Taka okazja może się już nie powtórzyć. Tegoroczne flagowce koreańskiej firmy mogą być wyjątkowe.
Premiera najnowszej serii S23 zbliża się wielkimi krokami. 1 lutego na specjalnym evencie w San Francisco firma pokaże swoje trzy najnowsze modele. Codziennie dowiadujemy się coraz więcej szczegółów na ich temat i w zasadzie nie mają już one przed nami żadnych tajemnic. Najświeższa informacja dotyczy matryc – szczegóły znajdziecie w tym wpisie.
Odkładając jednak na bok wszystkie specyfikacje techniczne nowych urządzeń, na dwie rzeczy trzeba zwrócić uwagę. Bo dzięki nim to może być bardzo dobry, wręcz wyjątkowy rok dla klientów Samsunga.
Cena się utrzyma, czy jednak wzrośnie?
Pierwsza dotyczy kosztów. W dwóch modelach, czyli S23 i S23+ ceny mają zostać utrzymane na poziomie z zeszłego roku. Co oznacza kwoty za podstawowe warianty na poziomie 799 i 999 dolarów. Pisałem o tym w tym tekście. Model Ultra może być droższy o 50 dol. Samsung został niejako zmuszony do takiego ruchu przez politykę Appla, który utrzymał ceny iPhonów z serii 14 na poziomie serii 13. Problem tylko jest jeden. Mówimy o cenach w USA.
My musimy patrzeć się na ceny w Polsce, a są one niestety zdecydowanie wyższe niż te w Stanach. Przyczyny to różnice w kursach walut plus inflacja i koszty transportu. W sumie jesteśmy jednym z krajów w których iPhony są najdroższe. Różnica pomiędzy nami a USA w przypadku modelu 14 Pro Max 128 GB wynosiła w momencie premiery aż 431,77 USD – w Stanach trzeba było wydać 1099 USD, w Polsce – 1530,77 USD.
Więc nawet jeśli Samsung utrzyma w Stanach ceny z zeszłego roku, to wcale nie znaczy to, że zapłacimy za modele S23 tyle samo co za S22. Niestety może być drożej. Dla przypomnienia kosztowały one: 3999 zł za wersję podstawową, 4999 zł za wersję Plus i 5899 zł za wersję Ultra.
Ale oczywiście istnieje również możliwość, że Samsung utrzyma ceny nie tylko w USA ale na całym świecie. I to byłaby doskonała informacja. Niestety o tym jak będzie, dowiemy się 1 lutego.
Snapdragony dla wszystkich krajów
Drugą rzeczą są procesory. Samsung w końcu się poddał i w tym roku zamiast pakować do części modeli swoje Exynosy, wszędzie zastosuje Snapdragony. Nie będzie po raz pierwszy podziału na lepszych i gorszych. Bo właśnie takie – gorsze – były zawsze chipy Koreańczyków, które trafiały do urządzeń sprzedawanych m.in. w Polsce.
Powinniśmy więc mieć doskonałą wydajność bez żadnych kompromisów. Recenzje pierwszych smartfonów ze Snapdragonem 8 Gen 2 które zostały już wypuszczone na chińskim rynku są obiecujące, nikt nie mówi o jakichkolwiek problemach. Miejmy nadzieję, że podobnie będzie i w Samsungach. Co prawda Koreańczycy nie byliby sobą, gdyby trochę nie majstrowali przy procesorach – Qualcomm na ich zamówienie nieco podniósł wydajność w partiach przeznaczonych dla tego producenta. Ale różnice nie są na tyle duże, by mogły z tego wyniknąć jakieś kłopoty typu przegrzewanie.
Co będzie za rok?
I tu dochodzimy do sprawy kluczowej. Bo w tym roku S-ki dostaną Snapdragony. Ale w przyszłym? Samsung nie zarzucił przecież prac nad swoim procesorem. Exynosy trafiają na razie do linii A, ale w przyszłym roku mogą znów powrócić do flagowców. Koreańczycy stworzyli specjalny zespół który zajmuje się opracowaniem chipów „na nowo”. A ja nie wyobrażam sobie sytuacji by firma dysponująca fabrykami mogącymi wytwarzać procesory w 4 nm procesie technologicznym i pracująca nad 3 nm, zaniechała ich produkcji. Poprawa jakości – jak najbardziej. Ale rezygnacja? Kiedy jest się w światowej czołówce? Chińczycy prowadzą prace nad 7 nm, ale produkują procesory głównie w 14 nm…
Więc tak, wszystko wskazuje na to, że w tym roku flagowe Samsungi będą dla nas wyjątkowo udane. Ale co będzie w przyszłym? Czy zobaczymy w nich znowu Snapdragony, czy może już koreański procesor, nieważne czy będzie się nazywał Exynos czy jakkolwiek inaczej?
Więc biorąc pod uwagę to, że Samsung wyjątkowo dobrze wziął się za aktualizację swoich smartfonów, zapewniając im bardzo długie wsparcie, ten rok może być bardzo udany. Oczywiście głównie dla klientów. Koreańczycy wiedzą, że utrzymanie cen na zeszłorocznym poziomie oznaczać będzie mniejsze zyski. Ale podobno są na to gotowi. Nam pozostaje się tylko z tego cieszyć i czekać na premierę 1 lutego. Oby polskie ceny nas nie zawiodły.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu