Recenzja

Wario Ware: Get it Together - recenzja. Szaleństwo wyzwań

Kamil Świtalski
Wario Ware: Get it Together - recenzja. Szaleństwo wyzwań
0

Fani WarioWare musieli czekać właściwie 18 lat na odsłonę, która wraca do korzeni i stawia na prostotę używania przycisków, zamiast nowinek kolejnych konsol. Takich jak aparat DSi w WarioWare: Snapped albo GamePad WiiU w Game & Wario. Czy warto było czekać?

Dla przypomnienia. Ta seria słynie ze swojej konstrukcji oraz niecodziennego poczucia humoru. W grze pokonujemy kolejne etapy poprzez rozwiązywanie krótkich, kilkusekundowych scenek. Najpierw dostajemy podpowiedź, na przykład hasło „Pull!”, po czym od razu jesteśmy transportowani do ekranu z jakąś sytuacją, gdzie trzeba przycisnąć odpowiedni przycisk we właściwym momencie, chociażby do wyrwania włoska wystającego z nosa. Tym razem jednak zadania wymagają więcej zaangażowania.

Do gry wprowadza nas cudownie warioware’owe intro, łączące realne zdjęcia z animowanymi postaciami. Kamera prowadzi nas prosto do przyszłego króla developerów gier, WarioWare, Inc. Akurat na czas, aby ujrzeć koniec prac nad najnowszym arcydziełem. Jednak coś poszło nie po myśli twórców i Wario wraz z przyjaciółmi został wciągnięty do ich gry. W ten sposób twórcy, emmm, ci prawdziwi twórcy WarioWare, otworzyli sobie furtkę do zmodyfikowania dotychczasowej formuły serii.

Przenosimy się na mapę gry, która jest opanowana przez bugi w grze Wario’a! Ten nie może sobie pozwolić na zbugowaną grę, w końcu to ona ma mu zapewnić bogactwo. Zatem nie pozostaje nic innego jak pokonywać kolejne poziomy, aby wyczyścić grę… Obydwie gry. Mapa jest podzielona na etapy, na każdym trzeba przejść przez serię wyzwań, które są ułożone tematycznie, na podstawie bohatera, którego tam spotkamy. Zatem u Jimmy’ego T zmierzymy się z szeroko pojętym sportem, a u sióstr ninja… Z uroczymi zwierzętami. O ile samo dodanie mapy nie jest czymś mocno zaskakującym to już zmiana formuły rozwiązywania zagadek, tak. Tym razem nie wystarczy, po prostu, wciskać odpowiednich przycisków. Wyzwania rozwiązujemy przy użyciu postaci z gry!

Każda postać ma unikalne, lecz proste do wykonania umiejętności. Na przykład Wario może się ruszać w każdą stronę i po wciśnięciu A (lub B, zależy jak komu wygodniej, lecz są to zawsze te same przyciski, niezależnie od postaci), szarżuje na przeciwnika. Volt-9 jeździ nieustannie na deskorolce i na A strzela yoyo do góry, itd. To przy użyciu właśnie tych umiejętności będziemy wskakiwać do dziurki od nosa („Plug!”) lub odtykali wannę („Unplug!”). Przyznać trzeba, że na samym początku jest to bardzo miła i świeża odmiana. Postacie są świetnie animowane, bardzo różnorodne pod względem zdolności i charakteru, ekspresywne, ale… Jest ich coraz więcej i więcej, gra staje się coraz bardziej wymagająca. W pewnym momencie trzeba wybrać kilka postaci, które są losowane w trakcie pokonywania kolejnego etapu, zdolności się mylą. Tworzy się chaos. Zapraszamy drugą osobę, żeby było wesoło i nagle się okazuje, że chaos nie ma limitu, robi się jeszcze większe zamieszanie. Trudno jest ocenić czy takie urozmaicenie rozgrywki to dobra zmiana. Jeżeli usiądzie dwoje graczy to jakoś sobie można poradzić, ale nie wyobrażam sobie zawołania kogoś kto nie ma żadnego doświadczenia w grach (w pierwszej części, żaden problem).

Nie pomaga też to, że niepowodzenie nie niesie ze sobą żadnych konsekwencji. W trakcie mojej rozgrywki, zawsze trafiałem na tę samą kolejność wyzwań. Jeśli ktoś nie chce się męczyć, to może zapłacić sto monet, aby wystartować od momentu porażki z pełną pulą szans. Staje się to nużące, gdyż przegrane występują najczęściej w wyniku nieznajomości umiejętności - często, ledwo co poznanej - postaci, więc rzuca się te monety, bo po co powtarzać? Czy w trakcie gry, dało się na to lekko przymknąć oko? No bo przecież na koniec gry odblokuje się tryb z remiksami, prawda? Nie, niczego takie nie odblokowujemy. Chociaż po pokonaniu gry, nie jest tak źle.

Właściwie, to po przejściu wątku fabularnego, uzyskujemy dostęp do najlepszej części dla wielu graczy. Kilkanaście minigier o zróżnicowanym poziomie trudności, lecz w końcu, W KOŃCU będących zabawnym sposobem na spędzenie czasu ze znajomymi. Są tutaj klasyki jak siatkówka, utrzymywanie piłki jak najdłużej w powietrzu, zapasy. Naturalnie każda z tych gier ma jakąś niespodziankę, wpływającą na reguły zabawy. Wywołują one chęć do takiego towarzyskiego przeszkadzania sobie, nawet sama gra, w regułach ciekawej odmiany hokeja stołowego, zachęcają do powstrzymania wygrywającego za wszelką cenę (w tym czasie, osoba, która zdobyła punkt, musi pokonać miniaturowe wyzwanie wyświetlane w… Krążku). Poza tym czekają klasyki takie jak odblokowywanie nowych kostiumów dla bohaterów, kolorów, szkiców koncepcyjnych, które będę bardzo przyjemną nagrodą dla każdego fana takich specjałów. Zdobywamy je przy pomocy waluty jaką nas nagradzano za przechodzenie kolejnych poziomów. Oczywiście Wario nie byłby sobą, jeśliby wszystko było takie tanie. Za monety kupujemy przedmioty z wyrzedaży, sklepu albo ryzykujemy kapsułką.

To wciąż nie jest koniec. Zdobyty przedmiot trzeba podarować bohaterowi. W zależności od rzadkości przedmiotu, postać zdobywa nowy tytuł i poziom. Za wypełnianie pasków doświadczenia jesteśmy nagradzani kostiumami, kolorami i galerią.

Jeśli zaś chodzi o rozgrywkę online, nie istnieje. Przynajmniej nie w formie jakiej byśmy oczekiwali. Można brać udział w wyzwaniach, a nasze wyniki trafiają na tablicę wyników... i to tyle. Zaskoczeni?

Ufff, brzmi to co najmniej średnio. Tylko tak jak wspomniałem na początku, odbiór gry zależy od oczekiwań. Szukałem czegoś co wyciągnę w trakcie imprezy z rodziną, spotkania ze znajomymi. Czegoś lekkiego czego właściwie nie trzeba tłumaczyć, gdyż komendy i podpowiedzi na ekranie są jasne i zrozumiałe. Tak się nie stało. Z drugiej strony, jeżeli ktoś lubi masterować każdą postać, jego żywiołem jest coraz lepszy wynik i wykonanie każdej, nagradzanej misji. To ta gra oferuje wiele godzin takiej zabawy. Lepiej, nie tylko będzie się dobrze bawił z powodu minigier i wyzwań, ale z ogólnego doszlifowania tytułu. Nie można odebrać tej grze, że styl ma dopracowany do granic i zaskakuje pokonywaniem kolejnych barier tego specyficznego humoru (możliwe, że jedna z misji to pogoń za toaletą). Styl artystyczny od razu rozpoznawalny i miły dla oka. Przerywniki filmowe zabawne, a muzyka skoczna w sam raz. To jest solidna gra, ale…

Koniec końców, uważam że i tak nie można polecić jej polecić ze względu na cenę widniejącą na pudełku. Nintendo oczekuje od nas tych samych pieniędzy, za które mogliśmy kupić Zeldę, Mario czy Fire Emblem. Wierzę że jest w tym tytule wiele radości dla konkretnej grupy ludzi, ale na pewno nie przy obecnej cenie detalicznej.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu