdzieś na chwilę, to dostrzeżemy różnice.




Wolfenstein II - Tryb Handheld (kliknij, aby powiększyć)

 

Reklama



Wolfenstein II - Tryb TV (kliknij, aby powiększyć)

 

Zredukowano dystans wczytywania się obiektów oraz tekstur, ale nie na tyle, aby wyglądało to, jak pop-up z czasów PSX-a. Część elementów otoczenia w tym woda czy cienie też korzystają z mniej zasobnych technik i nie robią takiego wrażenia jak na PC i innych konsolach. Wersja na Nintendo Switch jest pełna przeróżnych sztuczek, dzięki którym rozgrywka jest przyjemna, a oprawa nadal nie traci swojego uroku. Bo pomimo tych wszystkich kompromisów, cięć i sprytnych rozwiązań, „drugi” Wolfenstein to naprawdę dobrze przystosowany port, gdzie dużo się dzieje, a nieliczne spadki animacji nie psują nam zabawy. Przez większość czasu gra trzyma stałe 30 FPS-ów, co już jest nie lada osiągnięciem. W Doom nie udało się tego dokonać.

Wielcy przegrani: audio, przerywniki i karta pamięci

Wspomniana platforma nie ma zbyt wiele wbudowanej przestrzeni na dane, więc aby większe gry mogły w ogóle działać, trzeba najpierw ściągnąć resztę plików. Niestety, Wolfenstein II jest tego niechlubnym przykładem. Oczywiście, na pudełku z grą widnieje odpowiednia informacja, ale jednak trochę to przykre, że nie można od razu grać. Domyślam się, że karta do Nintendo Switch tania w produkcji nie jest, ale konsola ma już półtora roku i trzeba znaleźć jakieś lepsze rozwiązanie.




Wolfenstein II - Tryb Handheld (kliknij, aby powiększyć)

 




Wolfenstein II - Tryb TV (kliknij, aby powiększyć)

 

Reklama

Już sam wielki napis na okładce „Requires Internet Connection” trochę odstrasza od zakupu. Decydując się na wersję cyfrową, problem nieco znika, o ile ktoś posiada w miarę dużą kartę microSD. Żeby dane zajmowały jak najmniej miejsca, zdecydowano się zredukować jakość audio oraz tekstur. Było to do przewidzenia, gdyż w Doom zastosowano identyczne rozwiązanie. Dodam, że przerywniki nie są na silniku gry, tylko zostały przekształcone do formy materiałów wideo o przyzwoitej jakości. Na dużym ekranie widać, że żadne to 1080p, za to grając mobilnie prezentują się o wiele lepiej.

Wolfenstein z krwi i kości

Mogłoby się wydawać, że wersja na Nintendo Switch nie spełniła wszystkich obietnic, ale ostateczny efekt wynagradza wszystkie niedociągniecia. Uważam, że to jedna z najładniejszych produkcji na tę platformę i bawiłem się przy niej wspaniale. Może i nie ma tych wszystkich „wodotrysków” graficznych, ale i tak całość prezentuje się okazale. Nadal przy wystrzale z broni energetycznej widać cząsteczki rozpadającego się na kawałki nazisty. Masa lokacji zapiera dech w piersiach, a walka z większą liczbą przeciwników daje mocnego kopa adrenaliny. Wszystko to zamknięte w małej obudowie tej mobilno-stacjonarnej konsoli.




Wolfenstein II - Tryb Handheld (kliknij, aby powiększyć)

 




Wolfenstein II - Tryb TV (kliknij, aby powiększyć)

 

Cieszę się, że po Skyrim i Doom nadszedł czas na Blazkowicza i liczę, że to nie ostatni taki projekt. Uboższa w detale i rozdzielczość gra, oferująca praktycznie te same doznania co na dużych platformach, to coś, za co warto lubić Switcha. Wolfenstein jest pełnoprawnym produktem, który daje to samo w podstawowej formie. Może nie jest tak płynny, zdarza mu się być lekko rozmazanym, ale to nadal ten sam Wolf, którym świat zachwyca się od kilkunastu miesięcy. W pewnym sensie udało się to, czego Doom jednak nie dowiózł. Stworzono praktycznie idealny port na sprzęt Nintendo. Ciężko oczekiwać czegoś więcej z takiej konfiguracji, a i tak efekt można określić jako wspaniały.

Dylemat cenowy

Chyba jedynym poważnym minusem omawianej wersji jest jej obecna cena. Decydując się na zakup pod PS4, XONE czy PC można mówić o kwocie, która nie przekracza 100zł. W przypadku Nintendo Switch poniżej 200zł na razie nie uda się kupić. Rozumiem, gdyby cała gra znajdowała się na karcie, ale tak nie jest. Jeżeli konsola japońskiej firmy jest Waszą główną i dużo gracie mobilnie to spokojnie możecie inwestować w ten port, cała reszta powinna się jednak trochę wstrzymać. Zdaje sobie sprawę, że dla tej platformy to zupełnie nowy tytuł, w który włożono dużo pracy i serca, ale według mnie w dniu premiery powinien on kosztować około 189zł. Dokładnie tyle samo zapłaciłem za Dooma i nie żałowałem ani złotówki, ale 229 to lekka przesada, biorąc pod uwagę, że gry na tę platformę nie tanieją zbyt szybko. Kompromisy powinny być nie tylko w samej grze, ale i polityce cenowej. Jeżeli inne firmy potrafią wyjść z ręką do klienta, to czemu w tym przypadku tego nie zrobić?

Bethesda dostarcza naprawdę duże tytuły na Nintendo Switch i wierzę, że nie jest to ich ostatnie dzieło. Nadal mocno liczę na Fallouta albo coś zupełnie nowego. Dotychczasowe próby wydają się na tyle pozytywne, że można oczekiwać jeszcze więcej. Kto chce i może niech zainwestuje w Wolfensteina, bo to naprawdę solidny port, który można nawet pokazywać innym, jako mocny przykład mobilnego grania w FPS-y. Ja natomiast wracam do świata, gdzie Blazkowicz będzie musiał znowu wszystkich pokonać, ale na wyższym poziomie trudności.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama