Niezgrani

W co warto grać na 3DS - część jedenasta

Kamil Świtalski
W co warto grać na 3DS - część jedenasta
1

Jesień to czas, który gracze najbardziej... kochają i nienawidzą. Kochają za to, że premiera goni premierę. Nienawidzą… za to samo — bo skąd wziąć czas, by zapoznać się z tymi wszystkimi tytułami i poświęcić im dostatecznie dużo uwagi? Jak co roku, 3DS jesienią został solidnie zalany grami — tymi mniejszymi i większymi. A to dopiero druga połowa października. Dzieje się tej jesieni naprawdę dużo — o pierwszej porcji gier pisałem już w ramach ostatniej, dziesiątej, odsłony serii. Teraz nadszedł czas na kolejny zestaw — trochę rytmu, trochę tajemnicy, odrobina truchtu i platformówka przywodząca na myśl królów gatunku z czasów szesnastobitowców!

Rhythm Paradise Megamix

Najświeższa odsłona rytmicznej serii, na którą twórcy kazali nam solidnie poczekać. Od ostatniej przenośnej wersji RP minęło 8 lat — dużo. Zdążyliśmy się stęsknić, a Megamix — czyli kompilacja wszystkiego co poprzednie części miały do zaoferowania, sprawdził się jako lekarstwo znakomicie. Szczególnie, że twórcy dodali kilka świeżych numerów. Trudno tutaj mówić o jakiejkolwiek rewolucji, skoro autorzy po prostu przenieśli znane z trzech poprzednich odsłon patenty, połączyli je w jedną logiczną całość i zaserwowali w przenośnej odsłonie, od której trudno się oderwać!

Jeżeli nigdy nie mieliście przyjemności grać w żadną odsłonę serii, to spieszę z wyjaśnieniami na czym polega tamtejsza rozgrywka. Twórcy serwują nam zestaw rozmaitych plansz opartych na rundach które najprościej określić mianem mini-gier, w których do rytmu musimy wciskać odpowiednie klawisze. I tutaj — zaczerpując z klawiszologii pierwszej odsłony — możemy korzystać ze strzałek i klawiszy fizycznych. Alternatywą dla takiego rozwiązania jest mazanie stylusem po ekranie. Wszystkie wymagać będą od nas skupienia, dokładności i sporej cierpliwości.

Rhythm Paradise Megamix to niewątpliwie najmocniejsze uderzenie w całej serii. Nie dość, że znajdziemy tam kilkadziesiąt najlepszych numerów z poprzednich odsłon (dużo z nich w odświeżonych wersjach!), to — naturalnie — przygotowano całą paletę nowych. Nie mogło tam także zabraknąć dodatków w postaci StreetPassów, a także wspólnej zabawy dla maksymalnie czwórki graczy, z której będziemy mogli skorzystać za pośrednictwem trybu Download Play. Poza podstawowym trybem zabawy, Story Mode, będziemy mogli zmierzyć się także w Perfect Campaigns, gdzie każdy, choćby najmniejszy, błąd równoznaczny będzie z koniecznością rozpoczynania zabawy od początku. Co tu dużo mówić, jeżeli lubicie gry rytmiczne i solidnie przygotowaną rozgrywkę typu arcade, będziecie zachwyceni!

Severed

Czasami pojawia się gra, której machina promocyjna nie jest równie mocno rozpędzona jak to, co proponują nam najwięksi gracze na rynku. DrinkBox Studios mają na swoim koncie mocne tytuły (m.in. Guacamelee!), jednak ich najświeższa propozycja bez większego echa przeszła na Vicie (premiera: kwiecień 2016), zaś o wydaniu dla 3DSa również nie jest specjalnie głośno. I mam cichą nadzieję, że niebawem się to zmieni!

W grze wcielamy się w Sashę, jednoręką dziewczynkę, która wyrusza na ratunek swojej rodzinie. Tajemnicze labirynty po których się poruszamy niepokoją, a przygrywająca w tle muzyka tworzy klimat, jakiego próżno szukać gdziekolwiek indziej. Co rusz będziemy także atakowani przez nieznane istoty, z którymi przyjdzie nam się rozprawić za pomocą dzierżonego w dłoni miecza. Przygotujcie więc stylus, bo będziecie nim mazać często i gęsto. Na szczęście tamtejszy system walki, jakkolwiek prosty nie wydaje się w teorii, w praktyce okazuje się być naprawdę przemyślanym i wymagającym. Szukanie słabych punktów naszych rywali, a także parowanie ciosów które próbują w nas wymierzyć przeradza Severed w wymagającą, dynamiczną i na swój sposób rytmiczną zabawę, która jest dużo bardziej skomplikowana, niż jawi się nam na pierwszy rzut oka. Tym bardziej że po kolejnych zakrętach dostajemy nowe ataki i odrobinę magii...

Jednak fabuła Severed zasługuje na równie dużo uwagi co historia Sashy. Historia, której przyglądamy się z oddali, po jakimś czasie zaczyna układać się w logiczną całość. Pojawiają się pierwsze emocje, a także zaczynamy się orientować co tak naprawdę się dzieje. Nie chcąc Wam psuć zabawy, nie będę zdradzał nic więcej. Powiem tylko, że jest to jeden z tych tytułów, które pod tym kątem zyskują z każdą spędzoną przy nim minutą. Twórcy do serca wzięli sobie słowa, że mniej znaczy więcej — bo ubogimi dialogami, niepokojącymi labiryntami i ciekawymi kolorami budują klimat, którego próżno szukać gdziekolwiek indziej.

Gra dostępna jest wyłącznie w dystrybucji cyfrowej, można ją nabyć w eShopie za ok. 60 PLN.

Noitu Love: Devolution

Kolejna niewielka produkcja, której premiera przemknęła bez większego echa. Sequel niezależnej gry, o której się dużo nie mówiło — zresztą tym razem również obyło się bez wielkiej machiny promocyjnej, ale... mimo że każdego tygodnia w cyfrowym sklepie pojawia się co najmniej kilka niezależnych produkcji, nie wszystkie mają szansę dorobić się oficjalnego trailera na kanale Nintendo. Co więcej — rzadko które, mogą poszczycić się równie wysoką jakością wykonania!

Noitu Love: Devolution to rzecz, która przypadnie do gustu wszystkim miłośnikom arcade’owej klasyki. Jeżeli tytuły takie jak Mega Man, Cadillacs nad Dinosaurs czy nawet Metal Slug nie są Wam obce, to i tutaj poczujecie się jak w domu. Dużo walk, dużo uników, masa kombinowania i niezbędnej do osiągnięcia sukcesu zręczności. Wszystko to skąpane w niezwykle modnej od kilku lat, pikselowej, estetyce, przywodzącej na myśl złote czasu dominacji 16-bitowych sprzętów.

Tym co jednak wyraźnie pozwala się wyróżnić produkcji na tle konkurencji jest… sterowanie. Twórcy gry postawili na nieco inny schemat niż ten, do którego na co dzień jesteśmy przyzwyczajeni. Oprócz slidera / krzyżaka (którym sterujemy naszymi postaciami), w formie klawisza akcji postanowili oni wykorzystać... ekran dotykowy! Tak atakujemy i robimy uniki. A w późniejszych etapach, kiedy już zdobędziemy nowe umiejętności, wykorzystujemy je. Jest to rozwiązanie które wymagało ode mnie dłuższej chwili nim się przestawiłem, ale okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują!

Gra dostępna jest wyłącznie w dystrybucji cyfrowej, można ją nabyć w eShopie za ok. 35 PLN.

Sonic Boom: Fire & Ice

Kilka lat temu doszło do sytuacji, która jeszcze kilkanaście lat temu byłaby nie do pomyślenia. Sonic z impetem wbiegł na konsole Nintendo i, co najlepsze, czuł się na niej naprawdę dobrze. Na tyle, że w kolejnych latach dostał kilka gier na ich sprzętach (zdarzyła się nawet rywalizacjo-kooperacja z Mario i jego załogą!) — a w tym roku również chciał nas zaskoczyć w rytmie Ognia i Lodu. Z jakim skutkiem?

Sonic Boom: Fire & Ice to kolejny przedstawiciel dynamicznych platformówek z niebieskim jeżem i spółką, którzy będą starali się za wszelką cenę pokrzyżować plany Doktora Robotnika. Tym co od początku wyróżniało maskotkę japońskiego koncernu jest szybkość. Sonic, w przeciwieństwie do Mario, jest szybki i sprytny — lecz również nie daje za wygraną. Co jeszcze ich łączy? Cała paleta asystentów, z których każdy może poszczycić się innymi umiejętnościami. Jak się okazuje, żonglowanie nimi będzie niezwykle pomocne. Jeżeli graliście w poprzednią odsłonę (Sonic Boom: Shattered Crystal), to prawdopodobnie nic Was nie zaskoczy… no, może oprócz wplecenia do zabawy tytułowych elementów ognia i lodu, które dają kilka nowych możliwości.

Nie jest to z pewnością Sonic, jakiego poznaliśmy na Sedze Mega Drive. Uczciwie mówiąc jednak, jest to jedno z jego najlepszych wcieleń w ostatnich latach. I jeżeli, tak jak ja, oprócz podstawowych plansz lubicie także bawić się ich powtarzanie celem zgarnięcia jak najlepszych wyników, zestawy dodatkowych wyzwań, rozmaity mini-gry oparte na mechanice głównej części zabawy, a przy okazji pobawić się z przyjaciółmi w lokalnym trybie wieloosobowym, to jest to, najzwyczajniej w świecie, propozycja dla Was!

Zobacz też poprzednie części cyklu:

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu