Przed nami kolejna odsłona przedstawienia pod tytułem "zmierzch japońskich korporacji". To dramat, który obserwujemy od lat, a który może nas jeszcze zaskoczyć kolejnymi aktami. Obecnie świat przygląda się poczynaniom korporacji Toshiba, która szuka pieniędzy, by załatać wielkie dziury w kasie. Potrzebuje miliardów dolarów, więc upłynnia bardzo cenny majątek. A inni gracze zacierają ręce na myśl o przejęciu ich interesu.
Przed nami kolejne przejęcie za kilkanaście miliardów dolarów. Sprzedają Japończycy, kupuje m.in. Apple
Toshiba to jeden z kilku japońskich kolosów na glinianych nogach, o których pisane są już pewnie książki. Konkretnie o ich upadku. Jeszcze parę dekad temu był to symbol potęgi Kraju Kwitnącej Wiśni, dzisiaj stał się powodem do wstydu. Nie chodzi tylko o to, że przez lata podejmowano złe decyzje biznesowe, że firma nie wytrzymała presji ze strony Chińczyków czy Koreańczyków - decydenci firmy szukali ratunku w oszustwach na wielką skalę. A te w końcu musiały wypłynąć i systematycznie pogrążają giganta.
Podejmowałem już temat zwolnień i strat w japońskiej firmie, pisałem o wyprzedaży majątku, teraz wracam do zagadnienia, ponieważ coraz głośniej mówi się o sprzedaży oddziału zajmującego się produkcją chipów. To olbrzymi interes, Toshiba zajmuje drugie miejsce na rynku. Przykład Samsunga pokazuje natomiast, że można tu zarabiać miliardy dolarów - gdy sprzedaż smartfonów koreańskiego producenta zaliczyła zjazd, wyniki ratowały właśnie podzespoły.
Problem korporacji Toshiba polega na tym, że w ten biznes trzeba inwestować, by utrzymać się na szczycie. Tymczasem firma ma wielkie długi, głównie za sprawą segmentu atomowego. Nie ma środków na inwestycje, musi się pozbyć perły w koronie, by spłacić zobowiązania. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za ów biznes może otrzymać nawet kilkanaście miliardów dolarów. Z jednej strony wydaje się to dobrą okazją, można będzie "wyprostować" sytuację. Z drugiej strony: co dalej z firmą, która sprzeda cały lub prawie cały majątek? Zostanie wspomnienie - jak w przypadku Yahoo.
Wspomnianym segmentem chipów jest zainteresowany m.in. Foxconn. To wielki podwykonawca producentów elektroniki, gigant ulokowany na Tajwanie. Jakiś czas temu przejął japońskiego Sharpa, więc ma doświadczenie w akwizycjach na tym rynku. Wtedy japońskie władze nie były zachwycone przejęciem, teraz obawy są jeszcze większe. Dlatego w gronie kupców wymienia się także fundusz ze wsparciem państwa. Foxconn z kolei przekonuje, że nie jest jedynym kupującym - on przewodzi konsorcjum z globalnym kapitałem.
Pewniakiem w tej drużynie jest ponoć Apple. Udział w kupnie wezmą również Dell i Kingston. A na nich sprawa się nie kończy, rozmowy prowadzone są m.in. z Amazon, Google/Alphabet, Microsoft, Cisco. Kto ostatecznie wyłoży pieniądze, jaka to będzie suma i za jakie udziały? Dobre pytanie - możliwe, że odpowiedzi nie poznamy nawet, jeśli tej grupie uda się dobić targu z korporacją Toshiba. Wyniki rozmów mamy poznać już za kilka tygodni. Ciekaw, jestem, jak bardzo rząd Japonii postara się, by ten interes trafił od innego kupca? Wszak w grę wchodzi nie tylko bezpieczeństwo gospodarcze, ale też prestiż. Kolejna legenda w chińskich rękach? Inna sprawa, że z plotek wynika, iż Foxconn może do transakcji wciągnąć japoński SoftBank. To mogłoby uspokoić wszystkie strony.
Przejęcie byłoby pewnie korzystne dla samego biznesu chipów Toshiby - pojawiłyby się wsparcie dużych, bogatych firm, pieniądze, odbiorcy produktów. To mogłoby też podkręcić tempo rozwoju, oddech na plecach poczułby Samsung. Może ktoś powie, że jednak trochę szkoda japońskiej legendy, ale...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu