Felietony

Tytuły anime to absurd. Ale winni są czytelnicy

Patryk Łobaza
Tytuły anime to absurd. Ale winni są czytelnicy
Reklama

Dlaczego tytuły współczesnych anime brzmią jak streszczenia fabuły lub przypadkowe wpisy z bloga? „Zostałem zabity przez drużynę w lochu, ale dzięki prezentowi w postaci nieskończonego gatcha mam teraz przyjaciół na poziomie 9999 i chcę się zemścić na całym świecie” to nie dowcip, tylko realny tytuł anime. Skąd wzięła się ta osobliwa moda na absurdalnie długie nazwy i dlaczego na dobre zadomowiła się w świecie japońskiej popkultury?

Pamiętacie czasy, gdy anime miało tytuły krótkie, zwięzłe i nośne? „Naruto”, „Bleach”, „Death Note” – trzy sylaby, zero komplikacji, a każdy wiedział, z czym ma do czynienia. Dziś jednak sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Współczesne anime – szczególnie te wywodzące się z gatunku isekai – mają tytuły tak długie, że zanim zdążysz je przeczytać, to odcinek już się kończy. Weźmy choćby: „Zostałem zdradzony przez moją drużynę w zapomnianym lochu, ale dzięki prezentowi w postaci nieskończonego gatcha mam teraz przyjaciół na poziomie 9999 i chcę się zemścić na całym świecie”. Brzmi jak spoiler? Tak. Ale właśnie o to chodzi.

Reklama

Skąd w ogóle wzięła się ta osobliwa moda? Winni są... czytelnicy. Ale zanim zaczniemy ich winić za wszystko – przyjrzyjmy się całemu zjawisku bliżej.

Walka o uwagę czytelnika

Tradycyjnie anime powstawało na bazie popularnych mang albo jako oryginalne projekty. Jednak od końcówki lat 2000. coraz większą popularność zaczęły zdobywać adaptacje lekkich powieści, tzw. light novels. A jeszcze wcześniej – web novel, czyli publikacje amatorskie, często udostępniane przez autorów samodzielnie, np. na platformie Syosetsuka ni Naru. To właśnie tam, na tym japońskim odpowiedniku Wattpada, zaczęła się rewolucja tytułowa.

Zasady gry były (i nadal są) brutalne: tysiące autorów, setki historii dodawanych codziennie, a ty – jeden z wielu – musisz sprawić, że ktoś kliknie twoją. Nie masz profesjonalnej ilustracji, nie masz znanego nazwiska. Masz tylko... tytuł. A zatem musi być on jak najdłuższym, jak najbarwniejszym streszczeniem tego, co oferujesz.

Dla porównania: „Naruto” nic ci nie mówi, jeśli nie widziałeś zwiastuna. Ale tytuł w stylu „Zostałem reinkarnowany jako automat z napojami i teraz przemierzam podziemia” nie tylko cię rozbawi, ale od razu wyjaśnia, że chodzi o isekai z dużą dawką absurdu. Tytuł działa jak reklama – zamiast tracić czas na czytanie opisu czy oglądanie trailera, wszystko masz w tytule. W dobie szybkiej konsumpcji treści – to skuteczny trik.

Autorzy zorientowali się, że jeśli czytelnik nie doczytuje nawet streszczenia z tyłu książki, to trzeba mu je podać wprost w nazwie. Tak właśnie narodziły się tasiemcowate tytuły, które informują cię o wszystkim: kto jest bohaterem, co mu się przydarzyło, jaki jest cel jego misji, i często – czy będzie zabawnie, czy raczej dramatycznie. Dla przykładu: „Zostałem najpotężniejszym magiem po tym, jak przypadkowo zjadłem świętą żabę i teraz muszę ukrywać swoją tożsamość w akademii dla bogaczy”. Może i absurdalne, ale skuteczne.

Choć może się wydawać, że tak długich nazw nikt nie zapamięta, to w praktyce jest odwrotnie. Oczywiście, nikt nie cytuje całej nazwy z pamięci (poza najbardziej zagorzałymi fanami), ale wystarczy wspomnieć „to anime o mamie z MMO i dwoma ciosami” – i wszyscy wiedzą, że chodzi o „Do You Love Your Mom & Her Two-Hit Multi-Target Attacks?”. Takie tytuły działają jak hasła – absurdalne, czasem wręcz głupie, ale zapadające w pamięć. To forma wirusowego marketingu.

Reklama

Zresztą, sami fani potrafią bawić się tym zjawiskiem, tworząc generatory losowych tytułów light novels. I niektóre z nich są tak absurdalnie śmieszne, że aż chciałoby się je przeczytać. „Zostałem wyrzucony z akademii bohaterów, bo byłem zbyt uprzejmy wobec złoczyńców, więc teraz uczę potwory dobrych manier” – nie zdziwcie się, jeśli w przyszłym sezonie anime faktycznie coś takiego się pojawi.

Ten trend nie zamierza zniknąć. Wręcz przeciwnie – rozlewa się z light novels na anime, a czasem nawet na gry. Kiedyś tytuł był nazwą – dziś jest streszczeniem, zwiastunem i chwytem marketingowym w jednym. To nie tylko sposób na wyróżnienie się wśród tysięcy innych dzieł, ale też metoda dotarcia do konkretnej grupy odbiorców – tych, którzy szukają właśnie takich historii: reinkarnacji, magii, komedii czy zemsty.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama