Felietony

Tylko tutaj korzystam z adblokera. Nie jestem z tego dumny, ale nie żałuję

Jakub Szczęsny
Tylko tutaj korzystam z adblokera. Nie jestem z tego dumny, ale nie żałuję
Reklama

Może to i odrobinę "po świńsku", bo takie podejście krzywdzi również twórców. Czuję jednak, że YouTube "odrobinę" przegiął. Google zarabia potężne pieniądze na naszych danych, ale nie przeszkadza mu to w forsowaniu agresywnej polityki mającej na celu zwiększenie przychodów. Cierpią na tym użytkownicy, którzy coraz głośniej wyrażają swoje niezadowolenie z tego faktu.

YouTube naraził się ostatnio użytkownikom rewizją swojego podejścia do blokerów reklam. Obecnie, jeżeli korzystacie z programów takich, jak AdBlock - po obejrzeniu kilku filmów odtwarzacz zwyczajnie się blokuje. Dopóki nie wyłączycie blokera, nie będziecie w stanie uruchomić kolejnego materiału - chyba, że poczekacie do następnego dnia. Biorąc pod uwagę to, że większość filmów ma około 10 minut - w ciągu jednego dnia Wasza przygoda z YouTube'em może skończyć się w około pół godziny. A potem albo czekaj, albo płać, albo wyłącz blokera.

Reklama

Zaczęło się niewinnie. Najpierw były to jedynie komunikaty z prośbą o wyłączenie narzędzia. Ale gdy nie poskutkowały prośby - nastąpiło płynne przejście do groźby. W roli marchewki występuje możliwość oglądania filmów w ogóle, a kijem jest blokada odtwarzacza. W takiej sytuacji użytkownik się ugnie: albo zapłaci, albo wyłączy automat rozprawiający się z reklamami. YouTube stał się telewizją naszych czasów i niektórzy nie są w stanie z niego zrezygnować. Mnie samemu jest trudno.

Co YouTube ma do zaoferowania?

Niezliczone pokłady filmów bez reklam: lepszych lub gorszych - ale jednak. To w tym momencie kolos wśród serwisów z treściami. Sam mam swoich ulubionych twórców, na których materiały czekam. Kilku najlepszych moich zdaniem wspieram: potrafię docenić ich czas oraz zaangażowanie i chcę w choćby minimalnym stopniu ułatwić im tworzenie kolejnych filmów. I owszem - nieco źle się czuję z tym, że reklamy blokuję. Jako że żyję z "tworzenia do Internetu", nie jestem w stanie zgodzić się z całą ideą adblokerów. Internauci powinni mieć jednak wybór: szczególnie wtedy, gdy usługodawca zaczyna za bardzo przeginać.

Google przecież i tak sowicie wynagradzamy za umożliwienie nam dostępu do przeogromnej biblioteki treści. Płacimy naszymi danymi - te gigant pozyskuje za pośrednictwem naszych telefonów, wyszukiwarki, YouTube'a, map, poczty i wielu, wielu innych. Google na podstawie wszystkiego, co o nas wie - dopasowuje do nas treści reklamowe w przeróżnych miejscach - także na YouTube. Owe reklamy są skuteczniejsze tym bardziej, że są one personalizowane. Jeżeli interesują Cię nowinki technologiczne, to z dużym prawdopodobieństwem będziesz otrzymywać propozycje odnoszące się do elektroniki. Ba, giganci reklamowi tacy jak Google potrafią ocenić nasz status majątkowy. A przecież to także bardzo istotna zmienna, która może przydać się w personalizacji reklam.

Ile kosztuje YouTube Premium? 23,99 zł miesięcznie. W planie rodzinnym (do 5 osób, wszyscy powinni mieszkać pod jednym dachem) zapłacimy 35,99 zł, a studenci - 13,99 zł. Ci ostatni jednak muszą weryfikować status studenta raz do roku. Czy to dużo? W ujęciu miesięcznym - pewnie nie. To nawet nie jest połowa dużej pizzy w niektórych miastach. Rocznie już robi się z tego 287,88 zł. Co ciekawe, zniknęła zniżka 15% przy zakupie rocznej subskrypcji.

