Gry

Zagrałem w The First Descendant i już wiem skąd ten hejt – bo kopiować trzeba umieć

Patryk Koncewicz
Zagrałem w The First Descendant i już wiem skąd ten hejt – bo kopiować trzeba umieć

Jesteście ciekawi, jak wygląda nieudany recykling w branży gier? The First Descendant to idealny przykład.

Mamy końcówkę lipca, a tym samym środek sezonu ogórkowego w branży gamingowej, kiedy to żadne duże tytuły AAA raczej się nie ukazują, więc jesteśmy zdani na pomniejsze produkcje jak The First Descendant, które miało wpuścić do wakacyjnego zastoju trochę świeżego powietrza. Gra już na starcie zebrała mocny oklep od recenzentów, a opinie w serwisach takich jak Metacritic są delikatnie mówiąc… niezachęcające. Zaintrygowany krytyką postanowiłem samodzielnie sprawdzić, o co tutaj chodzi, i już wiem, w czym rzecz – twórcy przesadzili z inspiracjami.

Skopiowane bez polotu

Gatunek wieloosobowych looter shooterów wywodzący się bezpośrednio od oldskulowych MMORPG to jeden z najprostszych sposobów na grę. Setki godzin powtarzania tych samych czynności, niekończący się grind i szczątkowa fabuła, która majaczy gdzieś w tle, podczas gdy gracz szatkuje kolejne zastępy potworów. Można jednak podejść do niego w ciekawy i wciągający sposób, tak jak zrobiło to Destiny czy Warframe, a skoro te dwie produkcje osiągnęły sukces, to może skopiowanie stylu i nam przyniesie pieniądze – pomyśleli twórcy The First Descendant.

Podobieństwa najnowszego dzieła studia Nexon do konkurencji widać tu już od pierwszych minut spędzonych przed ekranem – począwszy od fabularnej historii, przez design postaci aż po stylistkę świata i mechanikę rozgrywki. The First Descendant przenosi nas bowiem do futurystycznego uniwersum, opanowanego przez kosmiczną rasę Vulgus i wciela w rolę przedstawiciela ostatniego zastępu ludzkości – co fanom zarówno Warframe jak i Destiny (a być może także i Immortals of Aveum) powinno zaświecić w głowie czerwoną lampkę.

Kopiowanie na tym się nie kończy. Bohaterowie zwani Decendentami mogą bowiem korzystać z indywidualnych zestawów mocy – na początku wybieramy jedną z trzech klas – a także dzierżą w dłoniach broń opartą na różnych rodzajach amunicji, co ponownie przywodzi na myśl wspomniane pozycje.

Im dalej w las, tym więcej przykładów podejrzanych inspiracji. Mowa tutaj o lokacjach, designie broni i pancerzy, a nawet sposobie prowadzenia narracji. Trudno więc pozbyć się wrażenia, że gdzieś się to już widziało i to nie raz – dajemy jednak na chwilę spokój temu kopiowaniu i skupmy się na tym co The First Descendant ma do zaoferowania pod względem rozgrywki.

Dotrzyj, pokonaj, wróć i dostarcz

Jak to zwykle bywa w przypadku gier free to play, najbardziej istotnym czynnikiem jest grind, czyli wykonywanie bardzo bliźniaczych misji w nadziei na otrzymanie lepszego ekwipunku – i tak w kółko. W The First Descendant misje te do szczególnie kreatywnych nie należą. Dotrzyj do bazy wrogów i ją zniszcz, zabezpiecz punkt przed najazdem przeciwników, znajdź przedmiot i go dostarcz. Przez pierwszych kilkanaście godzin nie napotkałem niczego, co wykraczałoby poza ten schemat i nie zapowiada się, by dalej chowało coś zaskakującego.

Misje wykonujemy w otwartych przestrzeniach, a do każdej z nich mogą w dowolnym momencie dołączyć inni gracze. To zaletą jest w przypadku lokacji z podwyższonym poziomem trudności, ale te ze standardowym wypadają przez to zbyt łatwo. Czasem bywało bowiem tak, że zanim zdążyłem w ogóle się rozkręcić, moi przypadkowo napotkani towarzysze kończyli już szlachtowanie przeznaczonych mi wrogów.

Sama walka również jest bardzo arcade’owa i opiera się na umiejętnościach – tarczach, bombach i czymś, co możemy nazwać mocą żywiołów, w zależności od wybranej na początku klasy. To fajny dodatek, ale – prawdę mówiąc – niewiele wnosi do rozgrywki, bo przeciwnicy padają jak muchy pod ogniem noszonych przez postacie broni podstawowych.

Ich system początkowo wydaje się dość rozbudowany, ale szybko okazuje się, że losowo generowany łup to tak naprawdę w kółko ta sama broń z inną nazwą i lekko zmienioną skórką. Nie trzeba więc długo czekać, by fundament looter shooterów – czyli kompletowanie wymyślnego ekwipunku – stał się nieatrakcyjny i nie pomaga tu nawet względnie rozbudowana mechanika ulepszania broni przy pomocy zbieranych w trakcie misji materiałów.

Ciekawy jest natomiast motyw areny z bossami, odblokowywany wraz z postępem poziomu postaci. Te starcia faktycznie lepiej prezentują się w większym gronie graczy, ale to wciąż za mało, by do The First Descendant chciało się wracać.

Xbox płakał jak odpalał

A jak gra wypada pod względem wizualnym? Cóż, na PC całkiem nie najgorzej, a to za sprawą silnika Unreal Engine 5. Gorzej jest jednak na konsolach, zwłaszcza na Xboxie Series S, który posłużył mi do przetestowania tytułu. W ustawieniach znajdziemy tryb jakości i wydajności, ale w obu przypadkach nie ma mowy o wizualnej rozkoszy.

Gra ma problem z niskim zasięgiem rysowania tekstu, a także z samą ich jakością, która jest po prostu przeciętna i nierzadko renderuje się w postaci rozpikselizowanej papki. Niektóre lokacje są po prostu ok z potencjałem na efekt wow przy lepszej optymalizacji, niestety na obecnym etapie nie można powiedzieć The First Descendant na konsolach wygląda dobrze.

Ten przeciętniak zniknie w tłumie

Jeśli więc nie grafika, nie fabuła, nie mechanika walki i nie ciekawe misje, to co zachęca do spędzenia kolejnych godzin przed ekranem? No właśnie… nic. The First Descendant jest blade, przeciętne, oklepane i na dodatek bez polotu skopiowane. To nie jest gra do bólu zła, bo pewnie sympatycy looter shooterów będą potrafili się przy niej dobrze bawić, ale osobom spoza tego hermetycznego środowiska nie ma niestety nic do zaoferowania – skończy zapewne zapomniane i zakurzone niczym Vindictus, którego to samo studio wydało ponad dekadę temu.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu