Po długim czasie czekania poznaliśmy pierwsze konkrety dotyczące tego, co też MON chce zakupić w Korei. Jeśli ktoś z Was ma pojęcia o wojsku i zbrojeniówce, to polecam przed dalszą lekturą zaparzyć sobie melisy. Polski plan zakupów w tym kraju jest po prostu absurdalny.
MON w oparach absurdu. Zakupy w Korei wyglądają źle, a to chyba nie koniec
Zakupy wyborcze?
Informacje o tym, co konkretnie chcemy kupić podał min. Błaszczak. Nie zrobił tego jednak na konferencji, przy pomocy kanałów social mediowych MON czy ministerstwa, ale w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Sieci”. To samo w sobie jest już pewną poszlaką, mówiącą jakie cele są stawiane przed kupowanym sprzętem. Ma robić wrażenie na, najczęściej niezorientowanych w temacie, wyborcach PiS. Dopiero po wypłynięciu tego wywiadu informacje potwierdził na Twitterze rzecznik MON.
Co kupujemy?
Na dziś minister potwierdził chęć zakupu 48 pseudo-myśliwców FA-50, czołgów K2 Black Panther oraz armatohaubic K9. W ramach tych zakupów najpierw będziemy brać sprzęt z koreańskiej półki, a następnie produkować / montować je u siebie, z nieokreślonym transferem technologii i polonizacją.
Trzeba jednak brać pod uwagę, że to może nie być wszystko, co chcemy. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie po lekturze tego wywiadu. Na dziś nie podano żadnej informacji o planach dotyczących bojowych wozów piechoty, gdzie w grę wchodził zakup kompletnie bezsensownego K21 i nieco mniej głupiego AS21. Nie zająknięto się też na temat nowego KTO. Tak więc są spore szanse, że będzie jeszcze gorzej.
Pseudo-myśliwiec FA-50
FA-50 to tak naprawdę samolot szkolny TA-50, podobny do posiadanego już przez nas M-346, przerobiony na wariant bojowy. Mała maszyna, przenosząca niewiele uzbrojenia i o niewielkim zasięgu może być przydatna w krajach prowadzących walki z partyzantką, a nie tych, które mają za przeciwnika poważne lotnictwo przeciwnika.
W Korei, która za przeciwnika ma skansen Kim Dzong-Una, te samoloty wprowadzono do armii w śladowych ilościach, a ich przemysł pracuje intensywnie nad oblatanym ostatnio znacznie większym KF-21 Boramae. Koreańczycy ewidentnie nastawili się na eksport FA-50, traktując wprowadzenie ich do armii zapewne pomostowo (za stare A-37 i F-5) oraz jako rodzaj marketingu (patrzcie, też go używamy).
Wcale bym się nie zdziwił, gdyby po rozkręceniu sprzedaży, planowali posiadane przez siebie maszyny sprzedać. Problem w tym, że biznes na nowych FA-50 idzie im jednak wyjątkowo kiepsko. Na dziś kupiły go, w bardzo niewielkich ilościach, jedynie armie Filipin i Iraku. W reszcie postępowań w których był oferowany przepadł z kretesem.
Polska miała być zainteresowana maszyną w wersji Block 20, mającą radar SABR i możliwość przenoszenia większej ilości odmian uzbrojenia (m. in. pocisków AMRAAM). Ta jednak... na razie nie istnieje, a do tego nowoczesne wyposażenie na pewno podbiłoby jego cenę. A to cena, szacowana na około 30 mln dolarów za sztukę, jest jedną z niewielu zalet tej konstrukcji (inną jest pewna unifikacja z F-16).
Jeśli jednak weźmiemy na poważnie wypowiedź ministra, że FA-50 zaczną trafiać do nas już w przyszłym roku, to znaczy, że dostaniemy obecnie istniejącą wersję Block 10. Być może będziemy chcieli je później modernizować do Block 20, ale to będzie oznaczać większe koszty, niż kupno takiej wersji od razu.
Co ciekawe, w wypowiedzi rzecznika MON pojawiła się też nazwa „FA-50 PL”. Jak ktoś sobie wyobraża polonizację samolotu, którego zamawiamy 48 szt. z czego większość musi trafić tu z Korei? Nie mam pojęcia. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to że ta ilość to tylko początek zamówień. To by jednak oznaczało, że komuś tam coś jeszcze cięższego spadło na głowę.
Armatohaubica K9
Choć przez długi czas wydawało się, że to FA-50 będzie najgłupszym z koreańskich pomysłów, zapowiedź zakupu armatohaubic K9 pobiła ten samolocik na głowę. Polska produkuje dziś świetną armatohaubicę Krab, mającą licencyjne koreańskie podwozie z K9 oraz spolonizowaną wieżę, bazującą na brytyjskim AS-90.
Zakup koreańskich maszyn z półki ograniczy zamówienia HSW na obecnie produkowanego Kraba, a kupno całościowej licencji zabije wszystkie projekty rozwojowe, do których to polska firma posiadałaby prawa intelektualne. Produkując Kraba 2, będącego licencyjnym K9 od wszystkiego będziemy musieli odpalać „haracz” koreańskiej zbrojeniówce.
Idea mądrego kupowania licencji polega na czymś zupełnie odwrotnym. Gdy nie mamy zdolności, kupujemy licencję, a koszty są uzasadnione tym, że dzięki licencjodawcy szybciej je nabywamy, omijamy część błędów wdrożeniowych i uczymy się na gotowym, działającym sprzęcie. Kolejnym krokiem powinno być wykorzystanie tej wiedzy, w hipotetycznym Krabie 2 większość rozwiązań powinna być już nasza, co np. przy spodziewanym sukcesie eksportowym pozwoli zatrzymać większość pieniędzy z kontraktu w Polsce.
Robiąc to co robimy, zabijamy więc polskiego Kraba 2, a co gorsza wyrzucamy w błoto pieniądze, które z lepszym skutkiem można wpompować w rozwój zdolności produkcyjnych HSW (i nie tylko) oraz rozbudowę programów badawczo-rozwojowych. Na te ostatnie wydajemy dziś kwoty tak żenujące, że polską zbrojeniówkę, przy wszystkich jej grzechach, można za stworzenie sporej ilości naprawdę doskonałego sprzętu tylko podziwiać.
Czołg K2 Black Panther
Ostatnim z potwierdzonych zakupów jest czołg K2 Black Panther. Kiedyś, przed wojną i zakupem Abramsów M1A2 SEPv3 byłem zwolennikiem tego, aby Wilk bazował na tej konstrukcji. Wtedy wydawało się, że będzie na jego wdrożanie dużo, spokojnego czasu, a Koreańczycy pokazali też ciekawe i dostosowane do naszych wymagać makiety K2PL (czołgu większego od koreańskiej bazy).
Po zakupie Abramsów wejście w ten projekt straciło sens. Nie spina się to ani logistycznie, ani kosztowo, ani czasowo. Armia powinna mieć jeden typ czołgu, aby nie komplikować serwisu, szkolenia i logistyki, koniec kropka. Wojna na Ukrainie spowoduje też przyśpieszenie prac nad czołgami IV generacji, a sensowny K2 PL jeszcze nie istnieje i co gorsza, z przecieków wynika, że nie zaistnieje. Zarówno z Korei, jak i potem z naszych fabryk armia ma dostawać czołgi zbliżone do wariantu koreańskiego. A te od Abramsów, nawet starszych wersji, są po prostu słabsze.
Czyli jak już z trudem otworzymy montownie, coś tam spolonizujemy, co zajmie zapewne koło dekady, półtorej, to będziemy dysponować takim sobie czołgiem III generacji. W tym czasie na rynek będą wchodzić znacznie nowocześniejsze konstrukcje, a amerykańskie i niemieckie czołgi poprzedniej generacji będą miały ciekawsze modyfikacje, co widać choćby po projekcie Panther Rheinmetalla. U nas zdaje się po cichu liczy się na eksport „naszego” K2 na inne rynki...
Chaos nadchodzi
Do tego trzeba spojrzeć na naszą zbrojeniówkę jako całość. Wygląda na to, że rozgrzebiemy naraz kilka ogromnych projektów. Te będą wymagały wywrócenia organizacji produkcji nawet w tych zakładach, które właśnie ją sobie poukładały. Czym innym jest bowiem rozwój produkowanego cały czas Kraba, a czym innym przerzucenie się na licencyjną produkcję zupełnie nowej wieży. Do tego dojdzie wdrażanie K2, produkcja Borsuka (oby bez AS21)...
Przypomina to wszystko politykę II Rzeczypospolitej, która tak chciała produkować wszystko sama, opracowując co rusz nowe koncepcje, że w efekcie armia miała niewiele ilości sensownego uzbrojenia. Mało było nawet takiego, które do produkcji weszły dobre kilka lat przed wojną. Różnice w podejściu w szczegółach oczywiście się różnią, ale brak realizmu w podejściu do tych tematów jest identyczny.
Kolejne dywizje w tle
Generalnie rzecz biorąc, moim zdaniem Polska za parę lat militarnie i gospodarczo przegra sama ze sobą. Zostaniemy z wieloma, mocno rozgrzebanymi i kosztogennymi projektami, na które w pewnym momencie zabraknie pieniędzy. Jednocześnie pogłębiać będą się problemy ze specjalistami, ponieważ przemysł, który ograniczymy do montowni, nie utrzyma na miejscu tych inżynierów, którzy „robią różnicę”.
A jak to wszystko wytrzyma budżet kraju? Źle. Nie uważam, żeby Polski nie było stać na 4 porządne dywizje, ale trzeba ich budowę, tak jak i rozwój zbrojeniówki, robić z głową. Oglądać każdą wydawaną złotówkę z każdej możliwej strony. Tymczasem jak budżet się w końcu nie zepnie, skończy się tym, że obiecane 6 dywizji, z których oby choć istniejące były w jako takim stanie, będziemy kończyć w Excelu.
Na dziś widzę to wszystko w bardzo czarnych barwach. A szkoda, bo wojna na Ukrainie, poza oczywistą tragedią dla tego kraju, akurat dla Polski była wielką szansą. Ale wygląda na to, że jak to już wielokrotnie w naszej historii bywało dokumentnie ją spartolimy. A pamiętajmy, że niewykorzystane okazje lubią się mścić...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu