Często się zdarza, że instaluję "od nowa" Windows 11. Po prostu lubię w nim grzebać, na kilku komputerach co jakiś czas żongluję systemami operacyjnymi: również w wersjach testowych. Niestety, od dłuższego czasu po instalacji Windows 11 zawsze robię to samo: pozbywam się bloatware'u. Dziwnie czuję się z tym, że "okienka" stały się swego rodzaju słupem ogłoszeniowym i dzikim jarmarkiem w jednym.
Oto pierwsza rzecz, którą robię po instalacji Windows 11. Dramat, dramat i jeszcze raz dramat
Windows 11 wkracza na scenę tutaj "na pełnej". Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zauważysz po świeżej instalacji tej "jedenastki", jest prawdziwa eksplozja programów z kategorii "niechcianych". Witamy w erze bloatware'u w pełnej okazałości. Co się dzieje, kiedy już zaczynasz instalować nowy system? Przygotuj się na taniec wśród programów, których nigdy nie zamierzałeś używać. To tak, jakbyś zamówił kawę na Orlenie, a dostałbyś do tego cały wybór czasopism ubogaconych linią jedynej słusznej partii w Polsce.
Pamiętam czasy, kiedy po instalacji systemu Windows wystarczyło kilka kliknięć, aby zainstalować tylko to, co było nam potrzebne. Dziś? Dziś jesteśmy bombardowani programami, które ustawiają się w kolejce, by zawładnąć naszym ekranem i przestrzenią dyskową. A co robią te programy? Nic specjalnego, tylko zajmują cenne miejsce na dysku i czekają, aż nadejdzie ich chwila, aby zirytować nas jak natarczywi sprzedawcy na targu. Po co mi wybór kilku pasjansów? Candy Crush Saga - po co mi to? Disney+? Będę chciał mieć, to zainstaluję. Instagram? Prime Video? TikTok? Clipchamp? Teamsy?
Wiem, że Windows 11 musi się biznesowo spiąć, że jego rozwijanie kosztuje pieniądze i wdrożono do niego nowy model dystrybucji. Żyjemy w erze Windows as a Service. Ale to tak, jakbyś kupił nowe auto, a producent umieścił w nim zestaw reklam: od ścierki do czyszczenia szyb po szampon do tapicerki. Z tym, że takie reklamy są jeszcze jakkolwiek w kontekście auta przydatne. To, co dostaję w Windows 11 jest "przydatne inaczej". Całe szczęście, że nie wyskakuje nic na pełnym ekranie i nie pyta mnie, czy zechciałbym to zainstalować i za to zapłacić.
Jeśli myśleliście, że Windows 10 był pełny niechcianych programów, to Windows 11 postanowił pobić jego rekordy. Nie, akurat to nie jest ewolucja, to z pewnością regres w dziedzinie użytkowej wygody. Czy jednak Microsoft zmieni swoje podejście? Pewnie, że nie: za "darmowość" Windows 11 płacimy wszyscy - właśnie tego typu zjawiskami, jak rozwijający się w najlepsze bloatware.
Jest mnóstwo programów, których można użyć do tego, aby oczyścić Windows 11. Jednym z takich narzędzi jest Windows10Debloater. Tak, działa na jedenastce naprawdę dobrze i można go z powodzeniem użyć do tego, by pozbyć się bloatware'u. Otwórzcie w trybie administratora Windows PowerShell (prawoklik -> Uruchom jako Administrator) i wywołajcie komendę: "iwr -useb https://git.io/debloat|iex". System wykona punkt przywracania i po chwili otworzy program. W nim można zdezaktywować różne funkcje Windows, a przy okazji - pozbyć się także niechcianych programów. Wszystko odbywa się szybko, prosto i przyjemnie.
Windows 11 zdaje się pojmować rozwój jako zjawisko, w ramach którego dostajemy więcej programów, których nie potrzebujemy niż tych, które chcielibyśmy mieć. Naprawdę, osobliwe jest to, że Microsoft tak mocno potrafi "zasyfić" nasze maszyny jeszcze zanim my zabierzemy się za instalację czegokolwiek. Od pewnego czasu używam tego sposobu na brak bloatware'u w Windows 11: działa to jednak tylko z programami firm zewnętrznych. Niestety, te od Microsoftu w dalszym ciągu nas "atakują". Cóż, pozostaje mnie i Wam za każdym razem używać debloatera, który skutecznie rozprawia się ze wszystkim, co raczej przeszkadza - zamiast realnie nam pomagać.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu