Krótko po premierze Apple Watch (tej właściwej) napisałem tekst, w którym wyobrażałem sobie dzień z zegarkiem Apple. W tej wizji sprzęt wypełniał prze...
Uśmiałem się: ludzie wykorzystują Apple Watch głównie do sprawdzania godziny
Krótko po premierze Apple Watch (tej właściwej) napisałem tekst, w którym wyobrażałem sobie dzień z zegarkiem Apple. W tej wizji sprzęt wypełniał przeróżne funkcje, ułatwiał życie w nowoczesnym świecie. Trochę wtedy zakpiłem z amerykańskiej firmy i jej produktu, ale niespecjalnie żałuję - po kilku miesiącach okazuje się, że ludzie używają Watcha przede wszystkim do śledzenia upływu czasu. Niby rzecz oczywista, lecz warto to zestawić z premierą produktu, jego funkcjami i budowanym ciągle pakietem aplikacji.
Na początek ważna uwaga - piszę o Apple Watch, bo tego urządzenia dotyczą badania. Tekst odnosi się jednak do całego segmentu smart zegarków. Każda firma, która przekonuje, że to sprzęt do wszystkiego i niezbędny gadżet, powinna zderzyć się z tymi danymi, a potem jakoś się do nich ustosunkować. Bo można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że sprzęt innych firm wykorzystywany jest podobnie - trudno uwierzyć w to, że właściciele zegarków współpracujących z Android Wear eksploatują ten sprzęt na sto różnych sposobów, a w każdym przypadku dzieje się to z dużą intensywnością. Przejdźmy do meritum.
Media donoszą (powołują się przy tym na wyniki badań), że Apple Watch wykorzystywany jest przede wszystkim do dwóch rzeczy: sprawdzania godziny oraz odczytywania powiadomień. Wielka niespodzianka? Jeśli ktoś dłużej się nad tym zastanowi (zwłaszcza, gdy sam jest użytkownikiem i to "przeciętnym"), to nie. Oglądanie filmów czy granie lepiej sprawdza się na większych ekranach. Od rozmowy nadal jest telefon. Ten ostatni sprawdzi się przy czytaniu maili, korzystaniu z mapy czy różnego typu aplikacji. Smartfon cały czas jest blisko, "pod ręką", więc szybko można z niego skorzystać.
Mamy zatem dwa "poważne" zastosowania. Z czego jedno to klasyczna funkcja zegarka. A drugie mogłoby na dobrą sprawę być realizowane przez diody czy wibracje (takie propozycje pojawiają się na rynku). Reszta? Wychodzi na to, że reszta jest wymysłem firm. I właśnie ten fakt mnie rozbawił. Przypomniałem sobie premierę Watcha, prezentację tych wszystkich funkcji, opcji rysowania serduszek, zobaczyłem liczbę aplikacji dla Watcha, która jest już całkiem duża, pomyślałem o tych wszystkich dodatkach upychanych przez różnych producentów w zegarkach. To balast. A jeśli nie balast, to przynajmniej nisza.
Użytkownik Watcha spogląda na ten sprzęt kilkadziesiąt razy dziennie, średnio 4-5 razy podczas jednej godziny. I zazwyczaj robi to, co robił jego rodzic czy dziadek posiadający na ręku zwykły zegarek: sprawdza godzinę. W takim ujęciu można dojść do wniosku, że Apple wyświadcza przysługę producentom "tradycyjnych" zegarków, bo przypomina ludziom, że na ręku można nosić czasomierz. Możliwe, że wynika to z naszych przyzwyczajeń, że nie jesteśmy przystosowani do tego, by szybko i masowo zacząć korzystać z wielu funkcji na sprzęcie umieszczonym ręce. Ale takie tłumaczenie kłóci się z doświadczeniami rewolucji mobilnej - wtedy ludzie szybko przerzucili się z PC na smartfony i tablety. Można zatem przyjąć, że problemem jest sam sprzęt, jego przeładowanie.
Nie zamierzam nikogo przekonywać, że smartwatch jest mu niepotrzebny. Albo, że nie powinien korzystać z jakiejś aplikacji czy funkcji telefonu za pośrednictwem zegarka - jeśli komuś tak jest wygodniej, jeżeli zakup uznaje za udany, to trzeba pogratulować producentowi, bo ułatwił klientowi codzienne funkcjonowanie. Można jednak pokusić się o stwierdzenie, że inteligentne czasomierze nie wywrócą naszego świata do góry nogami. Ani za rok, ani za dekadę. Nie zmienią tego huczne zapowiedzi i pokazy z premier, świetne reklamy czy zapewnienia najbardziej oddanych użytkowników.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu