Felietony

Największy serialowy zawód roku już za nami, nie rozumiem skąd zachwyty

Kamil Pieczonka
Największy serialowy zawód roku już za nami, nie rozumiem skąd zachwyty
75

Finał pierwszego sezonu serialu The Last of Us mogliśmy obejrzeć już tydzień temu, więc zakładam, że każdy zainteresowany to zrobił. Poniżej znajdziecie szereg spojlerów dotyczących fabuły, dlatego lojalnie uprzedzam tych, którzy jeszcze nie skończyli tego "dzieła". Chyba, że po prostu chcecie się dowiedzieć dlaczego nie warto.

Serial roku? To jakiś żart?

Na początku pewnie powinienem się przyznać, że nie grałem i nie znam fabuły gry The Last of Us, nie oceniam zatem historii z perspektywy fana gry, tylko osoby, która widziała serial. Serial, który został okrzyknięty najlepszą adaptacją gry w historii, czyli można było chyba założyć, że faktycznie za tą fabułą podąża. Tym bardziej, że za scenariusz odpowiedzialne były te same osoby, które tworzyły grę, czyli Neil Druckmann i Craig Mazin. Pierwsze oceny widzów na IMDb były bardzo obiecujące, nie każdy serial notuje wyniki powyżej 9. Dlatego kierując się tymi opiniami postanowiłem, że nie będę oglądał jednego odcinka co tydzień, ale poczekam na całość aby wchłonąć tę historię w ciągu dwóch dni. I nie udało się, bo zwyczajnie nie miałem ochoty oglądać więcej niż 3 odcinków naraz.

Co dla mnie najbardziej zaskakujące to fakt, że wysokie oceny utrzymały się aż do teraz, początkowa ocena co prawda spadła z 9,4 na 9, ale to nadal czołówka historycznego rankingu na IMDb, czyli bardzo obiecujący wynik. Obawiam się jednak, że dużo tam ocen fanów gry, którzy nie patrzą obiektywnie. Z drugiej strony mamy serwis Metacritic, gdzie ocena widzów to zaledwie 6,2/10, która jest moim zdaniem znowu nieco przesadzona w drugą stronę. Tam pojawia się sporo ocen 0, co jest oczywiście krzywdzące, a wiele z nich, sądząc po lekturze "recenzji" wynika z wprowadzenia wątków LGBT. Do tego jednak jeszcze wrócimy, ustalmy sobie już jednak, że ten serial w żadnym wypadku nie kwalifikuje się na produkcję roku, a szkoda bo miał potencjał. I to wcale nie jest wina kiepskiego castingu, Pedro Pascal i Bella Ramsey zagrali bardzo dobrze.

Pierwsze 2 odcinki były super

Nie twierdzę, że cały serial był do niczego, pierwsze dwa odcinki były bardzo dobre. Świetnie zrobiono wprowadzenie do historii, które przedstawiło przyczynę całej apokalipsy, a pierwszy odcinek skończył się bardzo mocnym akcentem, który zapadał w pamięć. Podobnie było zresztą w drugim, który zapowiadał ciekawą fabułę, a do tego mam słabość do Anny Torv, która znana jest chociażby ze świetnego serialu jakim był Fringe (polecam, bardzo niedoceniany). Jej rola niestety skończyła się tak szybko jak się zaczęła, choć ponownie, to był kolejny mocny akcent. Lubię seriale, w których twórcy nie boją się uśmiercać swoich bohaterów.

I tak dochodzimy do trzeciego odcinka, który wzbudzał ogromne kontrowersje. Dostaliśmy piękną historię miłosną, która ani trochę mi do tego serialu nie pasuje i ani o krok nie posunęła fabuły do przodu. Wynudziłem się na nim okropnie, a do tego okazało się, że zabrano czas "antenowy", który można było znacznie lepiej wykorzystać w późniejszej fazie serialu, gdzie akcja nadzwyczajnie przyśpiesza. Kolejne dwa odcinki również zaliczyłbym do tych ciekawszych, gdzie akcja się zazębia i ma jakiś sens, choć brakowało mi nieco obszerniejszego wyjaśnienia dlaczego FEDRA prześladowała część mieszkańców Kansas City. Nie zmienia to jednak faktu, że 5. odcinek skończył się z przytupem i nabierało się ochoty na więcej.

Źródło: Liane Hentscher/HBO

Końcówka do zapomnienia

Niestety w kolejnym odcinku akcja ponownie siada, dostajemy sielankową bajaczkę jak to Joel spotyka swojego brata, który postanowił zaszyć się w wiejskim miasteczku i wieść spokojne życie. To kolejne 50 minuty historii, które w zasadzie zostało zmarnowane i nic nie wniosło do fabuły serialu. Podobnie zresztą było w odcinku nr 7, gdy poznajemy nieco szerzej historię Ellie, ale w mojej ocenie to najnudniejszy odcinek całej serii. Spokojnie można było retrospekcje ograniczyć do 10 minut, a resztę poświęcić na rozwinięcie chociażby wydarzeń z 8. odcinka, kiedy to Ellie trafia na inne sielankowe miasteczko, w którym zjada się ludzi. Postać Davida, szefa tej grupy, wydawała się całkiem ciekawym studium przypadku, ale została potraktowana po macoszemu. W dodatku nie wiadomo co stało się z resztą wioski, w czasie gdy Joel nagle ozdrowiał i włączył mu się tryb terminatora. Gdyby te wydarzenia rozbić na 2 odcinki, byłoby pewnie znacznie lepiej dla całej fabuły serialu.

Wytrwali widzowie tym sposobem dotarli do ostatniego odcinka, wielkiego finału, który miał nas wszystkich zaskoczyć. No i zaskoczył, swoim brakiem konsekwencji. Joel i Ellie stosunkowo szybko trafili na Świetliki i można było uznać, że misja została zakończona. Problem w tym, że początkowa niechęć dwóch głównych postaci zamieniła się w relację ojca z córką. Joel za nic w świecie nie chciał po raz drugi stracić swojego "dziecka" więc ponownie włączył mu się tryb terminatora i zamiast ratować świat, postanowił uratować Ellie, przy okazji ją jeszcze okłamując. Z wielkiego zakończenia i uratowania ludzkości zatem nici.

Źródło: Liane Hentscher/HBO

Serial zakończył się w takim momencie, że pozostało mi tylko rzucić siarczyste przekleństwo i pożałować ośmiu straconych godzin. Tę historię można było spokojnie zamknąć w 2-3 godzinnym filmie tak jak to pierwotnie planowano. Akcja byłaby wtedy dynamiczniejsza i być może scenarzyści skupiliby się na tym co było kluczowe dla fabuły, a nie na wątkach pobocznych. Nie wiem o czym będzie drugi sezon (i o czym jest The Last of Us: Part 2), ale obecnie nie mam nawet ochoty się tego dowiedzieć. To nie jest serial roku, to jest największy zawód tego roku. Zasługuje maksymalnie na ocenę 7/10, a jeśli faktycznie chcecie go sobie obejrzeć, to spokojnie możecie pominąć odcinek nr 3, 6 i 7, niewiele stracicie, a zyskacie dodatkowe 3 godziny życia ;-).

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu