Felietony

Użytkownicy YouTube’a żądają ciężarówek Coca-Coli. Bez nich to nie święta

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

24

Nowa reklama Coca-Coli przypomniała mi, jak na pewne rzeczy reagują ludzie w sieci. Nie ma litości, nie ma przebaczenia. Widzieliście już ten klip? Jest niezły, w zasadzie niczego mu nie brakuje. Ckliwe „I can’t Help Falling in Love With You” w wykonaniu Ingrid Michaelson, które przynajmniej częś...

Nowa reklama Coca-Coli przypomniała mi, jak na pewne rzeczy reagują ludzie w sieci. Nie ma litości, nie ma przebaczenia.

Widzieliście już ten klip? Jest niezły, w zasadzie niczego mu nie brakuje. Ckliwe „I can’t Help Falling in Love With You” w wykonaniu Ingrid Michaelson, które przynajmniej część z Was powinna znać w oryginale Elvisa Presleya. Do tego budujące melancholijny nastrój zwolnienia wideo. Jest przyjaźń, jest rodzina, śnieg, spadająca gwiazdka. Nic tylko usiąść przy już ubranej choince, przygasić światło, zapalić lampki, nalać sobie ciepłego kakao, założyć ocieplone kapcie i oddać się magii świąt.

Gdzie ciężarówki?
JA CHCE CIĘŻARÓWKĘ! !!!!!!
Nie ma ciężarówki, nie ma świąt...

Komentarze pod filmem dostarczają więcej świątecznej atmosfery niż sam materiał. Zamiast życzyć sobie zdrowych i wesołych już w listopadzie, komentujący wylewają żale. Choć w temacie łapek są łaskawi - 6 do 2 to stosunek odpowiednio pozytywnych i negatywnych ocen. Tekstowo miażdżąco przeważają jednak opinie o tym, że stara reklama była lepsza. Nie, że inna - po prostu lepsza, bo ciężarówki i „coraz bliżej święta”. Jeśli mnie pamięć nie myli, rok temu też nie słyszeliśmy kultowej jak się okazuje dla Polaków piosenki, były jednak ciężarówki i Mikołaj. Te ukochane ciężarówki, które 90% kierowców klnie kiedy tylko zobaczy na drodze. No, ale „coraz bliżej święta”. W jakiej wersji by tej piosenki nie słuchać, kojarzy się z polskimi świętami.

Przeglądam Facebooka i trafiam jedynie na liczącą 16 osób grupę żądającą oddania starej reklamy. Słabiutko. Kiedy w 2010 roku widzowie nie znaleźli Kevina w świątecznej ramówce Polsatu, powstała specjalna grupa "Polsat zabił święta – w tym roku Kevina nie będzie", która niejako wymusiła na stacji wyświetlenie kochanego przez świętujących Polaków filmu. Udało się, a i sam Polsat dał czadu, bo pokazał Kevina nawet dwa razy. Czy podobnie będzie w tym roku? Niby przygody sympatycznego blondaska były już wyświetlane, ale w listopadzie (dokładnie 23). Listopad to nie święta, czuję, że kiedy wreszcie widzowie się ockną i zrozumieją, że grozi im kolejna smutna wigilia, zareagują błyskawicznie. I znów wymuszą – w końcu dlaczego Polsat nie miałby zgarnąć świetnej oglądalności bloku reklamowego, którym bardzo chętnie podzieli film. Podejrzewam nawet, że stacja nauczona doświadczeniem czeka już na oburzenie widzów i planuje zmianę zapowiedzianej ramówki.

Polska walcząca

Co nas tak pcha do tego typu zrywów? Przecież nie jesteśmy ciemiężeni, nikt nas nie okrada. Starą reklamę Coca-Coli możemy sobie puścić na YouTube, a nowej zwyczajnie w telewizji nie oglądać i chodzić w tym czasie do kuchni po herbatę. Ba, przy dzisiejszym powszechnym dostępie do nagrywarek, czy telewizorów wyświetlających filmy z pamięci USB możemy sobie przecież zapętlić tę reklamę i puszczać ją 24 godziny na dobę, aż wypalą się piksele w ekranie. Podobnie z Kevinem, żeby spotęgować klimat można przecież wyciągnąć z szafy stary magnetowid, podpiąć zakurzone kabelki i włączyć kasetę, którą lata temu przegraliśmy z taśmy z wypożyczalni. Albo kupić po taniości płytę DVD, jestem pewien, że jest ich pełno w różnych miejscach, mniej lub bardziej legalnych. Nie żebym sam nie lubił starej reklamy gazowanego napoju i amerykańskiej komedii, która Polakom kojarzy się ze świętami bardziej niż dzielenie się opłatkiem. Ale skoro marudzimy, że telewizja po raz kolejny puszcza ten sam Mega Hit, to czemu przyjmujemy zupełnie inną twarz kiedy chodzi o świątecznego Kevina czy ciężarówki Coca-Coli?

Nie mam telewizora, ale się wypowiem

Z roku na rok coraz modniejsze jest pisanie w sieci, lub opowiadanie o braku telewizora. To znaczy, telewizor ma praktycznie każdy, ale usilnie tłumaczy, że używa go na przykład tylko do oglądania filmów czy grania na konsoli. Dodaje, że stacje telewizyjne nie pokazują prawdy, promują konkretne partie polityczne, wyznanie, światopogląd i tak dalej. Do tego mają słabą ramówkę, a nie dość, że trzeba płacić za kablówkę (którą mają, choć telewizji nie oglądają), to jeszcze ten nieszczęsny abonament. No dobrze, masa osób ma w domu rodziców, siostrę, psa – oni oglądają, więc antena/kablówka są potrzebne, podobnie jak sam telewizor. A ci wszyscy, którzy nie oglądają, oglądają tak naprawdę zupełnie przy okazji, przypadkiem rzucają okiem. No, ale nieoglądanie telewizji jest zwyczajnie modne. Więc de facto nie oglądają.

A potem widzę, jak w sieci najlepiej komentuje się Warsaw Shore (MTV) czy utrata dziewictwa przez Bożenkę z Klanu (TVP1). Czyli jednak interesujemy się telewizją, choć jej nie oglądamy? Odrobinę tego nie rozumiem – skoro nie interesuje mnie nowa płyta Eminema, to jej nie słucham i się o niej nie wypowiadam. Więc skoro użytkownicy sieci nie oglądają Klanu, to dlaczego zabierają głos i przeklejają sobie fragmenty serialu Telewizji Polskiej? Komentują często z większym zaangażowaniem niż swoje ulubione seriale, których w odbiorniku telewizyjnym nie uświadczą.

Podobnie z wpadkami na wizji. Kiedyś po takim incydencie wystarczyło trzymać kciuki, żeby do stacji nie wpłynęło zbyt wiele papierowych listów z zażaleniami czy informacja o złożeniu skargi do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Ale czasy się zmieniły. Internet nie wybacza i przykłady tej tezy widać aż nadto wyraźnie. Ostatnio robi się głośno o facebookowym profilu żądającym wyrzucenia z Dzień Dobry TVN prowadzącej program Jolanty Pieńkowskiej. Podejrzewam, że większość osób tam zapisanych i tak nie ogląda programu (albo tak twierdzi), ale jest sieciowa akcja, to czemu w niej nie uczestniczyć. TVN generalnie jest na internetowym celowniku – żeby wspomnieć chociaż brudny stół, który jeszcze dziś odżywa co jakiś czas w sieciowych żartach. A Węglarczyk i wypowiedź o Ukrainkach? Tu sprawę napompowały media, ale użytkownicy sieci byli bezlitośni i prześcigali się w obelgach pod adresem „winowajcy”. Powiedzmy więc sobie szczerze – nawet jeśli ktoś faktycznie telewizji nie ogląda, to kontrowersyjny materiał dotrze do niego właśnie przez sieć, czyli telewizja powinna traktować go jako odbiorcę. Tyle tylko, że nie załapie się na statystyki z reklam podczas klasycznego wyświetlenia. Może to więc czas żeby w kontrowersyjnych materiałach spotęgować lokowanie produktów, skoro niejednokrotnie „pirackie” nagranie programu na YouTubie obejrzy się lepiej niż wieczorne wydanie Faktów?

Wróćmy jeszcze jednak na chwilę do tych nieszczęsnych ciężarówek. Sprawa jest dość świeża, więc nabierze rozpędu dopiero za jakiś czas – kiedy święta będą jeszcze bliżej, a materiał rozejdzie się po sieci pośród osób, które nie subskrybują oficjalnego kanału firmy Coca-Cola. Czy gdyby pojawiła się na nim ponownie stara reklama, obejrzałaby się tak dobrze? Nie sądzę. Kto ma kupić na święta zgrzewkę napoju, ten zrobi to niezależnie od tego, co zostanie pokazane na nowym spocie. A w Internecie nowa reklama, bez ciężarówek, pożyje dłużej i intensywniej, bo wywołuje kontrowersje. Kontrowersje sięgające do jednego z najprostszych instynktów polskich internautów – zamiłowania do wspomnień. A to sprawi, że słupki oglądalności, czy to w przerwie między Wiadomościami, a Pogodą będą się zgadzać, podobnie jak statystyki materiału na YouTube. Bo każdy będzie chciał zobaczyć rozczarowującą reklamę bez ciężarówek. A skoro tabelki w Excelu pokażą to, co firma chce zobaczyć, ciężarówki nigdy już nie powrócą. Chyba, że w takiej formie, by wywołać jeszcze większą kontrowersję. A niech spróbują zmienić słowa ukochanej świątecznej piosenki Polaków - dopiero będzie draka. Tylko czy na pewno wydarzy się to niechcący, przypadkiem i w imię rozwoju corocznych spotów firmy?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

YouTubeświęta