Wylądowała pierwsza część rozszerzeń: The Isle of Armor dla gier Pokemon Sword i Shield. Co znajdziemy w środku - i czy warto je kupić?
DLC do Pokemon Sword i Shield: doskonałość dla najwierniejszych fanów. I tylko dla nich
Pokemony to seria która od ponad dwóch dekad pożera mi czas. Uwielbiam ją w każdym calu — i choć ze względu na wszechobecnych piratów pożegnałem PVP w głównych odsłonach serii, po premierze każdej z gier potrafię przepaść w tamtejszych światach na długie godziny. Pokemon Sword i Shield nie jest tutaj żadnym wyjątkiem — debiutująca jesienią 2019, pierwsza odsłona na Switcha z prawdziwego zdarzenia zmusiła mnie do zarwania kilku nocek i zapewniła kilkadziesiąt godzin doskonałej zabawy. Gra jeszcze przed premierą wzbudziła od groma kontrowersji — przede wszystkim brakiem dostępu do wszystkich stworków, jak miało to miejsce dotychczas. Zamiast tego twórcy dodają je stopniowo w DLC — włącznie z nową zawartością. I pierwszą paczką jest debiutujący w środę The Isle of Armor, który wraz z nadchodzącym jesienią dodatkiem wyceniony został łącznie na 120 złotych.
The Isle of Armor: dodatek do Pokemon Sword i Shield
Dodatkowa zawartość otwiera przed nami otworem nową wyspę, na którą dostać się możemy bezpośrednio ze stacji kolejowej. I od razu rozwieję wszelkie wątpliwości tych, którzy liczą na solidną paczkę fabuły: tej w The Isle of Armor nie uświadczymy. Owszem, jest krótki wątek fabularny, ale to raczej pretekst do wprowadzania kolejnych nowości, niż coś, co faktycznie angażuje — więcej w tym temacie mielibyśmy zobaczyć jesienią. Póki co jednak dostaliśmy nowy region z kilkoma usprawnieniami i mini-zadaniami. Wśród tych pierwszych: opcja miksowania kilku przedmiotów w... coś nowego, nowe pojedynki z wirtualnymi trenerami, dodatki wizualne (nowe akcesoria, ubrania, fryzury itd). Poza tym pojawia się też nowy przedmiot: Exp. Charm, pozwalając gromadzić więcej punktów doświadczenia, niż miało to miejsce dotychczas.
Kluczowym dla większości zapalonych trenerów Pokemon pozostaje jednak powrót Pokemonów i wsparcie w serii Sword i Shield, a także zupełnie nowe stworki: Kubfu, Urshifu, Zaurde i galariański Slowbro. Veusaur, Blastoise, Rillaboom, Cinderace, Inteleon i Urshifu dodatkowo doczekały się formy Gigantamax. Sama zaś lista wsparcia znanych i lubianych gatunków poszerzyła się o ponad sto gatunków: — m.in. klasyki takie jak Jigglypuff, Poliwrath, Alakazm, Skarmory, Sharpedo czy Volcarona. Pełną ich listę bez problemu znajdziecie w Google — podobnie jak i nowe ciosy, które doczekały się wsparcia w switchowej odsłonie najnowszej generacji.
The Isle of Armor: tylko dla najwierniejszych fanów
Jak wspomniałem już wcześniej — jeżeli odpalacie Pokemony by je przejść, to nie bardzo będziecie mieć co tam w ogóle robić. Jeżeli zaś trenujecie na poważnie, regularnie wzbogacając Wasze kolekcje stworków, rozmnażając je i trenując do walk z przyjaciółmi i nieznajomymi: no to nie mam najmniejszych wątpliwości, że tego rozszerzenia nie może u Was zabraknąć. Jako wieloletni fan serii mam mieszane uczucia: przede wszystkim dlatego, że przecież rok temu zapewniano nas, że więcej Pokemonów niż w podstawce nie ma, bo się nie da. DLC udowadnia, że jednak się da.
Z drugiej strony — mając w pamięci jak byłem zmuszony przechodzić gry od nowa kiedy tylko ukazały się ich ostateczne wersje — dla co najwyżej kilku godzin dodatkowych treści i usprawnień, chylę się ku opinii, że taka forma dystrybucji jest z perspektywy gracza wygodniejsza. Gorzej sprawy mają się dla jego portfela, bo dodatek można kupić wyłącznie w pakiecie, który wyceniono na 140 złotych, a kiedy weźmiemy pod uwagę to, że za 205 złotych można kupić pudełkową wersję gry, to zdecydowanie nie jest to mało.
Na pocieszenie tylko dodam, że i tak sprawy mają się chociaż odrobinę łaskawiej, niż w przypadku Mortal Kombat 11: Aftermatch — bo nie dość, że jest taniej, to i zmian jakby... trochę więcej.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu