Jake Gyllenhaal jako prokurator, oskarżony i obrońca - pokręcona fabuła serialu "Uznany za niewinnego" nie wyklucza niczego. I do tego ta atmosfera!
Platformę Apple TV+ coraz częściej porównuje się do HBO, ale nie w aktualnym stanie, lecz sprzed laty, gdy stacja regularnie dowoziła hit za hitem. O serwisie VOD jednej z największych firm świata wciąż nie mówi się tak dużo, jak o najważniejszych rywalach pokroju Netfliksa, Disney+ czy Max, ale usługa ponownie udowadnia, że zasługuje na pełną uwagę widzów. "Uznany za niewinnego" wciąga bez reszty, mimo że nie jest to całkowicie nowa historia.
Uznany za niewinnego - recenzja serialu
"Presumed Innocent" to bowiem tytuł książki Scotta Turowa, którą już wcześniej zekranizowano. W filmie wystąpił m. in. Harrison Ford i część widzów na pewno będzie dążyć do porównań nowej produkcji z projektem sprzed lat. Nie zrobię tego z dwóch powodów - sam niewiele pamiętam już z tego seansu i niewskazane jest zapoznawanie się z tą historią, by nie psuć sobie frajdy z oglądania serialu od Apple. Brak znajomości fabuły sprawia, że niemal od początku serial ogląda się siedząc na krawędzi kanapy i naprawdę trudno jest się oderwać od ekranu.
Początek nie wskazuje na to, co wkrótce się wydarzy - Rusty Sabich prowadzi na pozór świetne życie, w którym jest cenionym prokuratorem, dobrze układają mu się relacje w pracy (także z szefem), a w piękny domu czekają zawsze na niego żona z dwójką dzieci. Dość szybko jednak atmosfera zaczyna się zagęszczać - dochodzi do śmierci jej znajomej po fachu, z którą prowadził wiele spraw. Rusty przejmuje tę sprawę i robi wszystko, by odnaleźć zabójcę Carolyn Polhemus. A przynajmniej tak nam się wydaje, dopóki nie okazuje się, że to on mógł mieć coś wspólnego z jej śmiercią. Stos poszlak i dowodów mających wskazać go jako winnego rośnie i Rusty z roli prokuratora staje się podejrzanym, później oskarżonym, a następnie własnym obrońcą.
Kryminał, dramat i sądowa batalia
Historia poprowadzona jest w uporządkowany sposób, twórcy nie silili się na zbyteczne mieszanie w chronologii wydarzeń, nie mylimy retrospekcji z główną osią czasu, ale te wszystkie fragmenty ze wspólnego życia Rusty'ego i Carolyn, którzy byli namiętną parą, wprowadzają chaos. Im bardziej poznajemy Rusty'ego, tym bardziej przestajemy mu wierzyć, ale kolejne nowe informacje i poszerzają naszą wiedzę o działania innych osób, dlatego obraz sytuacji ponownie się rozmywa. I nie są to tak oczywiste czy wręcz ordynarne chwyty. Te zwroty akcji delikatnie zmieniają nasz pogląd, choć część widzów może kurczowo trzymać się przyjętej na samym początku wersji.
Jake Gyllenhaal - czy jego postaci można wierzyć?
W centrum tego wszystkiego jest postać Jake'a Gyllenhaala, który sprawia, że Rusty potrafi pewnym gestami wzbudzać współczucie i sympatię, ale wyczuwalny jest też spory dystans, którego źródła nie da się łatwo namierzyć. Aktor umiejętnie balansuje na krawędzi, dając nam tyle samo powodów, by wierzyć w jego wersję wydarzeń, ale też bardzo szybko go skazać. Słowa uznania za występ należą się także Peterowi Sarsgaardowi, który staje po drugiej stronie tej sprawy, ewidentnie dążąc do szybkiego zamknięcia śledztwa i skazania Rusty'ego Sabicha. Te sygnały są zbyt oczywiste, więc cały czas zastanawiamy się: dlaczego? Serial dobrze to maskuje, ale pewnych sygnałów nie da się przeoczyć.
"Uznany za niewinnego" nie wynajduje koła na nowo, lecz naprawdę udanie stosuje znane triki i rozwiązania pozwalające zbudować gęstą i mroczną atmosferę, co w połączeniu ze świetną obsadą sprawia, że jesteśmy wsysani do tego świata. Serial ma pewne problemy, ponieważ momentami stara się brać pod lupę wiele innych aspektów i wątków, które nie są rozwinięte, wystarczająco pogłębione, więc zasadnym jest pytanie, czy w ogóle powinny być podejmowane. Nie psuje to jednak odbioru całości.
Niestety, ze względu na politykę dystrybucyjną Apple, na premierę dostajemy dwa odcinki, a kolejne pojedynczo będą trafiać w środy na platformę - zdecydujcie więc sami, czy wolicie binge'ować i szybko odkryć tajemnicę za kilka tygodni, czy będziecie przeżywać tę historię tydzień w tydzień. W mojej ocenie obydwa podejścia dadzą ten sam dobry efekt.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu