Felietony

Renesans gier MMO i powrót, którego nikt nie przewidział

Patryk Łobaza
Renesans gier MMO i powrót, którego nikt nie przewidział
Reklama

W erze gier, gdzie wszystko musi być większe, szybsze, ładniejsze, bardziej dynamiczne — nadal jest miejsce dla klasycznego spokojnego grindu. Oldschoolowa wersja Runescape ponownie przyciągnęła fanów gatunku, lecz odbyło się to po części kosztem innej produkcji.

Gdyby ktoś kilka lat temu ogłosił, że w 2025 roku jedną z najpopularniejszych gier MMO będzie… Runescape Old School, wielu by się popukało po czole. Ot, kolejny sentymentalny żart o czasach, kiedy internet piszczał przy połączeniu, a awans na poziom 60. wymagał wakacji i wiadra herbaty. Tymczasem rzeczywistość zaskakuje nas po raz kolejny: Runescape wrócił. I to nie jako mem czy ciekawostka dla retrogamerów, ale jako pełnoprawny lider sceny MMO. To już nawet nie renesans, a to triumfalny powrót króla.

Reklama

Gra starsza od wielu graczy, a wiecznie żywa

Dane mówią same za siebie – ponad 200 tysięcy jednocześnie zalogowanych graczy, serwery pękające w szwach, nowe światy uruchamiane w pośpiechu przez studio Jagex. A przecież mówimy o grze, której korzenie sięgają 2001 roku, a obecna wersja Old School została „cofnięta” do stanu z 2007 i przywrócona do życia w 2013 roku... po ogromnej presji fanów. Runescape jest jak stary wygodny sweter – może nie błyszczy, ale daje ciepło, którego trudno szukać gdzie indziej.

Co stoi za taką eksplozją popularności? Z jednej strony – nostalgia. Pokolenie graczy, które wychowało się na Runescape, dziś ma trzydziestkę na karku, kredyt i ochotę, by wrócić do świata, w którym jedynym zmartwieniem było, czy zdobędziesz dziś wystarczająco dużo rudy. Z drugiej – streaming. Tacy twórcy jak Sodapoppin, Guzu czy Savix, znani ze świata World of Warcraft, masowo zaczęli grać w OSRS, przyciągając tłumy fanów znużonych zbyt szybkim tempem współczesnych MMO. WoW? Zawiódł. New World? Przeminął. Final Fantasy XIV? Trzeba znać lore i japoński design. Runescape? Proste zasady, wolne tempo, morze treści i zero FOMO.

Demokracja i to nie zarządzana

To, co czyni OSRS unikatowym w dzisiejszym ekosystemie gier, to jego demokratyczny system aktualizacji. Nowe funkcje są poddawane pod głosowanie – i tylko jeśli 75% graczy je zatwierdzi, trafiają do gry. Wyobraźmy sobie, że w Fortnite czy Apex Legends gracze decydują, czy chcą nowe skórki, mechanikę czy balans broni. Brzmi jak utopia? W Runescape to codzienność. I może dlatego ludzie czują się tu częścią społeczności, a nie klientami korporacyjnego algorytmu.

W świecie, gdzie gry często zamieniają się w sklepy z mikrotransakcjami, OSRS pozostaje bastionem starego podejścia: chcesz być dobry? Graj. Grinduj. Trenuj. Tu nie kupujesz poziomów ani błyskotek. Tu zdobycie wysokiego poziomu to akt wytrwałości, a nie przelew na konto wydawcy. Może to staroświeckie, ale jakże satysfakcjonujące.

Nie można pominąć również fenomenów takich jak Agile Tom – gracz, który spędził ponad 10 tysięcy godzin, grając na jednym, mikroskopijnym fragmencie mapy, ograniczając się do najtrudniejszego z możliwych wyzwań. Po dwóch latach udało mu się osiągnąć wszystko, co możliwe, nie wychodząc poza „swoją działkę”. To nie tylko cyfrowe osiągnięcie – to współczesna mitologia graczy, storytelling pisany czasem, pasją i samozaparciem.

Wielką siłą OSRS jest też fakt, że nowy content nie unieważnia starego. Nie ma tu sezonów, które kasują przeszłość. Nie ma przymusu logowania się codziennie, żeby nie stracić dostępu do rajdu czy lootu. Można wrócić po latach, a twoje ulubione miejsca i zadania nadal tam będą. W świecie pędzącym jak szalony, ten constans jest jak balsam dla duszy.

Reklama

Już 23 lipca zadebiutował dodatek Varlamore: The Final Dawn, zamykający ponad półtoraroczny cykl aktualizacji. A to dopiero początek. Twórcy zapowiadają kolejne wydarzenia, wyzwania i funkcje – a wszystko to współtworzone z graczami. Runescape nie tylko wrócił, ale ewoluuje – i to w najlepszym kierunku.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama