Tegoroczne wakacje, jeśli chodzi o MON z pewnością można nazwać koreańskimi. Resort właśnie w tym kraju postanowił nadrobić braki sprzętowe, do których przez dekady sam doprowadził. Dziś podpisano pierwsze umowy wykonawcze na czołgi i armatohaubice. Co ostatecznie zamówiono?
Made in Korea
Pierwsze umowy wykonawcze, co oczywiste w przypadku zakupu na wariackich papierach, obejmują tylko i wyłącznie sprzęt produkcji koreańskiej. Zgodnie z krążącymi od kilku dni przeciekami podpisano kontrakty na czołgi K2 Black Panther oraz armatohaubice K9A1 Thunder. Jak to wygląda w liczbach i datach?
K2 Black Thunder
Polska zamówiła 180 czołgów K2 Black Thunder w standardowej, koreańskiej wersji, które mają być dostarczane w latach 2022 - 2025. Pierwsze 10 sztuk ma dotrzeć do naszego kraju jeszcze w tym roku.
Koszt kontraktu wyniesie 3,37 mld dolarów USD netto, a w jego ramach otrzymamy też:
1. pakiet logistyczny składający się z:
- zapas części zamiennych,
- materiały eksploatacyjne,
- narzędzia do obsługi serwisowej,
- urządzenia diagnostyczne,
- wsparcie serwisowe,
2. pakiet szkoleniowy, czyli:
- symulatory czołgów,
- szkolenie załóg i personelu technicznego,
- wspólne ćwiczenia załóg z armią koreańską.
3. „dziesiątki tysięcy różnych typów amunicji 120 mm”.
Jak będzie wyglądać wyposażenie czołgu w systemy łączności i zarządzania polem walki, czyli czy trafią tam polskie moduły od WB Group, czy koreańskim „dorobi się” możliwość komunikacji z naszymi, nie wiadomo. MON w komunikacie określił to tak:
„Wszystkie zakontraktowane czołgi K2 zostaną wyposażone w systemy łączności zapewniające wymianę informacji we wszystkich relacjach dowodzenia i współdziałania wojsk pancernych i zmechanizowanych Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej.”
Reklama
K9A1 Thunder
W przypadku armatohaubicy mamy zaskoczenie. Wcześniej planowano zakup 48 szt. koreańskich K9A1 „na szybko”, następnie przejście na polonizowany model K9PL, którego produkcję będzie się stopniowo przenosić do kraju. Tymczasem w umowie zmaterializowały się dostawy 212 K2A1, dostarczanych w latach 2022 - 2026. 24 sztuki mają do nas trafić już w tym roku.
Cena za armatohaubice to 2,4 mld USD netto i podobnie jak w przypadku czołgów, kontrakt obejmuje też pakiet logistyczny, szkoleniowy oraz sporą ilość amunicji. Dobrą wiadomością jest to, że od początku nają tam być polskie systemy łączności i Topaz. Niestety dopiero kolejne armatohaubice otrzymają polski system nawigacji inercyjnej znany z Kraba. Nie podano żadnych informacji dotyczących innych modułów SKO z Kraba (np. komputerów balistycznych), więc nie wiemy, czy będą polskie, czy koreańskie, ale zintegrowane z Topazem.
Przy okazji omawiania kontraktu MON narobił zamieszania i poinformował, że w ramach umowy kupiono też koreańskie wozy amunicyjne i dowodzenia. Potem zostało to jednak zdementowane. Czy jednak resztę elementów skoreanizowanego DMO Regina zrobimy sobie sami, czy też weźmiemy coś z Korei nie wiadomo. Umów wykonawczych, choć tym razem już z udziałem polskiego przemysłu, ma być więcej, ale czego będą dotyczyć, nie wiadomo.
Mały nieobecny
Może trochę dziwić, że nie ogłoszono dziś zakupu pierwszych, również całkowicie koreańskich, FA-50. Powody tego mogą być zarówno dobre, jak i złe dla polskiego wojska. Dobre, jeśli ktoś w MON poszedł po rozum do głowy i próbuje się z tego zakupu wykręcić. Niestety, nie specjalnie chce mi się w to wierzyć, tym bardziej że na jednym z portali powiązanych z MON pojawiła się dziś laurka dla tych samolotów.
Drugi powód może być bardziej prozaiczny, dla min. Błaszczaka dwie konferencje są PR-owo cenniejsze od jednej. Na nadchodzącym MSPO też przecież trzeba się z czymś pokazać. Jeśli tak jest, pozostaje mieć nadzieję, że warunki samolotowego dealu domknięto już wcześniej, jeśli nie, to po dzisiejszej imprezie nasza pozycja negocjacyjna stała się słabsza.
Szampany w Seulu
Podpisane dziś kontrakty to ogromny sukces, szkoda że koreańskiej zbrojeniówki. Z naszej perspektywy są to zakupy „na wariata”. W przypadku czołgu kupujemy sprzęt niespełniający wymagań wcześniej stawianych przez MON tego typu pojazdom i zdecydowanie gorszy od kupowanego równolegle Abramsa.
Decyzji o zakupie K9, szczególnie takiej ilości, zamiast rozbudowy możliwości produkcyjnych dla Kraba i inwestycji we własne prace R&D nad następcą (z którym śpieszyć się nie musimy), nie rozumiem w ogóle. Tym bardziej, że doniesienia z Ukrainy i głosy praktyków coraz częściej wskazują, że mityczny automat ładowania (którego w K9A1 i tak nie będzie), nie do końca się sprawdza w obecnym konflikcie (ma go tam PzH2000).
Zresztą, to czy dojdzie do realizacji mających ciut więcej sensu polonizacyjnych elementów z umowy ramowej zależy od tak wielu czynników, że nie postawiłbym pieniędzy, że wejdą w stadium realizacji. A już szczególnie w takim zakresie, jak to optymistycznie rysuje przed nami MON. Ale cóż, do odważnych świat należy...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu