W mediach zawrzało. Polskie Stronnictwo Ludowe pakuje walizki i za 700 milionów zł wyrusza w kosmos. Parafrazując Douglasa Adamsa, rzeknę: na razie i ...
Wiśta wio, furmanką w kosmos!
Dziennikarz, pisarz, nauczyciel akademicki, specja...
W mediach zawrzało. Polskie Stronnictwo Ludowe pakuje walizki i za 700 milionów zł wyrusza w kosmos. Parafrazując Douglasa Adamsa, rzeknę: na razie i dzięki za wszystkie kartofle!
Dziś piąteczek, więc miałem pisać coś luźnego o grach komputerowych - prawdę mówiąc w zanadrzu miałem świetny temat o zapomnianej już dziś, najtrudniejszej grze świata, za której ukończenie oferowano luksusowy samochód. Ale to nie ucieknie, napiszę o tym w przyszłym tygodniu.
Temat zmieniłem, bo oto dziś rano, sklejonymi jeszcze snem oczyma, dostrzegłem informację, dzięki której uznałem, że jednak nadal śpię. Otóż polscy specjaliści od przerzucania obornika widłami postanowili polecieć w kosmos. Co ciekawe, koniec końców okazało się, że jednak to nie jakiś groteskowy sen. Sól naszej ziemi, orne chłopy chcą furmanką polecieć na orbitę (nie osobiście, rzecz jasna), żeby z góry patrzeć, na które pola będzie padał deszcz...
Ale o co chodzi?
Zapewne o przedwyborczą gorączkę, która owocuje stanami bliskimi demencji. Jedni politycy jadą na Ukrainę i stają pod flagami organizacji, która wymordowała sto tysięcy Polaków, a dziś żąda zmiany polskich granic, inni postanowili zamienić traktory na rakiety kosmiczne. Ciężko mi powiedzieć, jakie używki dostępne są w sejmowej stołówce, ale na pewno dają mocnego kopa.
Ale ad rem. Otóż - według tego, co czytam właśnie w Rzeczpospolitej - poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego (czy raczej: kosmicznego) forsuje projekt powołania Polskiej Agencji Kosmicznej. Jego partyjny ziomal i lider zarazem, Janusz Piechociński, działa z kolei nad "Krajowym programem sektora kosmicznego".
A co to i po co? Już mówię. Celem programu jest budowa polskiego satelity obserwacyjnego. Udało mi się właśnie ściągnąć cały program ze stron ministerialnych, lecz nim przejdę do jego omówienia, mała anegdota, która trafnie obrazuje ambicje polskich ludowców.
Boso, ale w ostrogach...
Cesarz Etiopii Menelik II był światłym władcą, który chciał unowocześnić swój kraj i wzbogacić go o najnowsze techniczne zdobycze Europy i Ameryki. W 1890 roku dowiedział się o wynalezieniu w USA krzesła elektrycznego i z miejsca uznał, że takie urządzenie bardzo się w Etiopii przyda. Natychmiast więc zamówił trzy egzemplarze.
Kiedy towar trafił na cesarski dwór i został rozpakowany, władca doznał szoku - okazało się, że krzesła elektryczne potrzebują... elektryczności! Było to bardzo niewesołe odkrycie, bowiem jedyny prąd, jaki wówczas był w Etiopii, to prąd wody w rzece.
Cesarz, nie w ciemię bity, szybko znalazł nowe zastosowanie. Dwa krzesła kazał wyrzucić na śmietnik, a z trzeciego zrobił sobie... tron. Mało tego, fakt, iż było to zabójcze krzesło, wykorzystał w celach propagandowych - wszak skoro mógł na nim siedzieć, oznaczało to, że miał nadludzkie moce!
Historia ta wydarzyła się ponoć naprawdę i dedykuję ją wszystkim sejmowym kosmonautom...
Program działań na rzecz bla bla bla...
– Czas najwyższy, byśmy widzieli kosmos nie tylko jako niesamowitą przestrzeń, ale również dziedzinę rozwoju polskiej gospodarki – mówi poseł PSL Jan Bury, który forsuje w Sejmie projekt powołania Polskiej Agencji Kosmicznej. (źródło)
Niesamowitą przestrzeń to ja widzę, owszem, ale w głowach parlamentarzystów. Gdyby Jan Bury, były aktywista kosmicznego Związku Młodzieży Wiejskiej, częściej czytał Antyweb, być może wiedziałby, że trochę polskiego sprzętu z powodzeniem krąży już po orbicie, a nasi naukowcy biorą udział w wielu międzynarodowych projektach związanych z badaniem i wykorzystaniem przestrzeni kosmicznej. Cóż, może członkowie PSL nadal myślą, że gwiazdy to kryształki przytwierdzone do wielkiej czarnej kopuły lub dziurki w aksamitnym płaszczu nocy. Nie mam pojęcia...
"Program działań na rzecz rozwoju technologii kosmicznych i wykorzystywania systemów satelitarnych w Polsce" (większej miski nie było, co?) dostępny na stronach ministerialnych pochodzi z czerwca 2012 roku. Głośno jednak zrobiło się o nim dzisiaj - przy piąteczku. W sumie to fajny termin, bo jest luz, chętniej i częściej się śmiejemy, a szczególnie, gdy wyobrazimy sobie, jak pakujemy parlamentarzystów do rakiety i wystrzeliwujemy ich w kosmos. Bez biletu powrotnego.
Cóż jednak takiego mamy w tym niezwykłym programie? Pitu pitu na 40 stron, nie licząc załączników, których dziwnym trafem w dokumencie nie ma. Lekturę polecam osobom cierpiącym na bezsenność.
W każdym razie udało mi się znaleźć tam sensowny akapit mówiący o tym, o czym tłukę regularnie na łamach Antyweb - że jesteśmy już w kosmosie:
Polska w ciągu ostatnich 20-30 lat wykształciła własny sektor kosmiczny, który a. Składa się on z kilku ośrodków naukowych, kilkunastu grup badawczych w szkołach wyższych oraz kilkudziesięciu małych i średnich przedsiębiorstw, które część swojej działalności przeznaczają na przedsięwzięcia związane z technikami satelitarnymi (głównie rozwój aplikacji) lub technologiami kosmicznymi. Zakłada się, że w niedługim czasie w przedsięwzięcia w sektorze kosmicznym włączą się także duże przedsiębiorstwa, zwłaszcza po planowanym przystąpieniu Polski do Europejskiej Agencji Kosmicznej.
Czyli jest dobrze. Specjaliści od buraków, kartofli i furmanek mówią jednak, że dobrze nie jest. Zapewne wiedzą, co mówią, w końcu technologie kosmiczne na polskiej wsi to chleb powszedni. Przecież kiedy rozbija się jakieś UFO, zawsze robi to na zadupiu. Pamiętajmy, kogo najbardziej cenią obcy. Czy przylecieli do Tuska? Nie. To może do Kwacha? Też nie. 10 maja 1978 roku odwiedzili Jana Wolskiego z Emilcina - jadącego furmanką rolnika z wykształceniem podstawowym. Nie wiadomo, co mu powiedzieli, ale obstawiam te słowa: "słuchajta no, Janie, przyńdzie czas, że wasi bydom u władzy i polecita do nieba".
Reagan wymyślił, my zrealizujemy
Program satelitów obronnych i tzw. wojen gwiezdnych forsował Ronald Reagan. Dziś wracamy do tego pomysłu. Mamy tyle szmalcu na kupowanie samolotów i czołgów z zachodniego demobilu, że stać nas będzie również na satelitę wojskowego. Serio!
Jednym z priorytetów wymienionych w programie są "obronność i bezpieczeństwo narodowe". W ramach tego punktu mamy przygotować studium wykonalności "polskiego satelity obserwacyjnego o bardzo wysokiej rozdzielczości przestrzennej". Po co? Siedzicie? Jeśli nie, to usiądźcie:
Samodzielne monitorowanie rozwoju sytuacji j, w tym analizowanie sytuacji faktycznej i jej konsekwencji politycznych oraz gromadzenie dostępnych informacji technicznych (jednostka wiodąca – MON, MSZ w zakresie oceny konsekwencji politycznych).
Albo ja tego po prostu nie rozumiem, albo mamy do czynienia z największą paranoją od czasów zimnej wojny. Ale czemu nie? Za te marne grosze? Rzepa twierdzi, że sprzęcik wyniesie ledwie 700 milionów zł, a roczne nakłady wdrażania programu to tylko 32 miliony euro. Umówmy się - to jest pestka. Za to jakie korzyści!
Już widzę te rakiety z czterolistną koniczynką PSL startujące z kosmodromu w podlubelskich Rykach. Już widzę szczęśliwych rolników, którzy w końcu wyszli na swoje, bo dzięki polskiemu programowi podboju kosmosu w swoich oborach i chlewach produkują komponenty satelitów wojskowych. Widzę też szczęśliwych kierowców, którym przestał przeszkadzać i stan nawierzchni, i brak autostrad - w końcu mogą teraz do pracy latać rakietą. A te niedożywione dzieci? Już nigdy nie będą głodne, bo PSL przywiezie im ser prosto z Księżyca.
Kilka lat temu rząd chciał położyć łapę na przemyśle gier komputerowych. Większość polskich twórców powiedziała wprost - won i wara! Tam, gdzie biznesmenów zastępują urzędnicy i politycy, z czasem zostaje tylko wypalony krater. Na szczęście tabletowy minister Pawlak przeminął z wiatrem, więc i gamedev mógł odetchnąć. Niestety, następca Waldemara wziął sobie na cel przemysł kosmiczny. Jak to rokuje, możecie odpowiedzieć sobie sami...
Zdjęcia pochodzą oczywiście z filmu "Le voyage dans la Lune" Georges'a Mélièsa
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu