Felietony

Właśnie dlatego mam dystans do Kickstartera. Szkoda, że przykładem jest polski projekt

Konrad Kozłowski

Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...

62

Raczej sporadycznie wypowiadam się na temat projektów pochodzących z KickStartera. Zdaję sobie po prostu sprawę, że opisując większość z nich tak naprawdę przywołuję cechy produktu, który jeszcze długo nie stanie się rzeczywistością, a na pięknych obrazkach oglądamy jedynie wizję jego użyteczności w codziennym życiu. Fundamentem kampanii crowdfundingowej jest jednak istniejący prototyp, a gdy nawiązuje się bezpośredni kontakt z zespołem odpowiedzialnym za wprowadzenie produktu do sprzedaży można uwierzyć, że faktycznie do tego dojdzie.

A właśnie tak było z Woolet - mądrym portfelem i pierwszym projektem, w który rzeczywiście uwierzyłem. Sama teoria prezentowała się imponująco, dlatego blisko rok temu opisałem ten pomysł szerzej na Antyweb, dopytując jego autorów o najdrobniejsze szczegóły. Jest jednak coś, czego nie zrobiłem - sam osobiście nie wsparłem projektu, głównie dlatego, że w okolicach premiery miał do mnie trafić egzemplarz testowy, na podstawie którego wyrobiłbym sobie o Woolet ostateczną opinię. Bardzo prawdopodobne, że niedługo później zdecydowałbym się na zakup jednego z dostępnych modeli portfela, ponieważ urzekły mnie one pod każdym możliwym względem - wizualnie oraz technologicznie.

Jak to miało działać? Powróćmy do tekstu sprzed roku:

W portfelu znajdzie się moduł Bluetooth, łączący się bezprzewodowo z naszym smartfonem. Całość uzupełni aplikacja mobilna, pozwalająca kontrolować łączność pomiędzy telefonem i portfelem. Jeśli zostanie ona zerwana, zostaniemy o tym błyskawicznie poinformowani w postaci powiadomienia oraz dźwięków wydawanych przez portfel – właśnie tak, w portfelu zmieścił się także głośnik o minimalnych rozmiarach. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to „alarm” możemy wywołać na żądanie, na przykład próbując zlokalizować portfel w mieszkaniu. Wtedy też, z dokładnością do 0,4 metra, informowani jesteśmy o dystansie pomiędzy telefonem i portfelem. To nie wszystko. We wszystkim udział bierze także GPS. Ostatnia znana lokalizacja portfela zostanie zaznaczona na mapie. Jeśli w okolicy znajdą się inni posiadacze Woolet, ich telefony będą mogły zostać wykorzystane w celu namierzenia twojego portfela.

Jednak nie sama łączność portfela ze smartfonem miała być rewolucją, a metoda zasilania. Nie chcieliśmy przecież, by portfel stał się drugim smartfonem czy smartwatchem, które to musimy podłączać do ładowarki prawie każdego wieczora. W portfelu miała zostać zastosowana technologia, która pozwalałby na ładowanie baterii poprzez przemianę energii mechanicznej na energię elektryczną. Tak opisywałem wcześniej to rozwiązanie:

Docelowo ma ona pracować przez 2 lata, ale jej czas pracy ma przedłużyć technologia pozwalająca na przełożenie energii mechanicznej na elektryczną, czyli ładowanie piezoelektryczne. Krótko mówiąc, codziennie korzystając z portfela będziemy przedłużać wydłużać czas pracy baterii. Planowane jest również umożliwienie ładowania samego smartfona korzystając z tego rozwiązania. Wśród planów autorów Woolet, jest również przygotowanie aplikacji na Apple Watch, umożliwiającej jeszcze wygodniejsze baczenie na to, co dzieje się z naszym portfelem.

O sukcesie na Kickstarterze rozpisywały się serwisy z całej Polski. A faktycznie było o czym pisać, bo projekt zdecydowało się wesprzeć ponad 2400 użytkowników, a zamierzona kwota docelowa, 15 tysięcy dolarów, została znacznie przekroczona - uzbierano 331 tysięcy dolarów. Prawda że piękne? Niestety w tym momencie ta szczęśliwa część opowieści się kończy. Pierwsza planowana dostawa miała dotrzeć do klientów oraz testerów już w kwietniu. Później ten termin wielokrotnie przekładano, aż kontakt zupełnie się urwał. Postanowiłem odpuścić temat i zaczekać do chwili, gdy autorzy Woolet będą w pełni gotowi.

Tymczasem przed kilkoma dniami zapoznałem się ze szczególnie nieszczęśliwymi informacjami. Michał Dunin z NowyMarketing.pl przybliżył pełną, zakulisową historię Woolet. Prawda okazała się nadzwyczaj brutalna, ponieważ zdecydowana większość, jeśli nie wszystkie zapewnienia były nieprawdziwe. Technologii mającej zapewnić samoczynne ładowanie się baterii nie udało się zaimplementować, a jej planowany zamiennik, ładowanie energią słoneczną, nie wymaga szerszego komentarza.

Skończyło się na propozycji ładowania bezprzewodowego, lecz zapowiadane darmowe ładowarki ostatecznie nie zostały i nie zostaną dostarczone do klientów nieodpłatnie. Wysyłki z sierpnia dotarły do klientów, lecz portfele posiadały wszyte baterie mające zapewnić działanie portfela przez pół roku. Z kolejną paczką miała dotrzeć następna bateria, którą musieliby umieścić wewnątrz portfela na własną rękę.

W międzyczasie zabrakło przejrzystych komunikatów ze strony ekipy Wooleta dla klientów, którzy wsparli ostatecznie projekt kwotą 22-krotnie wyższą, niż w teorii była potrzebna. Nie znajduję się na pozycji, w której mógłbym mieć do kogokolwiek pretensje, ale bardzo szczerze żałuję, że to właśnie projekt o polskich korzeniach jedynie potwierdził mój ogromny dystans do tego, co dzieje się na serwisach typu Kickstarter. Bardzo zmartwił mnie taki obrót sprawy, dlatego wysłałem zapytanie do włodarzy Woolet oraz agencji PR z zapytaniem o komentarz dotyczący obecnej sytuacji.

Tak sytuację przedstawia CEO Woolet, Marek Cieśla:

Ciężko się nie zgodzić z faktem, że zmiany technologiczne przyczyniły się do wydłużenia procesu produkcyjnego i do opóźnienia w wysyłkach. Firma popełniła błędy komunikacyjne. Podczas produkcji okazało się, że rozwiązanie, w którym baterią można było ładować przez nacisk, jest nieefektywne. Przedstawiono backersom alternatywy, ponieważ wystąpiła obawa, że zarzucą rozwiązaniu, iż jest słabe. Efektem informacji zwrotnej było zrobienie nowego rozwiązania, bazującego na ładowaniu bezprzewodowym. Oczywiście część z nich była niezadowolona, że nie mają ładowania przez nacisk, inne osoby narzekały, że rozwiązanie jest super, ale produkcja się opóźni, a jeszcze inni, że będą musieli kupić sobie ładowarki bezprzewodowe. Tutaj też wyszliśmy do przodu z inicjatywą i zaproponowaliśmy, że dostaną takie pady za darmo, a jedynie co to zapłacą sobie za transport od producenta gdzie im zakupimy te pady (6 dolarów). Połowa skorzystała z tej akcji, a druga połowa postanowiła zakupić wersję obszytą skórą, którą pod ten projekt zrealizowaliśmy.

Prawdę mówiąc cały proces był typowo startupowy, gdzie w wielu miejscach polegliśmy, ale i dużo się nauczyliśmy. Zdaję sobie sprawę, że ponad 80% wszystkich kampanii na Kickstarterze albo jest opóźnionych albo nigdy nie zostało dowiezionych, ale to nas nie tłumaczy w niczym. Natomiast trzeba jasno sobie powiedzieć: Kickstarter to nie jest sklep, tak naprawdę ludzie wpłacają pieniądze aby wesprzeć dany projekt. Czy to za przysłowiowy wpis na twiterze "Dziękuję Tim za wsparcie nas", czy to będzie koszulka - nie ma to znaczenia. Osoby, które myślą, że dostaną dokładnie taki sam produkt, jaki był pokazany podczas kampanii, widocznie nie czytały regulaminu Kickstartera.

Obecnie widząc co się dzieje, postanowiliśmy głębsze zmiany w Zarządzie. Pożegnaliśmy się z Bartem Zimnym, który od początku był odpowiedzialny za procesy związane z elektroniką i oprogramowaniem. Otwierając oddział Woolet Polska postanowiliśmy przejąć to pod własne skrzydła aby mieć lepszą kontrolę nad tym procesem. Obecnie w Radzie Dyrektorów są dwie osoby, natomiast w oddziale polskim nastąpiła zmiana kadrowa, gdzie przyszły inwestor zasiądzie w roli pełnomocnika spółki amerykańskiej.

Aktualizacja (05.02.2016):

Otrzymałem wiadomość od Barta Zimnego, przywoływanego w powyższej wypowiedzi Marka Cieśli, dlatego czuję się zobligowany do publikacji także jego oświadczenia dotyczącego sytuacji w Woolet.

W artykule “Właśnie dlatego mam dystans do Kickstartera. Szkoda, że przykładem jest polski projekt” pojawiły się nieścisłości związane z sytuacją w spółce Woolet. Proszę zatem przyjąć moje wyjaśnienia.
Po pierwsze, to prawda, że zostałem usunięty z zarządu spółki. Nieprawdą jest jednak, że do zarządu „dołączył” Pan Marek Cieśla. Pan Marek Cieśla był członkiem zarządu – co więcej, jego prezesem – od początku istnienia spółki. Był on osobą decyzyjną w spółce, jednym z jej pomysłodawców i jej spiritus movens. W zwiazku z tym, uczestniczył w podejmowaniu wszelkich strategicznych decyzji co do rozwoju produktu. Po drugie, wspomniany artykuł oraz wypowiedź Pana Cieśli sugeruje również, jakobym mógł przyczynić się do nieprawidłowego funkcjonowania spółki i to właśnie było bezpośrednim powodem rozstania. Nie jest to prawdą. W mojej ocenie jedynym powodem wykluczenia mnie ze spółki są względy finansowe.
Po trzecie, nie jest prawdą jakoby wszelka odpowiedzialność za procesy i ich wątpliwe powodzenie związane z elektroniką i oprogramowaniem spoczywały na mnie. Decyzje co do kierunków rozwoju technicznego produktu podejmował zespół, pod przewodnictwem prezesa zarzadu.
Majac na względzie dobro spolki Woolet oraz moje dobre imie, zdecydowałem sie zastosować powyższe wyjaśnienia.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

KickStarterhotwoolet