A teraz zastanówmy się raz jeszcze - co daje nam YouTube? Ustaliliśmy, że dostęp do filmów bez reklam. A co oprócz tego? Dostęp do YouTube Music to już pewna wartość dodana, ale dla mnie niekoniecznie przydatna, bo używam Spotify od lat i nie zamierzam się z niego ewakuować. Przez 6 lat trwał też projekt YouTube Originals, który miał być konkurencją dla Amazon Prime Video i Netfliksa i dotyczył on produkcji programów i seriali oryginalnych na wzór wspomnianych usług. To chyba nie bardzo "spinało się" Google'owi, który na początku 2022 roku ogłosił wycofanie się z tworzenia kolejnych takich produkcji. To akurat niewielka strata, bo polski użytkownik YouTube Premium nie bardzo miał czego szukać w Originals. Możemy więc uznać, że wartości dodanej do zakupu subskrypcji zbyt wiele nie ma.

Święty spokój to za mało

To niewiarygodne, ale można uznać, że podstawowym produktem sprzedawanym przez Google w formie subskrypcji jest właśnie... święty spokój. Bo przecież jest rzesza użytkowników, którzy z YouTube nie zrezygnują, a reklamy są w tym momencie niezwykle irytujące. Na 10-minutowy materiał reklam może być nawet kilka. I rozumiem - często można je pominąć, ale nie tak rzadko zdarza się, że jesteśmy zmuszeni przejrzeć ich całość. W dodatku - jak na nieszczęścia przystało - już właściwie standardem stało się to, że treści sponsorowane serwowane są użytkownikom parami.

Kiedyś pod tym względem nie było tak tragicznie. Lata temu przeprowadziłem pewien eksperyment: na jednym koncie nigdy YouTube Premium nie miałem, a na drugim - intencjonalnie zablokowałem przedłużenie subskrypcji. Zgadnijcie, na którym z nich reklamy pojawiały się częściej? Oczywiście tam, gdzie wcześniej miałem YouTube Premium: Google zwyczajnie chciał mnie "zmęczyć" reklamami. Już wtedy narzekałem na ich częstotliwość - teraz jest ich jeszcze więcej. Warto jednak nadmienić, że progres w tej materii nie odbywał się skokowo: żaba gotowała się powoli, stopniowo - wraz z większym "natężeniem" treści sponsorowanych.

Reklama

YouTube to dla mnie google'owski symbol pogardy dla użytkowników

Google powie Wam, że użytkownicy są dla niego najważniejsi. Że liczy się dla niego misja, wedle której chce czynić świat lepszym, a priorytetami dla niego są: zrównoważony rozwój, środowisko naturalne, wyrównywanie szans, praca na rzecz globalnego społeczeństwa, obrona praw mniejszości, równość i inne rzeczy, które w ustach korporacji brzmią jak puste frazesy. Prawda jest jednak taka, że podstawowy priorytet dla niego to po prostu kasa. I to nic złego, bo Google nie jest instytucją charytatywną - to przedsiębiorstwo, które ma zarabiać dla jego udziałowców. Tyle, że odbywa się to w oparach głębokiej hipokryzji, której w takiej skali nie odnajduję wśród jego konkurentów.

YouTube - tak jak i Google - rości sobie prawo do tego, by mówić nam co powinniśmy oglądać, widzieć, wiedzieć i jak powinniśmy myśleć. Zauważyliście, że twórcy filmów coraz częściej wyciszają tam określone słowa? To samo zaczynają robić autorzy artykułów - "gwiazdkują" więc pewne wyrazy, np.: "samo***stwo", "gw**t", "pe****lia". Wszystko dlatego, że jak tego nie zrobicie, możecie stracić pieniądze. W przypadku YouTube, AI wychwyci te słowa i wyłączy nam monetyzację na konkretnym filmie. A jak chodzi o Google - dana treść będzie pojawiać się niżej w wynikach wyszukiwania, nie trafi do sekcji Discover lub nawet na całą stronę zostanie nałożona sankcja skutkująca mniejszym ruchem z wyszukiwarki. Mniejszy ruch będzie oznaczać mniejsze wpływy z reklam. Wszyscy więc mocno się pilnują.

Reklama

Ponadto, YouTube pewne systemy ideowe "premiuje", inne natomiast traktuje zauważalnie gorzej. Niekoniecznie chcę brnąć w ten temat mocniej - ale sami widzicie, że poglądy liberalne bardziej pasują Google'owi niż te konserwatywne, odwołujące się przede wszystkim do tradycji chrześcijańskiej. I mówię to jako człowiek, który z jakąkolwiek religią nie ma nic wspólnego. Dla mnie idealnym światem jest ten, w którym idzie się przez niego w myśl zasady: "albo po równo, albo g***o". Wybaczcie za użycie mniej przyjemnego wyrazu. Albo śmiejemy się ze wszystkiego tak samo, albo z niczego. Albo mówimy o zwolennikach i przeciwnikach promocji praw wszelkich mniejszości, albo nie mówimy o tym wcale.

YouTube ma gdzieś to, co się u niego dzieje

Jedna z takich sytuacji wydarzyła się w tym miesiącu - chodzi o niezwykle niebezpieczne zjawisko tzw. "doxxingu" - ujawniania prywatnych informacji (np. o miejscu zamieszkania) dotyczących popularnych twórców. Jacksfilms, znany również jako Jack Douglass, twórca działający na YouTube od 2006 roku i mający 4,9 mln subskrybentów stał się ofiarą tego typu działania ze strony streamerki o pseudonimie Sssniperwolf (Alia Shelesh), która ma 34 mln subskrybentów.

Konflikt między nimi trwał przez wiele miesięcy i dotyczył on praktyki Shelesh polegającej na niepodpisywanie fragmentów filmów pochodzących od m. in. Douglassa, których używała ona w swoich filmach. Istotne natomiast jest to, że Shelesh bardzo często nagrywa materiały, w których ukazuje ona swoją reakcję na treści innych twórców. Punktem kulminacyjnym konfliktu było przybycie Shelesh do domu Douglasa - opublikowała ona na Instagramie zdjęcie sprzed jego domu i tym samym... ujawniła jego adres.

Douglass słusznie uznał to za naruszenie jego prywatności i stalking. Po tym, Jacksfilms poprosił o usunięcie Shelesh z platformy YouTube. Shelesh natomiast stanęła w swojej obronie, twierdząc, że była nękana przez Douglasa. YouTube nie odpowiedział na prośby Douglasa o usunięcie kanału Shelesh, ale stwierdził za to, że nie akceptuje takich działań, a w szczególności naruszania Zasad Społeczności - stało się to jednak dopiero wtedy, gdy sprawą zainteresowali się dziennikarze. Sprawa wywołała niemałe kontrowersje - Shelesh otrzymała jedynie czasową demonetyzację. Po tej reakcji Google, youtuberka przeprosiła i uznała jej działania za niedojrzałe - natomiast Douglass w swoich filmach przyznał, że wraz ze swoją żoną obawia się o swoje bezpieczeństwo. Przecież po takim ujawnieniu adresu ktoś może wpaść na to, by dokonać ogromnie niebezpiecznego "swattingu" lub po prostu napaść go w jego własnym domu. YouTube w dalszym ciągu uważa, że wszystko jest w porządku i dalszych reakcji z jego strony nie było.

Kurz po wybuchu afery Pandora Gate zaczyna już opadać, w sprawie działają służby, a antybohaterowie sprawy dalej miotają się w zeznaniach oraz próbach ratowania wizerunku. Wielu czołowych twórców z polskiej sceny youtube'owej oskarżono o działania absolutnie obrzydliwe i okraszono to szokującymi dowodami. Dla wszystkich, którzy dopuszczali się ohydnych czynów względem małoletnich wspólnym mianownikiem było to, że bytność na YouTube znacząco ułatwiła im znalezienie ofiar. Sława wsparta przez algorytmy YouTube'a okazała się kluczem otwierającym drzwi do spełniania swoich parszywych pragnień. Po tym, jak Wardęga i Konopskyy opublikowali materiały pełne dowodów w sprawie Pandora Gate, YouTube zareagował wręcz anemicznie - ograniczając jedynie monetyzację na kanałach niektórych autorów zamieszanych w aferze. Biuro Prasowe YouTube przekazało serwisowi Pudelek oświadczenie następującej treści:

Reklama

Kanał Stuu został zawieszony w Programie Partnerskim YouTube z powodu naruszenia naszych zasad Odpowiedzialności Twórców. Jeśli zachowanie twórcy poza platformą szkodzi naszym użytkownikom lub ekosystemowi, podejmujemy działania, aby chronić społeczność.

Wśród społeczności skupionej wokół youtuberów pojawiają się głosy krytyki. Wspominają oni o tym, że Nitrozyniak otrzymał bana za toksyczne zachowanie względem innych osób, wyzywanie ich, stosowanie brutalnego, wulgarnego języka i omijanie nakładanych blokad, a Stuu za czyny pedofilskie - "jedynie zawieszenie w Programie Partnerskim YouTube" i ograniczenie monetyzacji. Muszę przyznać, że pewna dysproporcja w kontekście podejścia do spraw jest widoczna i należy przypomnieć jedną rzecz - Nitrozyniaka zbanowano też dopiero wtedy, gdy jego aferą zajęły się media. Wcześniej, przez lata prezentował on zachowania odbiegające w ogromnym stopniu od przyjętych norm społecznych.

A teraz sprawa mi zdecydowanie najbliższa. YouTube w dalszym ciągu akceptuje wykorzystywanie osób niepełnosprawnych i nieporadnych - sądzi zapewne, że skoro "manager" Krzysztofa Kononowicza nie uczestniczy w Programie Partnerskim YouTube, to nie jest on zobligowany do zachowania, które nie jest szkodliwe dla użytkowników. Przypomnijmy: choroba, niecodzienne i absurdalne zachowania tego człowieka, który w powszechnej ocenie ma obniżone zdolności intelektualne oraz zdolności zarządzania swoimi potrzebami są w brutalny sposób monetyzowany.

Ludzie odpowiedzialni za jego los nagrywają go w uwłaczających dla niego sytuacjach - między innymi, gdy w niezamierzony sposób wypija mocz z butelki po napoju, która znajdowała się w paczce od widza, oblewa się ekskrementami (także przesłanymi w paczce), albo gdy ma on na sobie koronę cierniową i porównuje się do męczennika na wzór Jezusa Chrystusa. Na posesji Kononowicza znajdują się kamery rejestrujące obraz 24 godziny na dobę i dostęp do niego ma wspomniany "manager" mieszkający na drugim końcu Polski. On sam nazywa się natomiast osobą, która nim się opiekuje. W najbardziej dochodowym okresie swojej działalności kanał z Krzysztofem Kononowiczem w roli głównej mógł zarabiać nawet kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie: do kieszeni jednej z legend polskiego internetu trafia natomiast niewielki ułamek tej sumy.

Będę blokować reklamy na YouTube. I co mi zrobicie?

Nie cieszę się z tego, ale nic więcej zrobić nie mogę. Google i YouTube nie odpowiadają na żadne wiadomości ode mnie - obrazili się za otwartą krytykę ich działań. Po prostu trafiłem na "czarną listę" dziennikarzy, z którymi się nie rozmawia. Złośliwi powiedzą pewnie, że "po tym ciosie YouTube się nie podniesie" i że na pewno ich moje blokowanie reklam "zaboli". Nie zaboli. Dalej będą zarabiać mnóstwo pieniędzy. Mogę jednak powiedzieć wprost - absolutnie identyfikuję się z rzeszą niezadowolonych użytkowników: ci doskonale widzą, co się dzieje i słusznie buntują się przeciwko krucjacie YouTube'a wymierzonej w blokery.

Automatyczne blokery reklam, na przykład w przeglądarce Microsoft Edge nie są jeszcze rozpoznawane przez YouTube i nie aktywują one mechanizmu blokowania odtwarzacza filmów. Warto też zwrócić uwagę na blokery dedykowane YouTube'owi oraz takie metody, jak modyfikacja nagłówków HTTP w taki sposób, by "YouTube sądził, iż łączymy się z nim z telefonu z Windows Phone'em". Jako internauci macie ogromny wachlarz możliwości, by sprzeciwić się praktykom Google - tym bardziej, iż w Sieci pojawiają się głosy, że YouTube absolutnie nielegalnie stosuje blokady odtwarzacza. Jak podaje serwis Tech Legal - gigant narusza tzw. "cookie law" sprawdzając, czy taki bloker reklam jest zainstalowany na naszym urządzeniu.

Gdyby nie ogół rzeczy, z którymi nie zgadzam się na YouTube - pewnie nawet nie napisałbym tego tekstu. Nie zacząłbym też blokować tam reklam i po prostu wykupiłbym subskrypcję Premium. Na telewizorze zablokowanie reklam jest już dużo trudniejsze: nie jestem więc w stanie w pełni ominąć materiały sponsorowane, które są tam prezentowane. Samo podejście do adblokerów jest tylko wierzchołkiem góry lodowej - YouTube jest zepsuty na wielu poziomach i przede wszystkim biją nas po oczach jej hipokryzja i niemy cynizm. Miły, fajny i odpowiedzialny społecznie Google, czy YouTube to tylko mrzonka. Teatrzyk dla naiwnych.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama