Polska

Ten nieszczęsny zakaz fotografowania (część IV)

Marcin M. Drews
Ten nieszczęsny zakaz fotografowania (część IV)
Reklama

Fotografia to dziś chleb powszedni. My biegamy z lustrzankami, nasze żony z kompaktowymi automatami, a dzieci ze smartfonami i tabletami. Problem w ty...

Fotografia to dziś chleb powszedni. My biegamy z lustrzankami, nasze żony z kompaktowymi automatami, a dzieci ze smartfonami i tabletami. Problem w tym, ze za nami wszystkimi co chwila biegają ochroniarze. Czas więc wrócić do analizy jakże niejasnych polskich przepisów usiłujących regulować instytucję robienia zdjęć w Polsce.

Reklama

 część I | część II | część III

KARUZELA - ŚWIĄTEK, PIĄTEK I NIEDZIELA

Fotografowanie obiektów prywatnych w praktyce, niezależnie od tego, co opisałem w części II, to jednak karuzela przypadków. Bo właściciel właścicielowi nierówny. Niechlubny wzorzec wykreowały tu różnej maści galerie i supermarkety, a i nie brakuje wyrywnych sklepikarzy, którzy potrafią wybiec z przekleństwem na ustach, widząc na ulicy człowieka z aparatem fotograficznym.

Nie będę wymieniał z nazwy galerii handlowych, gdzie ochroniarze mają w quasi-nazistowskie nawyki i są w stanie znacznie nadużywać władzy wobec osób, które próbują wykonać fotografię. Posłużę się za to przykładem pozytywnym, by wskazać, że fotografowanie i publikowanie zdjęć z wnętrza marketów nie musi wzbudzać kontrowersji.

Na stronie jednej z wrocławskich galerii czytamy:

(...) jest największym centrum handlowo-rozrywkowo-rekreacyjnym na Dolnym Śląsku. Łączna powierzchnia handlowa wynosi obecnie 77.595 m2, a dalsze inwestycje są właśnie realizowane. Wśród najemców centrum znajduje się około 230 sklepów, kawiarni, restauracji i punktów usługowych. Oferta rozrywkowo-rekreacyjna obejmuje kino i salę zabaw dla dzieci.

Nazwę usunąłem, by uniknąć oskarżeń o kryptoreklamę. Co w tym cytacie jest ważne? Otóż galeria jest centrum rozrywkowo-rekreacyjnym. Organizowane są tam imprezy masowe - koncerty świąteczne, festyny dla dzieci etc. Jednym z sympatyczniejszych wydarzeń jest na pewno festiwal klocków Lego. Na wyznaczonym, ogrodzonym terenie dzieci mogą budować, co dusza zapragnie, a wkoło błyskają flesze rodzicielskich aparatów. Krótko potem zdjęcia lądują na Facebooku, Naszej Klasie, Twitterze...

Zdolny prawnik na upartego udowodni, że wszyscy ludzie z aparatami fotograficznymi popełniają wykroczenie. Jak wspominałem, dura lex, sed lex. Tylko że nie możemy dać się zwariować. Zdjęcia wykonywane w czasie takiej imprezy to darmowa, czasem wręcz wirusowa reklama dla galerii. W omawianym przypadku właściciel zdaje się to rozumieć, bowiem ochrona obiektu (a zatem i dyrekcja) w pełni akceptuje proceder pstrykania.

Reklama

Zainteresowany tym faktem, zadzwoniłem dziś do osoby odpowiedzialnej za kontakty z prasą. Dowiedziałem się, że faktycznie nie ma problemu, a jedyne, czego dyrekcja sobie wyraźnie nie życzy, to fotografowanie części obiektu, które są w trakcie rozbudowy. Można więc założyć, że w grę wchodzą tu względy estetyczne. Mamy tu więc do czynienia z podejściem zdroworozsądkowym i chwała za to właścicielowi.

W uproszczeniu można powiedzieć, że fotografowanie obiektów prywatnych, ale ogólnodostępnych, wewnątrz i z zewnątrz (w czasie przebywania na ich terenie) wymaga zgody osoby uprawnionej do jej udzielenia. Z uwagi na publiczny charakter takich miejsc, istnienie zgody na fotografowanie na ich terenie można domniemywać, o ile regulamin korzystania z obiektu bądź informacje rozpowszechnione w obiekcie (np. rozmieszczone w nim znaki „Zakaz fotografowania”) nie przesądzają o jej braku. Podobnie zwrócenie się przez ochroniarza (lub innego pracownika obiektu) o zaprzestanie fotografowania oznacza, że zgody nie ma. Wyrażenie przez właściciela lub zarządzającego danym miejscem ogólnej zgody na fotografowanie może nastąpić poprzez umieszczenie w miejscu tym znaku „Fotografowanie dozwolone”. (źródło)

Reklama

Pamiętać jednak musimy, że służby ochroniarskie najczęściej są w tej materii mocno niedouczone. Jeden z naszych Czytelników opisał ciekawą historię. Wjechał na płatny parking centrum handlowego, gdzie próbował zrobić zdjęcie własnego samochodu. Zwróciło to uwagę ochroniarza:

podszedł do mnie ochroniarz i powiedział, że "tu nie wolno fotografować" nie uzasadniając swojego stwierdzenia. wspomniał o zgodzie właściciela centrum handlowego i tu pojawia się "ale". przecież centrum handlowe (mimo, że to własność prywatna) jest miejscem publicznym, tym bardziej parking, a nie chodziło mi o fotografowanie aut stojących dookoła (pomijając już fakt, że takich nie było) tylko mojego auta na tle architektury go otaczającej. nie robiłem tego w celach marketingowych, sprzedażowych, czy innych podobnych, tylko dla samego siebie i własnej satysfakcji. zaznaczę jeszcze punkt, że parking jest płatny, czyli już jakąś kwotę uiszczam za korzystanie z jego murów.

W takim przypadku należy postępować tak, jak to opisałem tydzień temu. Albo żądać podstawy prawnej i okazania regulaminu, który zawierać by miał informację o zakazie fotografowania, albo po prostu spróbować grzecznie wyjaśnić, że fotografujemy naszą własność. Niestety, większość podobnych problemów wynika właśnie z nadużywania władzy przez ochronę.

Tajemnicą poliszynela jest, że wiele firm ochroniarskich zatrudnia do pracy inwalidów (w tym umysłowych) oraz emerytów. Opiszę krótko dwa takie przypadki, jednak proszę pamiętać, że daleki jestem od dyskryminacji. Raz natknąłem się na ochroniarza, którym okazał się były "esbek" czyli niegdysiejszy członek socjalistycznych Służb Bezpieczeństwa, które władzę w ręku dzierżyły ogromną. Wywołało to spory problem, bo pan był sentymentalny i zapewne przypomniało mu się, co by mógł ze mną zrobić przed rokiem 1989. W innym przypadku stałem z aparatem na ulicy, fotografując zabytki kultury industrialnej, a zza płotu niemalże napadł na mnie ochroniarz opóźniony umysłowo. Również nie udało mi się z nim porozmawiać - na szczęście dla mnie dzieliło nas ogrodzenie.

To częste przypadki i prawo nie ma tu nic do rzeczy, bowiem problemem okazuje się czynnik ludzki, a o stanowczo bezprawnych poczynaniach ochroniarzy co chwila przeczytać możemy w prasie. Jeśli więc robicie zdjęcia, unikajcie kontaktu z ochroną - wiem, że rada jest banalna, jednak najlepsza z możliwych.

Reklama

A co, gdy przyłapią Was na fotografowaniu produktów na terenie marketu? Zasady pozostają niezmienne, choć warto zwrócić uwagę na zdanie UOKiK:

– Nie ma przepisów, które zakazywałyby robienia zdjęć w sklepach. Oferta sklepu nie jest tajemnicą przedsiębiorstwa. Równie dobrze konsument zamiast z aparatem może chodzić z notatnikiem i skrupulatnie zapisywać różnice w cenach produktów albo je zapamiętywać i wybrać najkorzystniejszą ofertę – mówi Agnieszka Majchrzak, starszy specjalista w UOKiK, zastrzegając, że analizuje problem jedynie od strony przepisów konsumenckich. (źródło)

Pamiętać jednak należy, że galeria, sklep, market, wbrew pozorom nie stanowią przestrzeni publicznej w rozumieniu prawa. Nigdy więc w przypadku rozmowy z ochroniarzem nie powołujmy się na argument "przestrzeni publicznej", bo tym samym ujawnimy własną nieznajomość prawa, a ta, jak wiemy, potrafi zaszkodzić.

Jedną z form przestrzeni publicznych mogą być tzw. przestrzenie quasi-publiczne (w istocie prywatne), takie jak: budynków użyteczności publicznej, jak np. centra handlowe, hole kinowe, dworcowe, hale targowe, muzealne lub inne miejsca udostępniane publicznie przez właściciela lub zarządcę w określonym czasie np. prywatne parkingi czy ogrodzone parki lub ogrody. Ze względu na charakter, dostępność, a przede wszystkim restrykcje i ograniczenia w korzystaniu przestrzeń ta nie spełnia wymagań przestrzeni publicznych. (źródło)

 Ciąg dalszy jutro.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama