Gry

Nieślubne dziecko Monster Huntera i Dark Souls. Recenzja Wild Hearts

Kacper Cembrowski
Nieślubne dziecko Monster Huntera i Dark Souls. Recenzja Wild Hearts
0

Wild Hearts przy trailerach wzbudzał we mnie dość ambiwalentne odczucia. Świetnie RPG z wielkimi potworami, czy może zaledwie marna kopia Monster Huntera?

Omega Force, Koei Tecmo i Electronic Arts — wybuchowa mieszanka przepisem na sukces?

Za Wild Hearts odpowiada Omega Force i Koei Tecmo — deweloperzy, których możecie znać z takich serii gier jak Dynasty Warriors, Attack on Titan, Hyrule Warriors, Fire Emblem Warriors czy One Piece. Wydaniem tej gry zajęło się Electronic Arts w ramach programu EA Originals.

Co mogliśmy wywnioskować po pierwszych trailerach? RPG z ciekawą grafiką, czerpiącą garściami z feudalnej Japonii, walka z przerośniętymi stworami i mnóstwo inspiracji z serii Monster Hunter. Takie połączenie na papierze ma wszystko, żeby okazać się sukcesem — lecz mając na uwadze, że Monster Hunter: Rise pojawił się na początku tego roku na konsolach nowej generacji, czy Wild Hearts ma szansę się przebić i czy gracze mają jakieś argumenty, żeby sięgnąć po rozwiązanie EA?

Magiczna Azuma i wielkie zwierzaki

Wild Hearts zabiera nas do Azumy, magicznej krainy, która — jak wspomniałem wcześniej — wygląda jak feudalna Japonia, co jest ogromną zaletą. Uroku temu światu dodają Kemono, czyli wielkie stworzenia (czasem abstrakcyjne, na przykład leśne stwory, będące mieszanką Bulbasaura z kotem, a czasem wyglądające jak po prostu przerośnięte zwierzęta). Kiedyś Kemono żyły w zgodzie z mieszkańcami Azumy, lecz ich nastawienie się znacznie zmieniło i zaczęły być ogromnym zagrożeniem dla wszystkich ludzi.

Wtedy wchodzimy my, cali na biało — wcielamy się w łowcę, którego zadaniem jest ujarzmianie wielkich bestii i bronienie wszystkich mieszkańców tej uroczej krainy. To właściwie cała fabuła — historia nie ma szans więc nas porwać, lecz w tego typu produkcjach nie to jest najważniejsze. Zawsze to jakiś pretekst do wykonywania kolejnych questów, pokonywania bestii i spędzenia większej ilości czasu w tym świecie — a przecież o to nam chodzi. Historia jest więc tylko wymówką do przebywania w Azumie, chociaż nie da się ukryć, że mogłaby być nieco bardziej ambitna.

Budowanie to ważna część… walki

Jak już możecie się domyślać, w Wild Hearts mamy do czynienia z widokiem z trzeciej osoby. W kwestii rozgrywki, nowa gra EA pod każdym względem przypomina Monster Huntera, chociaż system walki przypomina nieco Dark Souls (zdaję sobie sprawę z tego, że porównania do serii From Software są już trochę przejedzone). Poza mnóstwem rolli i walką głównie bronią białą, możemy również skorzystać ze specjalnych gadżetów urozmaicających ujarzmianie bestii (np. specjalne śmigła na których możemy latać czy linki pomagające wspinać się na grzbiety potworów), a także mamy możliwość próby uporania się z bestiami na dystans, przy użyciu łuku, a pod wieloma względami najważniejszą (i najdziwniejszą) umiejętnością jest Karakuri.

Karakuri to starożytna umiejętność, którą posiadają tylko nieliczni — i poza całym fabularnym backgroundem sprowadza się to głównie do… budowania. Do konstrukcji potrzebujemy specjalnych nici, które wydobywamy między innymi z drzew czy kamieni, a jesteśmy w stanie postawić wiele elementów, ułatwiających cały proces pokonywania bestii.

Od zwykłych sześcianów, które podbijają nas w powietrze i pozwalają na silny atak z góry, po ściany z wielkim i potężnym młotem i wiele więcej — dzięki temu możemy przygotować idealną pułapkę na bestię, zadać jej więcej obrażeń lub stworzyć świetną tarczę. Zdobywanie nici nie jest problemem nawet podczas walki, gdyż dookoła zazwyczaj jest mnóstwo drzew. Podobnie jest w przypadku samego HP… i chociaż możemy stracić sporo punktów życia podczas walki, to leczymy się specjalną wodą (ponownie — animacja jej picia jest bliźniacza do opróżniania butelki Estusa), której źródła są na każdym kroku.

Walki z bestiami zazwyczaj dzielą się na kilka segmentów, gdyż bestie po otrzymaniu sporych obrażeń zaczynają uciekać — i to jest dla nas moment na uzupełnienie wszystkich zasobów. Po czasie w grze dołącza do nas również mały towarzysz, który jest w stanie zwrócić na siebie uwagę stwora lub podrzucić nam zasobów do budowli czy leczenia.

Ulepszenia idące w parze z grindem

Nasza umiejętność budowli przekłada się również na rozwijanie obozów i budowanie kolejnych elementów, które pomagają naszej postaci się rozwijać. Różne bronie i wiele opcji pancerzy, co przekłada się na style rozgrywki. Wszystkie ulepszenia wiążą się jednak z typowym grindem, czyli pokonywaniem w kółko potworów.

Rozgrywka jest wciągająca i potrafi zaangażować, lecz przez całą budowę rozwoju naszej postaci i chęci stania się coraz lepszym… gameplay po czasie robi się niezwykle monotonny. W kółko robimy to samo, więc urok wielkich potworów i pięknych lokacji potrafi prysnąć.

Piękna grafika i solidna całość, ale…

Mogę to już oficjalnie przyznać — Wild Hearts nie jest tanią podróbką Monter Huntera. To naprawdę solida i przemyślana gra, która potrafi zabawić. Angażujący gameplay, ciekawy system budowania, nie najgorsza walka, świetna grafika — jednak po czasie wkrada się pewna monotonia, która podsycana jest długimi i częstymi ekranami ładowania na PS5, małą ilością unikalnych bestii, nieciekawą fabułą i kolosalną ilością grindu.

Czy Wild Hearts jest złą grą? Absolutnie nie — dla fanów gatunku to pozycja, którą zdecydowanie warto się zainteresować. Niestety jednak, nie przynosi to żadnej rewolucji i nowej pozycji EA sporo jeszcze brakuje do poziomu Monster Huntera, chociaż jest to bardzo dobra próba.

Wild Hearts - plusy i minusy
plusy
  • Gameplay potrafi bawić
  • System budowania podczas walki urozmaica całość
  • Dużo możliwości ujarzmiania bestii
  • Klimatyczna grafika
  • Inspiracja feudalną Japonią
  • Wielkie bestie z ciekawymi designami
minusy
  • Wkradająca się po czasie monotonia
  • Mnóstwo długich ekranów ładowania
  • Ilość unikalnych bestii mogłaby być większa
  • Za dużo grindu
  • Fabuła mogłaby być bardziej ambitna

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu