Widzieliście protest Ubera? Ja też nie. Akcja okazała się wydmuszką. Tymczasem, korzystając z tej okazji zostałem zaproszony do siedziby Ubera, żeby zobaczyć, jak działa to wszystko od kuchni.
Wielkie zaciemnione pomieszczenie bez okien, do którego wejście jest zabezpieczone skanerem tęczówki oka. Dziesiątki stanowisk z ubranymi niczym klony ludźmi. Świecące na niebiesko ekrany, stukot klawiszy i sterylna atmosfera. Tak NIE wygląda centrala Ubera. Przyznaję szczerze, że jadąc dziś rano do siedziby firmy (gdzie już kilkukrotnie byłem) spodziewałem się, ze trafię do jakiegoś pomieszczenia, w którym grupa ludzi zarządza flotami jeżdżących po polskich miastach samochodów. Jest jednak inaczej.
Pracownicy Ubera nie mają takiego wpływu na działanie usługi, jak by to mogło się wydawać. Jak sami tłumaczą, nie mają technicznych możliwości, aby np. ręcznie przyznawać kierowcom zlecenia. Nie mogą zatem wpływać na to, co się dzieje od momentu zamówienia przez użytkownika przejazdu do zakończenia wykonania usługi, czyli dowiezienia pasażera na miejsce. Uber nie ma też w tym żadnej korzyści - zarówno partner flotowy jak i indywidualny płaci taki sam procent opłaty za usługę. I trudno się dziwić, bo jakakolwiek ingerencja w ten proces wydłużałaby to średni czas oczekiwania na samochód. A tymczasem klienci bardzo cenią krótki czas oczekiwania.
Cenią go też kierowcy. Zakładając, że kierowca robi dwa kursy na godzinę to średnio traci ponad 10 proc. swojego czasu na oczekiwanie na pasażera. Uber realizuje różnego rodzaju akcje edukacyjne, które mają motywować pasażerów do tego, aby nie kazali swoim przewoźnikom czekać. Kapania wysłana we wrześniu do 70 tys. klientów w Warszawie obniżyła średni czas oczekiwania o 6 proc. Co zabawne, mailing wysyłano zarówno do osób, które się spóźniają jak i do tych, które są zawsze na czas i zauważalnie lepszą reakcję odnotowano wśród tych ostatnich. Aktualnie średni czas oczekiwania przez kierowcę na pasażera w Polsce to 3 minuty. Najkrócej kierowcy czekają w Krakowie (2.4 minuty) a najdłużej w Warszawie (3.1 minuty). Nie ma aktualnie żadnych planów, żeby wprowadzać jakiekolwiek opłaty dla pasażerów za to, że kierowca na nich oczekuje dłużej niż X minut (takie rozwiązanie działa w największych miastach w USA).
System automatycznie przyznaje zlecenia
Wróćmy jednak do tego Ubera od kuchni. W strukturach firmy znajduje się grupa analityków, którzy mają dostęp do interaktywnych map przedstawiających lokalizację wszystkich zalogowanych kierowców. Co ciekawe, mogą oni oglądać nie tylko polskie mapy, ale również zaglądać do innych miast, aby zobaczyć panującą w nich sytuację. Ja mogłem obejrzeć, jak wyglądała Warszawa w sobotni wieczór. Na mapie znajdowała się ogromna liczba samochodów. Każdorazowe wezwanie Ubera było przedstawione jako czerwona kreska - w ten sposób aplikacja dobierała najbliższego wolnego kierowcę w okolicy.
I tutaj dochodzimy do całej magii. System wybiera kierowcę w oparciu o dwa czynniki: czas dojazdu oraz odległość w linii prostej. Chodzi o to, aby kierowca nie musiał zbyt daleko jechać do swojego pasażera, a ten nie musiał na niego zbyt długo czekać. Średnia odległość kierowcy do pasażera w linii prostej zmniejsza się z każdym miesiącem i obecnie w Polsce wynosi 1,3 km. Najkrócej dojeżdżają kierowcy w Warszawie i Krakowie - odpowiednio 0.9 i 1 km. Najdalej w Trójmieście i na Śląsku - odpowiednio 1.3 i 1.9 km. Jak to się przekłada na czas? Średni czas dojazdu kierowcy do pasażera obecnie wynosi 4.4 minuty, ale jak tłumaczą przedstawiciele firmy - z każdym miesiącem jest on mniejszy. Najkrócej dojeżdżają kierowcy we Wrocławiu i w Warszawie - 3.2 i 3.8 minuty. Najdłużej kierowcy w naszych najmłodszych miastach na Śląsku i Łodzi - odpowiednio 5.7 i 5.1 minuty.
Od pewnego czasu kierowcy Ubera otrzymują też informacje o nowym kursie w sytuacji, gdy w okolicy kończą inne zlecenie. Rozwiązanie to działa na analogicznej zasadzie, ale bierze pod uwagę dodatkowy czynnik - czas do zakończenia obecnego kursu. Uber od zeszłego tygodnia testuje też funkcję powrotu do domu. Polega ona na tym, że kierowca może zaznaczyć w aplikacji, że wraca do domu, a ta będzie mu przyznawać tylko te zlecenia, które kończą się w jego okolicy (prowadzą w tym samym kierunku). Aktualnie mechanizm ten udostępniono 50 proc. warszawskim kierowcom (jesteśmy jednym z pierwszych miast w regionie). Jeżeli się sprawdzi, zostanie wdrożony kompleksowo.
Na co mogą wpływać pracownicy Ubera? Ich spektrum możliwości jest ograniczone. Zespół ma możliwość sterowania tylko maksymalnym czasem dojazdu i odległością, powyżej których kierowca i klient nie mogą być połączeni. Przykładowo zatem, jeżeli znajdujemy się w miejscu, gdzie ten promień wynosi 5 km i w promieniu 5 km nie ma ani jednego pojazdu (ale jest np. w promieniu 6 km), otrzymamy informację zwrotną o braku dostępnych samochodów. Logika jest taka, że w centrum miasta promień i czas dojazdu są najkrótsze bo jest najwięcej zleceń. Im dalej od centrum tym promień i czas się wydłużają.
Tutaj warto też nawiązać do mojego ostatniego felietonu o problemach Ubera podczas imprez masowych. Okazuje się, że kierowcy są regularnie informowani i zachęcani do wyjeżdżania na ulice w sytuacjach, gdy centrala wie o nadchodzących wydarzeniach. Oczywiście nie mogą być do tego zmuszani, bo jednym z założeń współpracy z Uberem jest elastyczność. Firma zapewnia jednak, że aktywnie na tym polu działa, bo ma w tym po prostu korzyść - więcej samochodów w okresie największego popytu to większe obroty.
Obcokrajowcy i "protest"
Korzystając z okazji, zapytałem również o satysfakcję klientów z jazdy z kierowcami innych narodowości. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, aktualnie stanowią oni 4 proc. wszystkich kierowców Ubera. Ich średnia ocen jest zbliżona do ogólnopolskiej i wynosi obecnie 4,81. Przedstawiciele firmy zapewniają, że aktywnie monitorują wszelkie problemy i niedogodności - kierowcy w ciągu pierwszego miesiąca są traktowani nieco delikatniej, ale po tym czasie system działa bezlitośnie i przy średniej niższej niż 4,6 są odłączani od systemu.
A protest? Uber nie zaobserwował żadnych znaczących zmian, jeśli chodzi o liczbę zalogowanych kierowców. Była ona porównywalna z tą, która loguje się w każdy poniedziałek. Tu ciekawostka - na ogół tego dnia jest ich mniej, bo... odpoczywają po weekendzie. Nie wiemy co prawda, ilu kierowców w sumie jeździ po Warszawie (w całym kraju jest to kilka tysięcy), ale liczba ta mocno się waha i w weekendy może być nawet dwukrotnie większa niż w inne dni. To wtedy jest największe zapotrzebowanie na kierowców. Czy kogoś to dziwi?
Niedawno uruchomiliśmy serwis z Pracą w IT! Gorąco zachęcamy do przejrzenia najnowszych ofert pracy oraz profili pracodawców.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu