Jakiś czas temu pisałem o filmie Warszawa 1935, na który czekałem już od kilku miesięcy. Obraz zainteresował mnie z przynajmniej kilku względów i byłe...
Jakiś czas temu pisałem o filmie Warszawa 1935, na który czekałem już od kilku miesięcy. Obraz zainteresował mnie z przynajmniej kilku względów i byłem bardzo ciekaw, jak autorzy poradzą sobie z jego realizacją. Wczoraj wybrałem się do kina, by zobaczyć stolicę z lat 30. XX wieku. Stolicę unicestwioną w świecie rzeczywistym, ale odtworzoną w świecie cyfrowym. Jaki był efekt tej wyprawy? Wielkie rozczarowanie.
Może zacznę od końca - gdy po seansie zapalono światła usłyszałem za sobą mężczyznę, który w następujący sposób skwitował film: Jeżeli miałbym krótko powiedzieć, czego zabrakło w tym filmie, to powiedziałbym, że wszystkiego. I komentarz obok mnie: Coś w tym jest. Czy ci ludzie przesadzają i należy bronić obrazu? Raczej nie. Zarówno w trakcie filmu, jak i po seansie miałem wrażenie, że oglądam jakąś próbkę ostatecznego dzieła, urywki, które mają się potem składać na większą całość. Niestety, wspomniany produkt jest już wersją ostateczną.
Nie będę narzekał na czas trwania filmu (choć nie jest to zapowiadane 20 minut, lecz kwadrans), bo każdy przed wizytą w kinie może to sprawdzić i będzie wiedział, że wybiera się na krótki seans. Cena może już wzbudzać więcej dyskusji. Mnie udało się kupić bilet za dziesięć złotych i uważam tę kwotę za rozsądną – gdybym zapłacił tyle, ile zazwyczaj płaci się za bilet kinowy, to pewnie byłbym rozdrażniony. Ten obraz po prostu nie jest wart więcej niż wspomniana "dycha".
Obserwując to, co działo się na ekranie, w głowie pojawiały się następujące myśli: mieli za mało czasu, pieniędzy, ludzi do pracy, materiałów, na podstawie których mogli odtworzyć miasto. Człowiek szuka jakiegoś usprawiedliwienia, ale trzeba sobie zadać pytanie, czy to ma sens? Prace nad filmem nie trwały kilka miesięcy, lecz kilka lat. Materiałów było podobno całkiem sporo – przez długi czas je zbierano, odpowiednio analizowano i wykorzystywano na potrzeby filmu. Pozostaje kwestia pieniędzy.
Nie wiem, jaki był budżet całego przedsięwzięcia i jak ma się on do efektów prac – tu trzeba spytać specjalistów. Jeżeli jednak pomysłodawcy "Warszawy 1935" znaleźli kilku poważnych sponsorów, to trudno uwierzyć, że budżet był śmiesznie niski. Zresztą, na kasie sprawa się chyba nie kończy – może to także kwestia talentu i umiejętności. W kilku miejscach obraz wyglądał po prostu źle i przeszkadzał nawet wielkiemu laikowi, jakim jestem. Zabrakło także pomysłu na spięcie całego projektu.
Film zaczyna się od informacji na temat kilku osiągnięć naszych rodaków w XIX i XX wieku. Wstawki tego typu pojawiają się także w trakcie samego filmu. W jakim celu? Tego nie wiem, ale przeskok z Warszawy nad Atlantyk jest pomysłem co najmniej karkołomnym. W wielu miejscach mamy odniesienia do układu urbanistycznego współczesnej Warszawy, ale osobie spoza tego miasta niewiele to mówi. Twórcy chyba do końca nie wiedzieli co chcą pokazać i jak to zrobić.
Warszawa 1935 to po prostu chaos. Nie znam sytuacji twórców i tego, w jakich warunkach musieli oddać swoje "dzieło", ale wygląda na to, że ktoś ich zmusił to szybkiego sklejenia gotowych lub w miarę gotowych materiałów i pokazania ich publiczności. Bardzo czekałem na ten film, miałem spore oczekiwania, ale pozostało niestety jedynie duże rozczarowanie. Na koniec prośba do innych ekip, które przymierzają się do takich projektów – jeżeli coś robicie, to róbcie to dobrze i pokazujcie efekty dopiero wtedy, gdy uznacie, że są tego godne. A jeżeli nie są godne, to ich nie pokazujcie.
Źródło grafiki: animowany.pl
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu